Młode matki

Rafał Blecharz

Młode matki

 

Po tragicznej śmierci żony w wypadku samochodowym nie płakał nawet przez moment, wyciągnął siekierkę z pnia i poszedł szukać winnego. Historia miałaby swoje rozwiązanie, gdyby nie fakt, że samochód był bezzałogowy – komu miał wymierzyć sprawiedliwość, kto był odpowiedzialny? Wendetta toczyła się przez wszystkie pokoje biura HeliExpress, od pokoju programisty po sale konferencyjne z posiedzeniami zarządu, póki nie spacyfikowano go taserem – Bob opowiedział fabułę filmu.

Tak naprawdę Bob jest kobietą. Żuje gumę i pali jednocześnie papierosa.

– Chcesz piwa? – pytam.

– Nie mogę. Jestem w ciąży.

Beknęliśmy śmiechem i wydoiliśmy puszkę na pół. Na podjeździe od frontu akurat zatrzymał się samochód, słychać było taki sypki żwir podjazdu.

– To u nas?

– Ta, u nas. Zwariowałeś. Przed piątą nie wracają.

– To u nas.

Schowaliśmy się do domu, zażyliśmy gumy i grzecznie usiedliśmy na kanapie, że niby nic.

– Jak się macie, dziewczyny, wszystko w porządku? Ważyłyście się dzisiaj? – Pan Michał pyta Agaty, z którą właśnie wrócił. W bagażniku wieźli zakupy na dwa tygodnie, ale tak naprawdę jeździli do miasta, żeby Agata obciągnęła mu szybko w lesie przy drodze, zanim będzie musiał wrócić do żony.

– Czujemy się wprost świetnieee, panie Michaleee.

– Doskonaleee.

– To dobrze – mówi.

– To dobrzeee.

– Ty, nie pyskuj, Bob. Słyszysz?

Bob pyskował jednak dalej, więc pan Michał kazał mu stulić pysk, a potem trzasnął Boba w twarz, aż włosy zrobiły mu fik do przodu. Tego nie należało robić. Awantura. Bob pobiegł płakać na górę, ale zaraz wrócił do barierki na antresoli. 

– Jesteś kutas, słyszysz? Najgorszy kutas! Nienawidzę cię. Jutro mnie tu już nie będzie. Wracam do domu. Będziesz się tłumaczył tym swoim pierdolonym klientom, zasrańcu. Ciekawe, co im powiesz. Że mnie tłukłeś? Matkę ich dziecka?

– Rodzice byliby dumni. – Pan Michał machnął ręką i poszedł wyjąć resztę zakupów z bagażnika.

– Ja się zajebe, słyszysz? Żyły sobie rozcharkam nożem, szpikulcem sobie zniszczę w tej chwili! Będziesz miał mnie na sumieniu!

Pan Michał kiwnął tylko głową na Agatę, żeby dała mu zjeść.

– Nie krzycz już tak, bo sąsiedzi usłyszą – powiedziała współczująco Agata i zagoniła Boba do pokoju.

– A ty? Jak się czujesz? – pyta mnie pan Michał z kolei.

– Nerwy – odpowiadam.

Położył mi rękę na brzuchu. 

– Wszystko dobrze?

Ziewnąłem stresowo ziewnięciem, które niczego nie zaspokaja.

– Przecież mówię, nerwy.

– No dobrze, dobrze. Już wystarczy. Jadę.

Odjechał i zostawił nas we trójkę, mnie, Boba i Agatę.

2.

Agata próbowała znaleźć kod do sejfu pana Michała od jakiegoś czasu, widocznie nawet świętej zakonnicy może się znudzić robienie lachy. Podejrzewała jakieś wielkie skarby w środku, z którymi ucieknie do Urugwaju, oczywiście sama. Nas tu zostawi, żebyśmy zdechli. Bob miał tego dnia hormony i nie mógł przestać z niej cisnąć.

– Wiesz co, Agatka, powiem ci, że widziałam chyba ostatnio, jak coś chował ten cymbał… – mówi od niechcenia, jakby do siebie.

Uszy Agaty rozsuwają się jak u nietoperza z echolokacją. Wychyla się spod łóżka, pod którym niby sprząta, ale tak naprawdę grzebie za bogactwem, kolana ma najwyraźniej zdrowe i nie do zdarcia.

– Chował? Pamiętasz może, co i gdzie chował? Bob?

