Nie tylko szkice środowiskowe. Karol Maliszewski, Poeta jako krytyk (i inne szkice środowiskowe)

Nie tylko szkice środowiskowe

Karol Maliszewski, Poeta jako krytyk (i inne szkice środowiskowe), Oficyna Wydawnicza ATUT, Wrocław 2025, 356 s.

Nie jest tak prosto napisać o książce, której autorem jest Karol Maliszewski. To krytyk, na którego tekstach uczyłam się czytać i rozumieć poezję od czasu studiów. Chyba każdy, kto kończy polonistykę, zna na wyrywki legendarny tekst Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy. Krzysztof Siwczyk stwierdził: „Ostra kreska, którą oddzielił autorów o proweniencji herbertowskiej od bardziej zadziornych, punkowych rzezimieszków, miała w sobie coś z gestu premiera Mazowieckiego”[1]. Wywołało to dyskusję, jakiej krytyka literacka później już nie doświadczyła. Także na podwórku lubuskim bardzo ceniony i mający świetne rozeznanie (jurorujący m.in. w Lubuskich Wawrzynach). Nie będzie to zatem typowa recenzja czy ocena, ale raczej próba podziękowania (w swoim imieniu) za to, co Karol Maliszewski robi od kilkudziesięciu lat dla polskiej poezji.

Zamiast skupić się na jednej książce i poddać ją analizie, wypożyczyłam jeszcze kilkanaście innych, pozwalając sobie na niespieszne powroty i doczytywanie dawnych tekstów. Tak chyba powinna wyglądać relacja, którą chciałabym nawiązywać z książkami. Jednak szybko wpadłam w taki stan, kiedy myślałam, że nie jestem gotowa, żeby cokolwiek napisać (przecież nie poznałam jeszcze wielu szkiców[2]). I tu zdałam sobie sprawę, że trudno ogarnąć tak rozległą twórczość, która nawarstwiała się przez lata. Nie zapominajmy też, że obok krytyki literackiej Karol Maliszewski pisał i wydawał tomiki poetyckie, prozę, a także pracował naukowo (habilitacja uzyskana w 2018 roku). Jednak żaden tytuł naukowy nie był mu tak naprawdę potrzebny w osiągnięciu prestiżu, bo jego autorytet jest ponad tym.

Relacja z lektury

W końcu też przeczytałam książkę Poeta jako krytyk (i inne szkice środowiskowe). Chodziłam z zamiarem opisania

swojej lektury kilka tygodni, dyskutowałam w myślach, aż w końcu zaczęłam zapominać o jej strukturze, głównych myślach, trochę ją zinterioryzowałam. I podejrzewam, że dopiero druga lektura pomogła mi zrozumieć poetę-krytyka. Nie jest to kategoria oczywista. Maliszewski już na pierwszych stronach zauważa, że obok ścieżki dziennikarskiej i naukowej (wymienia je Dorota Kozicka, odnosząc się do tekstu Przemysława Czaplińskiego), które mogą prowadzić do krytyki literackiej, jest jeszcze trzecia – poetycka, którą on intuicyjnie wybiera już na początku. Ale Maliszewski postanawia przyjrzeć się w tej książce innym odpowiednikom takich praktyk czytania. Poświęca temu pierwszą część publikacji. Mamy tu przypadek Bogusława Kierca, który pisał o poezji Juliana Przybosia tak, że sam Przyboś miał „dreszcze niesamowitości”; jest Henryk Bereza, znany krytyk, który pod koniec życia zaczął pisać wiersze, a więc – jak tłumaczy Maliszewski – prosić o głos, szukać prawdy. Ponadto znajdziemy także analizę lektury wierszy Piotra Sommera, Piotra Matywieckiego, Michała Fostowicza. Po tym rzetelnym spojrzeniu na piszących kolegów z branży (pomija krytyczki-poetki, zaznacza to na wstępie), przechodzi do szkiców środowiskowych.

To moja ulubiona część. Bardzo osobista. Maliszewski pisze o Dolnym Śląsku, ale nie jako regionalista, ale ktoś emocjonalnie odczuwający tę przestrzeń, jej podwójną mitologię. Bliżej mu – wyjawia – do czeskich pisarzy z Sudetów niż nieznanych mu kolegów ze Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Warszawie. Lokalność była tym pierwszym doświadczeniem i chyba – w całym rozrachunku – najsilniejszym. Krytyk uświadamia sobie (prowadzi nas przez ten proces), że najwięcej w swoim życiu napisał o książkach i ludziach tutejszych. Pokazuje też, jak odkrywał duchowy charakter miejsca, jego genius loci, i że była to pierwsza lekcja tolerancji i zrozumienia iluzoryczności granic.

Nieco dalej wspomina, jak zaczęła się działalność poetyckiego klubu w Nowej Rudzie „Ogma” w 1990 roku. Regularne spotkania miłośników literatury (kto z nas nie zna tego z autopsji?), podczas których czytano swoje literackich próby, ożywiło znacznie życie literackie w mieście. Wspomnę tylko, że na tych spotkaniach pojawiała się m.in. Olga Tokarczuk, która pracowała wtedy nad swoją debiutancką książką Podróż ludzi Księgi. Maliszewski przytacza też inicjatywę zjazdu poetek i poetów z okolic. W maju 1991 roku odbył się I Wspólny Wieczór Zaprzyjaźnionych Poetów Dolnośląskich (impreza po latach przekształciła się w trwające do dziś Noworudzkie Spotkania z Poezją). Spotkaniom zaczęły towarzyszyć konkursy poetyckie, co przyciągało coraz więcej uczestników. Tak mniej więcej wyglądają początki jego pasji. Maliszewski po nakreśleniu rysu historycznego, przechodzi do omówienia liryki kilkorga dolnośląskich poetek i poetów: Zofii Mirskiej, Davida Magena, Leszka Pułki, Mirki Szychowiak, Tomasza Hrynacza, Grzegorza Tomickiego i Miłosza Kamińskiego. Po tym przeglądzie widać (poza tym, jak różne są to poetyki), w jaki sposób Maliszewski ustawia kąt patrzenia, jakie ścieżki wybiera (za każdym razem inne) i co go różni od sztucznej inteligencji. Otóż poza wnikliwą intelektualną analizą (którą niestety za jakiś czas będzie można łatwo naśladować za pomocą GPT), jest też przeżywanie, wręcz somatyczne odczuwanie literatury, dawanie sobie przestrzeni na wątpienie lub nierozwiązywanie wszystkich spraw. Pewna nieprzewidywalność gestów. Gdzieniegdzie ironia.

