Muzeum motyli

Alicja Ścigaj

Muzeum motyli

Od lat prowadzę warsztat krawiecki. Przyszywam guziki, skracam i zwężam spodnie. Jeszcze nie miałam poważnego zlecenia, marynarki na miarę, sukienki zakrywającej niedoskonałości. Regały świecą pustkami. Mówią na mnie „solidna firma”, bo klienci mogą oddać ciuch do naprawy, zamówić ciasto w pobliskiej cukierni, kupić kilka rzeczy w sklepie i wrócić, by odebrać naprawioną odzież.
Nie mam nic więcej ponad swój warsztat i zaciemnioną kawalerkę. Po pracy jem kolację przygotowaną z resztek z lodówki i kładę się spać. Czasem przed snem przeglądam żurnale i wyobrażam sobie własne kreacje na modelkach, światło uwypuklające fakturę tkaniny i wydobywające jej kolor.
Rano dodrukowuję ulotki stworzone zwykłą czcionką Times New Roman, wypijam kawę i otwieram warsztat. Po drodze zostawiam reklamy na sklepowych parapetach, przyklejam do słupa z ogłoszeniami. Fragmenty kartek odrywają się i falują na wietrze.
W pracy dużo czytam. Fascynują mnie odległe kraje, Japonia, Urugwaj, Nepal. Wchłaniam widoki utkane plastycznym językiem, wycinam zdjęcia i wklejam do notesu. Zawsze mam go ze sobą. Snuję w nim plany wycieczek, łącznie z listą niezbędnego ekwipunku. Na przykład mam rozpisaną wyprawę na Meru. Krok po kroku, gdzie stanie baza, obóz pierwszy, drugi. Cały kosztorys, od śpiwora, namiotu, żywności liofilizowanej po dojazd i pozwolenia. Notuję kilka podstawowych zwrotów w językach obcych i w wolnych chwilach uczę się ich na pamięć. To mój drugi notes, w pierwszym były same zdjęcia z krótkimi opisami, oto kompleks jaskiń Niah w Kambodży. Nie rozstaję się ze swoimi zapiskami. Boję się, że jeśli ktoś je znajdzie, zrealizuje za mnie plany podróżnicze.
Codziennie przez okno warsztatu widzę prawdziwą damę wychodzącą z cukierni. Nosi pięknie skrojone marynarki, niedopasowane kolorystycznie do reszty, ale tworzące razem spójną całość. Kupuje nieduży kawałek ciasta z bezą. Nigdzie się nie spieszy, choć nie wraca do domu. Znika w alejce prowadzącej do kamienic z lokalami użytkowymi. Nie należy do kobiet odbijających kartę w pracy. Sama wyznacza sobie godziny obowiązków, przerwę na kawę i kawałek świeżego wypieku. Stać ją na to, tak samo jak na podróże po Indiach, odpoczywanie w drogich hotelach z pachnącą, miękką pościelą. Takie kobiety nie mają potrzeby zachodzić do warsztatów krawieckich. Ich ciała są proporcjonalne. Mogą pozwolić sobie na wyrzucanie zepsutej odzież. W deszczowy dzień wycinałam zdjęcia wodospadów z gazety. Do warsztatu weszła kobieta w czerwonych szpilkach. Złożyła parasol. To była ona, wpatrująca się w porozrzucane zrzynki papieru.
– To dla syna do szkoły – powiedziałam.
– Jasne.
Omiotła spojrzeniem muzealny sprzęt. Dla kobiet takich jak ona krawcowa to zawód wymierający.
– Przyszłam tu w jednej sprawie – zaczęła i od razu wiedziałam, że wcale nie chodzi o sukienkę na bal. – Zmarł pani wujek. Pani nazwisko znalazło się w testamencie.
– Często załatwia pani takie sprawy osobiście? Sądziłam, że prawnicy dzwonią.
– Jestem notariuszką, nie prawniczką. Zaraz odczytujemy testament. – Po tych słowach rozłożyła parasol i wyszła. Obcasy stukały o posadzkę głuchym echem.