– Wiesz co… chyba w kanapie, tej w salonie. Fioletowej.

Agata ryje kanapę jak kret, poduszki rozrzucając, potem wkłada głowę pod spód. Bob nagrywa wszystko na komórce.

– Ty idiotko, głupia pindo – śmieje się Bob. – Co za daun i złodziej! Widzisz ją?

– Na mózg się głową z dupą zamieniła – dorzucam, bo rzeczywiście tak jest.

Agata w szał. Odpowiada, że woli szukać kodu do sejfu, niż sprzedawać własne dziecko. Jakim trzeba być ludzkim śmieciem? – pyta. Z Agatą tak na co dzień lepiej nie zaczynać, ale tym razem strasznie podkurwiła Boba tym rzuconym z obrzydzeniem i od niechcenia śmieciem. 

– Kim ona sobie w ogóle wyobraża, że jest? Zwykłym lachociągiem. A myśli, że kim? Szefem moim i twoim? – pyta u siebie w sypialni na górze Bob, łykając aspirynę za aspiryną jak cukierki. Od tygodnia ma bóle i drze się w nocy, że spać nie można.

Agata skonfiskowała jej telefon siłą. 

– Kto ciężarną obdziera przemocą z telefonu? – pyta Bob, wściekle wygrażając pięścią sufitowi. – Kurwiszonie! – krzyczy, ale Agata jest w ogródku, czyści z chwastów chodnik i nic a nic z tego nie słyszy.

3.

Po południu dzwoni dzwonek do drzwi. To nowa, zapełni limit pokoi, Agata odebrała ją z lotniska. Zbiegamy na dół. Dawno nikogo nowego tu nie było, jesteśmy podekscytowani. Agata w drzwiach, za nimi szara mysza z walizką, którą przejmujemy. Nowa płacze. Ma ładne włosy i buzię, od razu się znielubiamy. Bo co to niby za burmuszenie i łzy? Kto kazał jej robić to, co my robimy? Nikt.

Tłumaczymy jej zasady – nie ma siedzenia w ogrodzie i głośnego krzyczenia, żeby sąsiedzi nic nie zobaczyli. Jest dbanie o siebie, wypoczywanie, dobre jedzenie, opierdalanie się przed tv, noszenie męskich imion i ubrań, i inne duperele, żeby sąsiedzi się nie zorientowali w uprawianym tu procederze, chociaż dookoła domu mur bardzo wysoko. Wścibscy jacyś? Być może, nigdy nie poznałyśmy.

Dobrze płacą i dają dobrze jeść. Dbają o to, żeby było nam dobrze. Złota reguła: nie znamy swoich prawdziwych imion, tylko męskie pseudonimy. Krótka więc rozrywka dla nas od Agaty, Bob ma wymyślić nowej alias, to jest imię męskie.

Podrapał się po głowie. 

– Hm… No tak… Mam! Ona… ona to mi wygląda na Zdzirosława – nie wytrzymał.

– Ani się waż – mówi Agata. – Peter. Będziesz Peter.

Po kolacji stwierdzamy, że nową trzeba dziś okocić, tak jak nas kociły poprzednie lampucery. Wykończyliśmy w ten sposób już dwie baby pilnujące, które powiedziały panu Michałowi, że wiele widziały, ale w życiu takiej patologii, chamstwa i najzwyklejszego kurestwa. Tak nas komplementowały, a my podsłuchiwałyśmy z antresoli, rozbawione tym do łez. Ale Agata jest nowa i czujna, nauczona tymi doświadczeniami i historiami pana Michała. Trzyma nas krótko. Ma też jakieś doświadczenia strażniczki więziennej, co wyczytałyśmy z jej zostawionego przypadkiem w koszu pomiętego CV. Co z nią zrobić?

– Ja wiem – mówi Bob.

4.

Nowa powiedziała Agacie, że tam przecież w chłodni, pod wieprzowiną sprowadzaną z Polski w całych kilogramach (bo w Norwegii mięso drogie) pan Michał schował kod dostępu, sama widziałam na oczy. I tak lampucerę Agatę zatrzasknęłyśmy w środku, pomysł Boba, wykonanie razem. Darliśmy się jak dzicy, kiedy Agatę udało się zapuszkować za drzwiami z metalu. Nowa tylko coś tam chlipała, bo zagroziliśmy, że jeśli ją wypuści, to ją otrujemy, jak się tego będzie najmniej spodziewać, a Bob był wyjątkowo przekonujący i – między nami – do tego zdolny.

