Odważny zachwyt. Jarosław Barańczak, Jeszcze stoimy

Odważny zachwyt

Jarosław Barańczak, Jeszcze stoimy, Wydawnictwo MaMiKo, Nowa Ruda 2025, 58 s.

W ciągu pięciu lat ukazały się trzy zbiorki wierszy Jarosława Barańczaka: Znak, Bruzdy wyryte rydwanem i obecnie Jeszcze stoimy – dwa ostatnie w Wydawnictwie MaMiKo. Można najogólniej rzec, że cechuje je wnikliwe i intensywne doznawanie całej, jakby natłoczonej, wielowarstwowej pod każdym względem tkanki świata. Świata bliskiego, w którym poeta jest biograficznie i sytuacyjnie, społecznie zakorzeniony, i nieustannie sprawy cywilizacji go obchodzą. Widać, że intrygują go rzeczy, krainy odległe, których sens, całą ich egzotykę, próbuje zobrazować i zrozumieć. Konfrontuje je ze swoim ja, swoją wyobraźnią, wiedzą, zmysłem obserwacyjnym i wrażliwością duchową. Różne treści układają się w autorski znak rozpoznawczy Jarosława Barańczaka. Inicjują w nim pasję i determinację literackiego opisu. Bardzo dla poety ważne jest, by nie zajmować się światem powierzchownie, ale dociekliwie docierać do głębi znaczeń i ich skomplikowania czy nagromadzenia. Zapewnia to przyrodzona wrażliwość. Autor tkwi w nim, a więc patrzy na zewnątrz, i bardzo go wszystko obchodzi. Poszczególne wiersze wypełnia (tak należy powiedzieć) przywołanie wagi losów i biografii ludzi i rzeczy, które go stanowią, wzruszają, inicjują reakcję. Nawet muzyka to wywołuje. Doświadcza autor, że jest cząstką społecznej przestrzeni, więzi międzyludzkich, kultury i cywilizacji. Niczego nie chce ominąć ani zlekceważyć. Poeta buduje w tym zbiorku swoją poezję z niejednorodności treściowej, z przylegających do siebie sekwencji i odrębności istnienia. Adekwatnie kreuje w wyobraźni jego kształt.

Myślę, że szerokie widzenie, bo o takowym można tu mówić, wynika poniekąd z bycia podmiotu w nieustannej podróży przez świat. Widać, jak odwiedzanie miejsc naznaczonych historią (np. Galicja) wyzwala uczestniczącą narrację. Początkowe kilka stronic, układ wiersza po wierszu, stanowi relację z podróży dalekich. Czytelnik znajduje coś interesującego (tak sądzę), gdy czyta opis świata Italii, jego niezwykłości, jego piękna i bogactwa sztuki i krajobrazu (Chianti): „Zieleń winorośli tonie w wytyczonych/ rzędach, i mgła jeszcze Osłania ziemię”, ale jednocześnie przekonuje się, że ten kształt, także spokój na freskach, całe nagromadzenie form kultury, tradycji, myśli, poezji Dantego jest zagrożone (zauważa) „hordami, które zachłannie zadeptują/ przeszłość, żeby poznać smak eliksiru”. Budzi to mimowolne zatroskanie. Oczywiście nie turystycznej proweniencji, ale jako rzeczywiste docenienie symbolicznych wartości. Pojawił się problem – co z nimi. Poeta-humanista ukazuje cienie cywilizacyjnego lęku. W tym kontekście odważnie nie wzbrania się przed fascynacją dawnością bolońskich „madonn,/ tronujących na średniowiecznych deskach”, ma do nich swój mentalny dostęp, sąsiadują one jakby równolegle z „płonącymi witrynami/ sukien Versace z tęczami krawatów”. Jest jednak jedno i drugie objęte jakąś dozą wspólnoty współczesności. Kłopot jest taki, że nie daje się ona inaczej ukształtować. Muszą współistnieć sprawy trywialne epoki

obok wartości mających odwieczny horyzont. Na tym styku, ale jednak wyraźnie obok, są Kubeczki „marzeń o małym pieniążku/ i wielkiej zupie”. I w wierszu Greckie pogody ta niepokojąca mozaika odmienności i dwutorowości zostaje wyraźnie wychwycona. Nie ma pewności poza tą tylko oczywistą, że: „Życie nie ustaje” (Hotel The Bridge). Ale jakie ono jest? Uświadamia sobie poeta i temu poświęca sporo uwagi, że jednak radykalnie, brutalnie zmieniono to, co było w danym miejscu kiedyś uformowane. Ktoś mieszkał, czymś się zajmował. I nie ma nikogo. Teraz „Pośród twardych głosów” może poeta poczuć się jak obcy (jak intruz), ale też wie, że ciągle „Nagie kobiety patrzą na nich ze ścian/ z rysunkami Bruno Schulza”. Tak to J. Barańczak w swoich podróżach nieustannie konfrontuje swoje kulturowe ja z innością tego rodzaju sytuacji. Co ważne, daje temu wyraz, w poczuciu osobistego obowiązku (ostre światło. Domaga się pamięci), wiedząc co było, co stało się, więc daje wyraz skamieniałego dramatu czasu, miast, których domy są raczej „jak pomniki” dawnego życia. Czyni to, ledwo skrywając swój ból. Jako coś zupełnie innego jawią się odwiedzone Indie, Nepal, buddyjskie świątynie, kosmiczna harmonia, Annapurna, Ganges, kąpiele w rzece, Katmandu, Zielony Przylądek. Nie tyle ma miejsce konfrontacja, a bardziej ogarnia podmiot zaciekawiająca swoją innością egzotyka każdej tamtej sfery życia. Te tropy zwieńcza najbardziej wymowny wiersz Nowe życie. Nie brak w nim oczywiście dozy zadziwienia formami, które służą funkcjonowaniu społeczności. Toteż „odważny zachwyt”, wiodący ponad lęk i ciemność, jest możliwy.