Biuro notarialne mieściło się w jednym z lokali w kamienicy. Na trzecie piętro prowadziły strome schody, nieproporcjonalnie wysokie. Jej wyrzeźbione łydki to nie tylko efekt wyczerpujących ćwiczeń. W pomieszczeniu ściągnęła marynarkę i odwiesiła ją na krześle. Miała porządek na biurku, bez zbędnych przedmiotów, rodzinnych zdjęć, spraw, które czekają na rozwiązanie. Na parapecie stał posążek Buddy, do tablicy korkowej przytwierdzono pocztówki z miejsc, które w ostatnim czasie skomercjalizowały się.
– To już wszyscy – powiedziała.
Byłam tylko ja. Wcale mnie to nie zdziwiło. Wujek nie należał do towarzyskich osób, raczej w rodzinie uznawano go za gbura. Ja też nie miałam z nim najlepszych kontaktów. Byłam ciekawa, co zostawił mi w spadku.
– Pani wujek wiele nie posiadał. Wszystko poświęcił swoim wieloletnim badaniom, nie miał majątku, jedyną nieruchomość zabrał bank za niespłacanie kredytu, ale posiadał coś, co uznał za wartościowe. Bank nie podzielał jego zdania, toteż, zgodne z wolą zmarłego, należy się pani. Kolekcja motyli, które zbierał od lat.
Wyciągnęła gablotkę ze spreparowanymi owadami. Gromadzenie motyli rozpoczął w 1991 roku. Część kolekcji pochodzi z łowów własnych zdobytych podczas podróży po Europie, Ameryce Południowej, Środkowej i półwyspie Azja Mniejsza. Motyle z Afryki nabył w niespotykany sposób, od sióstr miłosierdzia z Republiki Środkowoafrykańskiej. Prowadziły misję, a uzyskane fundusze przeznaczyły na cele misyjne.
– Po resztę gablotek udamy się do mieszkania, jeszcze dziś, zanim bank przejmie dobytek.
W domu było ponuro. Salon mieszał się z warsztatem. Na stoliku kawowym znajdowały się lampka biurkowa, szpilki krawieckie, pergamin i małe, precyzyjne narzędzia. Na ścianach wisiały gablotki. Z każdej strony obserwowały go motyle, nawet w kuchni.
– Będzie pani miała jak przewieźć?
Od notariuszki wzięłam numer na taksówkę. Osiem gablotek zawinęłam w koce, prześcieradła i poszewki na kołdrę. Udawałam, że wiozę dzieła sztuki, które okazyjnie nabyłam po zmarłym kolekcjonerze. W pewnym sensie nie kłamałam. Po drodze zatrzymaliśmy się w budowlanym po gwoździe.
Moje mieszkanie było dwa razy mniejsze. Gablotki wisiały jedna przy drugiej, nawet w łazience. Nie posiadałam się z dumy jak wujek, ale nie mogłam dać na zmarnowanie dzieła jego życia.
Pierwsza noc nie była komfortowa. Nie przywykłam do widowni, bałam się, że spreparowane ciała nagle ożyją i roztańczą się nad moją głową. Śniły mi się chmary motyli w lasach amazońskich. Im bardziej je przeganiałam, tym więcej się ich pojawiało. 
Wstałam przed czasem. Zaparzyłam kawę i poszukałam artykułów o entomologii. Jak wygląda połów, zatruwanie i transport, rozpinanie i etykietowanie, przechowywanie. Chciałam zrozumieć, co w tym takiego pięknego. Zamówiłam atlas motyli, który studiowałam w pracy. Odłożyłam na bok lektury podróżnicze i reportaże. Kupiłam kolejny notes, w którym notowałam, jakie gatunki można spotkać w konkretnych regionach świata.
Powszechnym podziałem motyli jest podział na motyle dzienne i nocne. Istnieje też podział na motyle większe i mniejsze, podział ze względu na użyłkowanie skrzydeł i ze względu na budowę aparatu kopulacyjnego. Ze wszystkich gatunków najciekawszym jest monarcha. To prawdziwy podróżnik, który wyrusza z Kanady i północnych stanów do Kalifornii i Meksyku, gdzie witany jest z celebrą. Jego przylot zbiega się ze świętem zmarłym, utożsamiany jest z powracającym duchem zmarłych przodków. Celem monarchy są góry Sierra Madre, ale czasem wiatr znosi go do Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Portugalii.