Nie pozwalano nam nigdy wchodzić do zamykanego na klucz gabinetu pana Michała, Agata zawsze pilnowała. A teraz siedzi w ciupie i tłucze się w chłodni, ale coraz ciszej. Młodej kazałyśmy wyważyć drzwi gabinetu łomem, bo brzuch ma jeszcze najmniejszy i jest kotem. Jak już poszły, doszło do grzebanka. Bob znalazł barek z whiskey za sprytnymi, niewidzialnymi prawie drzwiczkami w ścianie.

– Pa, wóda starsza od ciebie, kurwiszonie. – Pokazał etykietę, kiwając na nową. Było zaskoczeniem, że umie czytać. – Pijesz z nami.

– Ale… ale moje dziecko…

– Twoje? Ona myśli że jej, słyszysz? Zdziro, nie jest twoje, czego beczysz? Sprzedane od dawna! Odkąd wsadzili ci plemnika w dziurę w szpitalu. Chlupiesz z nami, koleżanko. – Chwycił ją za twarz i zaczął lać po jej gębie whiskey. Nowa krztusiła się i chrapała, jakby zaraz miała zdechnąć.

– Bob… Bob! Wyhamuj trochę – mówię. – Ona jest nowa. Co ty od niej chcesz?

– Spierdalaj! – krzyknął, ale zrobiło mu się głupio i żłopnął whiskey, żeby nie pokazać mi racji. – Jezu, ale smaki. Dawno nie piłem. No już, nie obrażaj się na mnie, wiesz, jak jest, przyznaj, że dobry miałem pomysł. Hm? – Objął mnie. Wzięło go po alkoholu na zwierzenia, sny spod pachy wyśnione: – Ciekawe czyje będzie, nie? Nie zastanawiasz się czasem nad tym? Mam nadzieję, że jakiegoś celebrity, byle nie polityka prawicy, bo się brzydzę. Jak myślisz? Może Brada Pitta? – Rozmarzył się, ssąc kostkę lodu, aż mu z brody ciekło. – Nazwę je Jessica, nieważne chłopak czy dziewczynka. Albo może dam mu imię Bob. Mały Bobby. Bob dżunior…

– Nie nazywaj, nie nazywaj w życiu – przejęłam się szczerze. Złota zasada jak ze świnią na szynkę – nie nazywaj. Inaczej tylko rozczarowanie rozpacz i płacz, i też niemożność późniejszego oddania za pieniądze, jak już przecież trzeba.

Tak sobie gadamy i ona mnie straszy imieniem nadanym dziecku, a ja przestrzegam, że przestań, przecież nie można, tak jak robimy co jakiś czas, już dla wygłupów i zabawy, kiedy widzę, że krew jej cieknie z majt.

– Bob – mówię cicho. – Bob!

Bob klnie pod nosem.

Próbujemy z nową zebrać krew szmatą i nawet odkurzaczem, ale się ślizgamy. I nogi się pod nami łamią, jak na lodowisku, panie. Tyle tej krwi jest.

– Kurwa! Co podłogę wycieracie, wy chore umysłowe, tu trzeba doktora. Po lekarza leć! – krzyczy Bob, jakby nagle mózg mu wrócił.

– Nie mogę, Bob, nie można. Już po wszystkim, jemu już nic nie pomoże. Jemu już nic nie pomoże. Jeśli wezwiesz karetkę, zawiadomią tylko policję. Pójdziemy wszystkie siedzieć, kobieto. Nie świruj.

– Dla mnie, idiotko, nie dla dziecka. Ja potrzebuję pomocy. Wołaj Agatę, przyprowadź ją szybko. Ja tu zdycham.

Położyła się zaraz spokojnie na ziemi na plecach jak żuk i bezradnie zaczęła przebierać nogami w powietrzu, rycząc wariacko.