Póki co… Poeta próbuje uchwycić refleks sensu w samym tyleż realnym, co symbolicznym „toczeniu się/ kul” życia. Bowiem nawet „Cyprysy wspięły się”. Zostaje jednak owo „ale”. Jest świadom tego, że wielkie zmaganie obejmuje świat. Wiersz Jeszcze stoimy cechuje też ważny osobisty akcent jego podmiotowej egzystencji, która wkracza i przez którą przenikają wszystkie bliższe obserwowane i doznawane sprawy.
Raz panoramicznie są podsumowywane, zapoznane, jednak nie oswojone emocjonalnie, migoczą blaskiem wielkiej skali zmiany, np. jak w Nowe Życie, a raz są to skupienia na banalnym, ale poniekąd bliskim – bo podmiot jest tu i teraz – epizodzie, jak w tytułowym wierszu: „Białe pasy na jezdni namawiają i nas/ do przejścia. Jeszcze stoimy”. To nie jest zbiór wierszy wsobnych, które by drążyły egotyczne klimaty i determinacje. Wynikają one ściśle z postawy szerokiego prezentowania egzystencji, zdarzeń, spotkań, rozmów. Z uwzględnienia wektora wskazującego na zewnątrz. A więc chodzi o rzetelność przedstawienia i opowiedzenia czegoś, co oczywiście poeta w biegu swojego życia poznał, dowiedział się i nie stało mu się to obojętne, ale trudne i po ludzku bolesne. Tak jak np. w wierszu Zabrany most, który eksponuje czyjś dramat: „Kiedy patrzyła na tę wielką wodę/ wiedziała, że znów została zdradzona”. Ta formuła retoryczna brzmi, jak refren i słyszymy w niej melodię, lament. Te powtórzenia wzmacniają ważność i obsesyjność treści, która w tym „patrzeniu” się uobecnia.

Albo jak w innym pt. Rower, zupełnie nieegzotycznym, ale dającym swojski rys wczesnych życiowych przygód i dorastania oraz ucieczki od czegoś. Wszystko jest w nim istotne: „spadał mi łańcuch” (znam to), „piłem piwo,/ z wentyla uchodziło powietrze”, „Uczyłem się uciekać” (znam to). Takie to epizody z dorastania i młodzieńcze wtajemniczania nabierają tu znaczenia. Poprzez tego rodzaju utwory w znacznym stopniu poznajemy wnętrze poety, kształt jego prywatnych doznań. Jest ich nie mało, bo to i Dym, w którym mają miejsce sprawy i zabawy ze „sznurkiem rozpiętym” do przeskakiwania, czyli chłopięce przygody podwórkowe. Od nich idzie się potem w szerszy świat. W swoje mądrości. Ten zbiorek jest relacją z aktywnego poznawania. Przywoływane są zdarzenia, jakby przypadkowe, epizodyczne, wyjazdy, zwiedzania. Towarzyszą im próby odpamiętywania, nie do końca jednak możliwego, „tego co tu było a może być mogło”. Chodzenie, pobyty w różnych miejscach, „zmagania się z czasem (Cienie). Wnikanie w historię jest w Jeszcze stoimy czynnikiem bardzo ważnym i powtarza się. Dotyczy przenikania polskich spraw tragicznych. Z drugiej strony poetyckie obrazowanie dotyczy zwyczajnej codzienności, poniekąd zwykłości, która nie niesie negatywnych skojarzeń, ba, na chwilę jawi się wręcz idyllicznie, pięknie, uciszająco (Pszczoły): „W porannej ciszy słyszę tylko pszczoły./ Bezczynne leżenie pochłania sen […] Powoli zanurzam się w jasno. Znów tu jest,/ wykropkowane szczęknięciami psów”. Jest na tak. Na chwilę udaje się ta ucieczka z trudnego, niepokojącego świata w piękno łagodnej zwykłości, w ciszę życia.

Kiedy przeczytamy ten zbiorek, widzimy, że poeta sytuuje się na jakiejś granicznej linii kruchości, zarówno możliwości poznania, jak i ludzkiego trwania. Swoją rację odzyskuje Barańczak głównie w muzyce klasycznej, np. w muzyce Mahlera, Bacha, Mozarta, Rachmaninowa… Ta jej ponadzmysłowość jakby duchowo ocala podmiot. Oczywiście nie gwarantuje zupełnego spokoju, ale jego namiastkę bez wątpienia. W gruncie rzeczy Barańczak jest kimś ciągle poszukującym, stawiającym dociekliwe pytania. Daje opis zarówno trudnej współczesności, jak i wyraz swojej prywatności. I jeszcze. Określa stylistykę tych wierszy przerzutnia, która też oddaje rytm współczesności. Zastanawiam się, jaka będzie dalsza droga poetycka Jarosława Barańczaka.

 

Czesław Sobkowiak