Po pracy zaczęłam przyglądać się kolekcji wujka. Porównywać motyle z gablotek ze zdjęciami w atlasie. Stąd wiem, że po niepylaka apollo musiał udać się w Pieniny lub Tatry. Zaczęłam spisywać wszystkie regiony i odtwarzać trasę poszukiwań. Wujek byłby lekkomyślny, gdyby nie prowadził własnych zapisków i obserwacji. Nie znalazłam jego artykułów ani śladu działalności w internecie. Miałam przed sobą tylko pokaźną kolekcję spreparowanych motyli.
To było moje pierwsze włamanie. Na szczęście wujek mieszkał na parterze w starym budownictwie. Nieszczelne okna zamykały się na słowo honoru. Nie było trudno je wyważyć. Bez gablotek wnętrze wydawało się opustoszałe. Przyrządy pozostawione na stoliku kawowym wyglądały teraz kuriozalnie.
W pierwszej kolejności przejrzałam miejsca, w których sama chowam własne zapiski – pod poduszką, w szafce nocnej, w szufladach z bielizną. Potem zajrzałam w mniej oczywiste zakamarki, jak lodówka, piekarnik, a w końcu w te najbardziej standardowe. Wzięłam do ręki każdą książkę z biblioteczki, sprawdziłam, czy za rzędem woluminów nie kryje się jakiś notes. Na koniec odchyliłam dywan. Spod niego ulotnił się tylko kurz. Zanim usiadłam na tapczanie, zajrzałam jeszcze raz do środka. Nie myślałam o piwnicy, tylko lekkomyślni zostawiliby coś tak cennego za drewnianymi drzwiami ze szczelinami.
Przez chwilę musiałam pozostać w mieszkaniu. Jak wyglądał zwyczajny dzień wujka? Która praca dawała mu możliwość i środki do podróżowania? Czy w jego życiu, poza motylami, było miejsce na kobiety? W moim było aż nadto pustej przestrzeni, którą teraz zajęły skrzydlate dzieła sztuki. Rzadko miałam gości. Od spadku nie zaprosiłam nikogo. Nie wiem, czy spotkałabym się ze zrozumieniem.
Skróciłam godziny otwarcia. Zyskałam więcej czasu na poranną kawę i przyglądanie się motylom. Kupiłam ciemne zasłony do ziemi i przestałam używać światła z żyrandola. Zapalałam stojącą lampę dekoracyjną, która rzucała na pomieszczenie delikatną poświatę.
Większość gatunków to motyle nocne.
Przerysowałam z książek ich szkielety. Notes zamienił się w cmentarz. Zapełniłam go szkicami, luźnymi opowiastkami i epitafiami. Każdy okaz dostał ode mnie sentencję podsumowującą jego życie i nowe imię. Zaprzyjaźniałam się z mieszkańcami gablotek. Codziennie zapamiętywałam nazwy gatunków, zamykałam oczy i przywoływałam w myślach ich wygląd. Gdy poznałam całą kolekcję, łatwiej było mi spisać motyle, których brakuje.
Szukałam ich. W lesie, wzdłuż rzeki, w pąkach kwiatów, klombach w ogrodzie botanicznym i zoologicznym. Wspięłam się na Rysy, zjechałam Tatry, pierwszy raz spałam w schronisku. Wylegiwałam się na podmokłej łące, ubłociłam kalosze, rozcięłam kurtkę gałęziami, piłam wodę z kałuży przefiltrowaną przez bidon. Wzięłam kredyt, opłaciłam czynsz na pół roku z góry. Wyjechałam.
W nowym miejscu było ciepło i wilgotno. Bujna roślinność przypominała, że jestem tu tylko gościem. Drzewa i liście o rozmiarach mojej głowy patrzyły na każdy mój ruch. Stąpałam ostrożnie, patrzyłam pod nogi, żeby nie podeptać maszerujących żuków, nie złamać drobnych gałęzi, nie zrobić czegoś, co zaburzyłoby ekosystem i rozwścieczyło zielonych autochtonów. Nie znałam ich języka tak jak wujek. Chciałam powiedzieć, że płynie w nas ta sama krew i także jestem przyjaciółką. Przyjechałam zrobić badania, zapełnić notes szkicami i obserwacjami.
Na świecie żyje około stu siedemdziesięciu gatunków motyli. Ich skrzydła tworzą prawdziwą paletę barw. Pod światło można dostrzec cienki szkielet.