Niełatwo się biegnie z brzuchem po schodach i po dwóch wchłoniętych szklankach whiskey. Kiedy dobiegłam, mokram jak jakiś śledź z oleju, Agata była już przymarznięta. Leżała tyłem na ziemi skulona. Najpierw myślałam, że tylko śpi albo udaje i zaraz zrobi mi: uaa! w ramach zadośćuczynienia, żebym się zesrała, bo to twardy babsztyl, Bob tak by zrobił. Ale nie Agata, bo nie ma poczucia humoru. Pytam: 

– Agata? Żyjesz? Kurwa, potrzebujemy pomocy, wstawaj. Słyszysz, mendo? – Trącam ją stopą. – Raz jeden, jak jesteś potrzebna…

Zaczęłam wracać po schodach na górę, ale coś mnie powstrzymało, żeby się wrócić. No przecież. Agata miała przy sobie portfel. Przytomna czy nieprzytomna, nieważne. Kitrałam całą jej kasę w majty, akurat kiedy z góry słychać kolejny krzyk koguta, czyli Boba. 

– Pomocy! Pomooocy kurwa! – I głośny płacz nowej.

– Już biegnę, kochana, już, już! – krzyczę i rzeczywiście biegnę na górę po schodach na szerokich nogach.

– I co? Gdzie ta zdzira? Ja się tu, kurwa, wykrwawiam.

Słusznie, krwi jakby więcej. Właściwie to wszystko nią zajebane, ale próbuję o tym nie myśleć… Między nogami trzyma ociekający tampon wykonany z obrusu i chodzi, tak drobi jak kurczak, haha, co mnie nawet rozbawia, chociaż nie powinno.

– Nie jest tak źle. – Pocieszam go i przychodzi mi do głowy pomysł na uspokojenie, więc informuję: – Agata wyszła, wróci pewnie za jakąś godzinę.

– Że co, kurwa? Wyszła z chłodni? Jak?

– Nie wiem.

– Ja je-be. Kurwa. Ja pier-do-lę! – ryczy. – Kur-wa!

– Aga-ta szma-ta – podsuwam.

Patrzy na mnie, jakby chciała zabić.

5.

– Wszystko w porządku? – To zaniepokojona nowa, pyta zza zamkniętych drzwi łazienki, w której siedzimy od godziny, ja i Bob.

Wkrótce krwotok ustaje. Nie sprzątamy po sobie. I tak się wyda, a my som święte krowy, więc nic nam nie zrobią. A przynajmniej jednej z nas, tej ciągle z dzieckiem, za które można zapłacić, czyli mnie. Wartość rynkowa musiała właśnie nieźle podskoczyć, więc całkiem się cieszę z tego, co się tu wydarzyło… Oczywiście tragedia wielką tragedią, że Bob straciła dziecko, ale jak to mówią… Właściwie nie wiem, co chciałam powiedzieć.

Siedzimy z Bobem w łazience. On w wannie. Posadziłam go tam, żeby nie poplamił wszystkich dywanów, jak zaczął plątać się po całym domu i płakać, i warczeć. Teraz już przestał i gdacze sam do siebie, aż odechciewa się słuchać.

– Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie. Muszę mieć forsę, potrzebuję… Jest mi potrzebna… Tyle czasu stracone. Potrzebuję siana. Potrzebuję siana, John, proszę cię. Mam czteroletniego synka, to są koszta… Muszę mieć za co płacić lekarza i przedszkole. Proszę. – Płacze do mnie ciągle i wkoło, nie wiem na co licząc, na jałmużnę? – Może jeszcze uda się uratować… To wczesne dziecko… Może się da, kurwa, coś zrobić?

– O czym ty mówisz? – pytam zmęczony, oglądając jej przemoczony krwią obrus.

– Mogłoby się udać. Wiesz w tej maszynie na szpitalu… pod szybką je położyć… żeby oddychało… Słyszałaś przecież. Teraz są takie technologie…

– Ty, młoda, zostajesz z nią. – Robię się nagle bardzo, bardzo zmęczona. Nie mam siły na te pierdolety. Otwieram drzwi i wpuszczam nową do środka.

– Jestem starsza od ciebie – wymądrza się bardzo nie w porę.

– Ale sytuacja dla ciebie nowa, więc dlatego mordziel w kubeł. Ja idę spać, zbudź mnie, gdyby coś się działo.

Zostawiłam ją z Bobem, sama poszłam w kimę.

6.

Nad ranem po całkiem fajnym śnie znajduję brak nowej. Pieniędzy z portfela Agaty, co je schowałam w szafce
nocnej, nie ma, wszystkie szuflady w pokoju Agaty i Boba wyszarpane i zgrabione, meble poprzewracane jak wagony elektrycznej lokomotywy dla dzieci, które często się chyba przewracają, z tego co wiem. Miałem nadzieję, że Bob też znikł. W wannie jednak leży ciało pocięte nożem i martwe. Skąd Bob wziął nóż, jak wczoraj nie miał nawet siły się ruszać?