Aneksie, który stanowi jedną trzecią książki, kilka ciekawych artykułów. Na początku powraca casus Henryka Berezy, którego pozycja jako krytyka zmieniła się diametralnie po 1989 roku. Został zepchnięty na margines, a jego dorobek – zlekceważony. Maliszewski przypomina jego wstrząsającą spowiedź z 1994 roku na łamach „Nowego Nurtu” i walkę o autonomię literatury. O jego opinię upomniały się w swoim czasie następne pokolenia młodych.

W kolejnym podrozdziale Maliszewski skupia się na czasopiśmie „Nowy Nurt”, jego pokoleniowości oraz zjawisku „krytyki towarzyszącej” (dzieli pod koniec tę kategorię na krytykę towarzyszącą pokoleniową i krytykę towarzyszącą środowiskową). Ciekawe są kulisy bitwy młodziaków i starszaków (lub też dodatkowo średniaków), która rozgrywała się na tle pisma i zorientowanie go na młodoliterackość. Następnie pisze o wierszach dystansujących się od nadmiernego zaangażowania się w sprawy Polski jako tematu poezji. Przytacza m.in. wiersz Marcina Świetlickiego Polska oraz Miłosza Biedrzyckiego Akslop. W jego szkicu pojawiają się też inni poeci pytający o Polskę: Jakub Pszoniak, Paweł Podlipniak, Edward Pasewicz, Tomasz Dalasiński. Każdy z nich zasługiwałby na odrębny komentarz.

Wisienką na torcie jest artykuł dotyczący twórczości Olgi Tokarczuk i wiary noblistki w sprawczość literatury. Przedstawia on etapy rozwoju światopoglądowego pisarki, jej pierwsze publikacje i wreszcie moment sięgnięcia po esej. To właśnie na trzech książkach eseistycznych Tokarczuk (Lalka i perła, Moment niedźwiedziaCzuły narrator) skupia się Maliszewski w tym szkicu, pokazując jej fascynacje i duchowe rozumienie naszych czasów. Bardzo ciekawie pisze też o koncepcji metaksy jako mityczno-symboliczno-literackiej krainy.

Czuły krytyk

Myślę, że Maliszewski jako krytyk to przede wszystkim czuły krytyk (na wzór czułego narratora). Pisanie jest w jego przypadku dokładnie tym, o czym przekonuje Tokarczuk: „świadomym, choć może trochę melancholijnym współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu”[3]. Poeta jako krytyk to zawsze poeta biorący w nawias swoje ego, żeby wyjść naprzeciw innemu poecie. Maliszewski przed laty napisał o swojej metodzie „wnikania” tak: „To kwestia skrócenia dystansu między opisującym a opisywanym. To kwestia intencjonalności, bezpośredniego przenikania, »serdecznego« wysiłku. Nie biorę do ręki kupy zszytego papieru ze słowami zapisanymi w maniakalnych rządkach, biorę do ręki człowieka, który wysyła z głębi swej inności […] sygnały stanowiące o jego istnieniu, to istnienie scalające”[4]. Nie zajmuje się więc abstrakcją, znakami, wyizolowanym językiem, ale człowiekiem-podmiotem wyrażającym się w tym języku. To duża odpowiedzialność, pamiętajmy, że krytyk wciąż jest jedynie człowiekiem.

Kiedy czytam książki Maliszewskiego, mam nieodparte wrażenie, że pisze on raczej uniwersalną powieść niż szkice krytycznoliterackie (które zazwyczaj okazują się doraźne i po chwili nieaktualne). Jest ona wciągająca i metarefleksyjna. Stanowi przeciwieństwo pisania aseptycznego, bo w dużej mierze bywa o nim samym.

Na koniec znowu Siwczyk: „Wydaje mi się, że Karolowi polska krytyka literacka nie zwróciła nawet części długu, jaki u niego ma”. Też tak myślę.

Mirosława Szott

 


[1]  K. Siwczyk, Trzecia kultura Siwczyka. Karol Maliszewski: Osobowość rosnąca z każdą przeczytaną książką, https://www.projektpulsar.pl/struktura/2263345,1,trzecia-kultura-siwczyka-karol-maliszewski-osobowosc-rosnaca-z-kazda-przeczytana-ksiazka.read [dostęp: 16 sierpnia 2025].

[2]  No właśnie, Karol Maliszewski lubi to określenie – szkic. Pewnie dlatego, że jest lekkie w przeciwieństwie do takich jak: artykuł, rozprawa, synteza.

[3]  O. Tokarczuk, Czuły narrator, Kraków 2020, s. 288.

[4]  K. Maliszewski, Nasi klasycyści, nasi barbarzyńcy. Szkice o nowej poezji, Bydgoszcz 1999, s. 5.