Okładka, która obiecuje ucztę literacką i treść, która rozczarowuje

Okładka, która obiecuje ucztę literacką i treść, która rozczarowuje

Agnieszka Jelonek, Trzeba być cicho, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2022, 163 s.

W ostatnim czasie polskie wydawnictwa pracują na pełnych obrotach, publikując mnóstwo nowych pozycji w każdym kolejnym miesiącu. W większości, od strony wizualnej, książki są naprawdę piękne, każdy szczegół jest dopracowany, papier najwyższej jakości, a okładki zaprojektowane przez topowych artystów. Tak też wyglądała sytuacja z powieścią obyczajową Trzeba być cicho Agnieszki Jelonek, styczniowej premiery wydawnictwa Cyranka. Jeśli chodzi o warstwę edytorską i okładkę, mającą cieszyć oko na półce, książka prezentuje się doskonale. Jednak jeśli chodzi o treść, pozostawia wiele do życzenia.

Trzeba być cicho to przede wszystkim historia rozpadającego się małżeństwa Luny i Theo, mieszkających w małym mieszkaniu w warszawskim blokowisku. Na tym samym osiedlu mieszka również Zachary, który na złość rodzinie przepisał Lunie i Theo dom na wsi, oraz Miśka, osiedlowa kosmetyczka i samotna matka. Luna i Theo postanawiają wyremontować odziedziczony dom i zamieszkać tam razem z Miśką i jej synem. Zmiana środowiska jest dla nich czymś, o czym marzyli, jednak niesie ze sobą konsekwencje, których nie byli w stanie przewidzieć.

Książka zapowiadała się naprawdę nieźle, szkoda, że jednak zostało po niej ogromne rozczarowanie. Czytając, odnosi się wrażenie, jakby kontrowersyjne elementy były wciskane w nią na siłę – ojciec Luny molestował ją jako dziecko, Theo pali marihuanę, a Miśka okazuje się lesbijką. Wszystko to było opisane w zbyt naiwny sposób, dotykając tylko powierzchni, mimo nieustannych retrospekcji bohaterów, w których wracali myślami do swojego dzieciństwa. Postacie stworzone przez autorkę również nie raczą czytelnika swoją głębią. W książce poznajemy bohaterów, nieustannie próbujących uciec od prozy życia codziennego, goniących za miłością i zmianą, tak naprawdę nie wiedząc, czego szukają. Bohaterowie podążają za schematem powielanym w wielu innych powieściach, pragną zmiany, lecz zmiana ta, gdy nadchodzi, przytłacza ich i przeraża. Mimo usilnych prób nadania głębi postaciom, sprawiają one wrażenie niezwykle jednowymiarowych, tak jakby były pisane jedynie po to, aby dać komuś prztyczek w nos. Z kartek książki wylewa się gorycz i ułuda. Poruszane są tematy teoretycznie modne, ale zaczynające powoli wiać nudą.

Trzeba być cicho to kolejna z popularnych ostatnio prób literackiego romantyzowania toksycznego związku, problemów rodzinnych, braku komunikacji i traum z przeszłości. Wątki homoseksualne w książce są wciśnięte na siłę, utrwalają stereotyp o tym, że chłopiec, który nie bawi się samochodem w dzieciństwie i jest artystą w dorosłym życiu, musi okazać się homoseksualistą, a piękna, dorosła kobieta, która nie ma partnera, bezwarunkowo woli własną płeć. Autorka Trzeba być cicho posługuje się w książce wybitnym językiem i używa obrazowych, bardzo dopracowanych metafor, jednak przez sens zdań, jakie wypowiada, nawet to trudno jest dostrzec. Interesujący jest jednak tytuł oraz to, jak nawiązywała do niego historia. Hałas jest tutaj czymś niesamowicie intymnym, gwałci prywatność bardziej dotkliwie niż widziany obraz. Dom na wsi staje się metaforą wolności i niczym nieskrępowanego wyrażania głośnych uczuć, czego przeciwieństwem jest mieszkanie w warszawskim blokowisku.

Do przeczytania tej książki zachęciła mnie przede wszystkim genialna okładka wykonana przez graficzkę i nauczycielkę akademicką Martę Różę Żak i z przykrością muszę przyznać, że powieść była przykładem na to, że „nie oceniaj książki po okładce” działa i ma się dobrze.

 

Weronika Nawrocka