Nowa zostawiła liścik krótki na środku stołu w jadalni, okrągłym ładnym pismem kujona: „Natalia nie chciała dłużej cierpieć. Musiałam. Przepraszam”.

Natalia?

Poszłam zajrzeć do gabinetu pana Michała i zgłupiałam. Nowa była szczwana szuja, ciekawe, czy w ogóle w ciąży, czy też w ogóle nie, bo, jak teraz myślę, nie do końca wyglądała, wcale a wcale, jebana szczwana szuja. Sejf był otwarty. W sejfie co znajduję? Teczki, setki teczek z matkami i dzieciakami, i badaniami, i transakcjami, i cyframi, i pseudonimy klientów. Kim mógł być Tupecik? Korpulentny Blondyn? Ciuciu-babka? Okazuje się, że ojcem mojego dziecka jest jakiś Hinduski Szwagier. Robi mi się niedobrze, nie żebym była rasistką, ale rodzić ciapaka… ciapaka! Czemu nie Europejczyka jakiegoś z Unii, czy oni nie mają już pieniędzy? Na to się nie zgadzałam, tego za dużo. Tego nie pisano w umowie, o nie. To już trzeci raz, a tego jeszcze nie grali, zawsze było białe i tylko o to jedno prosiłam. Czy ja miałam jakieś więcej wymagania i żądania? Nigdy. I tak mi się odwdzięcza ten skurwiel Michał? Zapewniał: oczywiście, oczywiście, że typu kaukaskiego, czyli białe. Nic się nie przejmuj. Wzięłabym dużo więcej, gdyby powiedzieli, że tak to będzie wyglądać, że mnie sprzedają jakiemuś Aliemu. Kończę z tym, zbieram się.

Postanowiłam uciec jak nowa, póki mogę. Spakowałam torbę. Brzuch pobolewał, ale lecę ogrodem tak szybko, jak mogę, tylko że tylna furtka na amen zamknięta, niezła sraka. Kiedy się zastanawiam, co dalej, na podjeździe słychać samochód, sypie się jakby taki sypki żwir. Najgorzej. Przeleźć z brzuchem przez parkan? No problemo, trza przeleźć, potem pół kilometra przez las na busa, znaleźć sobie partnera pięknego i bogatego, który zapłacić będzie chętny za jego wyskrobanie, albo już z braku laku oddać za darmo potrzebującym bezdzietnym. Jest to jakiś plan. Przeciskam się przez parkan jak na wuefie. Potem kawałek lasem po piasku i liściach. Torba obijała mi się o tyłek i biodra i cała się spociłam.

Wybiegłam z lasu z torbą i skrótem na przystanek autobusu przez drogę szybkiego ruchu bez lamp. Nic nie jechało, patrzyłam na sto procent, niestety na ulicy potrącił mnie samochód autonomiczny. Wracał z kursu bez pasażera, taksiarz pierdolony HeliExpress. Potrącił buc, a potem stanął sobie i od razu wezwał pomoc, mimo że nic się nie stało, wygłosił mi komunikat o nadjeżdżającym pogotowiu, policji tym okropnym robotycznym głosem. Przez nich wszyscy potracimy pracę, przez te programy i sztuczne inteligencje. Co za niefart. Dawniej potrąciłby cię i zostawił na jezdni, nawet nie zwróciłby uwagi. W strasznych czasach żyjemy, au. Próbowałam wstać, ale nie czułam nóg od bioder w dół, dziwne bardzo czucie, jakby nie można było już nigdzie więcej pójść i to był koniec drogi. Żałowałam braku męża, który poszedłby z siekierą zemsty ich rozpierdolić w tym HeliExpress, jeśli tu wykituję na tej jezdni, jak opowiadał Bob o fabule tego filmu. Tamten mnie zostawił, kutas jeden. Nie ma też co liczyć przecież na pana Michała. I pomyślałam smutno, że dupek Bob na pewno by to dla mnie zrobił. Na pewno by mnie dobił. Chociaż ja jego nie. Ciekawe, co napiszą na Boba grobie? Pewnie: tu spoczywa kochana córka, siostra i matka. Nasz kochany Bob. A mnie już nawet też nie będzie, żeby im przypomnieć, że przecież Natalia. Jezdnia jest zimna, ale mi, kurwa, nawet ciepło. Chyba się posikałam?