Miejscówka

Sławomir Bączkowski

Miejscówka

Widok pustego przedziału jak zawsze przepełnił go radością, ale też od razu zakiełkowały ziarna niepokoju, bo wszystko, co dobre, wlecze za sobą groźbę utraty. Do czasu lekkiego szarpnięcia wagonami w napięciu wpatrywał się w przybrudzone szybki przedziałowych drzwi i każda pojawiająca się w polu widzenia jesionka sprawiała, że coś mu w środku tężało. Nie znosił ludzi, a w szczególności współpasażerów pozbawiających go świeżego powietrza i zanieczyszczających fonosferę swoimi odrażającymi rozmowami. Pociąg ruszył i nie działo się nic niepokojącego. Wagon pozostawał do jego dyspozycji – mógł nawet zdjąć buty i w geście tryumfu położyć nogi na przeciwległej kanapie. Mógł zrobić wszystko. Miał co najmniej pół godziny całkowitej swobody. Za trzydzieści minut pociąg zatrzymywał się na następnej stacji i istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że do jego przedziału wtargnie jakaś kreatura.
I tak też się stało. Był już całkiem zadomowiony (wszelkie nowe przestrzenie natychmiast kolonizował, ustawiając stosiki książek i czasopism), kiedy pociąg złowieszczo zazgrzytał i jego przestrzeń zbezcześciła swoją obecnością jakaś kobieta z dziewczynką. Od razu zaczęła go przeganiać:
– To są nasze miejsca, proszę pana. Mamy wykupione miejscówki.
Machnęła mu przed oczami świstkami biletów. Skwitował to zmęczonym uśmiechem, bo przecież to on był prawowitym właścicielem miejscówki. Wyciągnął swój bilet i też nim pomachał. Babsztyl nie dawał za wygraną i udał się na poszukiwania konduktora. Po kilkunastu minutach w drzwiach przedziału pojawiła się umundurowana postać. Wąsaty konduktor zaczął dość niefortunnie:
– Coś dla szanownego pana znajdziemy – powiedział.
– Przepraszam, to do mnie? – zapytał, dusząc wściekłość wszelkimi dostępnymi środkami.
– Takie tam drobne nieporozumienie… Proszę przejść do następnego wagonu. Tam jest dużo wolnych miejsc.
– To jakieś żarty! – wykrzyknął, dławiąc się oburzeniem. – Dlaczego to ja mam się przesiadać? Byłem tu pierwszy!
Konduktor przez moment przyglądał mu się badawczym wzrokiem, jednocześnie zerkając na jego bilet.
– Chwileczkę – powiedział znacznie bardziej oficjalnym tonem. – Przecież miejscówka jest na jutro.
– Co pan opowiada?!
– No jakże… Patrz pan… – Podał mu kartonik.
Popatrzył na datę i cały przedział zawirował mu przed oczami. Oni wszyscy mieli rację. Roztargniona kasjerka najpierw wydrukowała bilet na sobotę, kiedy on chciał na piątek. Zwrócił jej uwagę i wydrukowała jeszcze raz. Nie sprawdził, bo jak w takiej sytuacji można popełnić taki sam błąd? Można. Natychmiast spotulniał i wywiesił białe flagi. Starał się obrócić całą sytuację w żart. Konduktor, na szczęście, też się obśmiał i przyznał, że prywatnie miał podobną sytuację w Bułgarii. Coś tam nabazgrał na bilecie, postawił pieczątkę.
– Dobrze, że data jest jutrzejsza, a nie wczorajsza, bo zapłaciłby pan karę. Życzę przyjemnej podróży.
Po jego wyjściu zwrócił się do kobiety z dziewczynką:
– No i widzi pani, jak to człowiek nie dopilnuje… Przesiądę się, są wolne miejsca…
– Ależ niech pan tam sobie siedzi. Po co kłopot…
Został na swoim miejscu, ale już jako całkowicie nieuprawniona do niego osoba. Jak to z minuty na minutę może się zmienić status człowieka! Jeszcze pół godziny temu rozpierała go potęga, chciał kłaść nogi na kanapie… Teraz drętwiał na widok cienia czy głośniejszego chrząknięcia z korytarza.
Zgodnie z najczarniejszymi przewidywaniami na następnej stacji do pociągu wtargnął agresywny tłum tratujący wszystko na swojej drodze za pomocą ogromnych waliz. Ktoś szarpnął drzwiami przedziału. Nie chciał z początku podnieść wzroku, ale już to, co widział na poziomie podłogi, wystarczyło – ubłocone sztylety czarnych pantofli przyozdobionych złotymi klamerkami.
– Panie! – usłyszał wulgarnie zachrypnięty głos. – Kuźwa, wypad stąd! To moje miejsce.
Pozostali pasażerowie pilnie liczyli okruszki na kanapach albo mijane drzewa. Bez słowa sięgnął po swoją torbę i wyszedł z przedziału, starannie unikając widoku właściciela butów ze złotymi klamerkami. Nie udało się. Kątem oka dostrzegł ryżą szczecinę i wyłaniający się z niej kark tak gruby, jakby stanowił rodzaj huby żerującej na szyi. Delikatnie zamknął drzwi i rozpoczął wędrówkę wagonowym korytarzem. Co jakiś czas zerkał do wnętrza przedziałów. Przeważnie witały go nienawistne spojrzenia przekazujące w zasadzie ten sam komunikat: Nawet nie próbuj tu wchodzić! Czasami spojrzenie dodawało jeszcze: Gnoju!
Nadszedł znajomy wąsaty konduktor.
– Co? Przegonili pana? – powiedział z nutą satysfakcji w głosie. – A pociąg prawie pełny!
Wreszcie pod koniec wagonu znalazł wolne miejsce.
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
Cztery osoby milczały, jakby były głuche albo od odpowiedzi zależało ich życie. Facet z gazetą ostentacyjnie zaczął patrzeć przez okno. Wreszcie niechętnie odezwała się młoda kobieta ściskająca pokaźnych rozmiarów telefon:
– Zdaje się, że tak…
Usiadł, ale z przerażeniem skonstatował, że pociąg już zatrzymuje się na następnej stacji. Kolejni pasażerowie, wśród nich i ta młoda dziewczyna, która stanęła niezdecydowana w drzwiach.
– Przepraszam… – zaczęła.
Poderwał się i wyskoczył na korytarz. Przy toalecie ponownie natknął się na konduktora. Ten popatrzył na niego nieco zirytowany.
– To znowu pan? Coś mi się widzi, że to chyba jakiś handelek…
– Jaki znowu handelek?
– Piwko, papieroski…
– Niech pan nie żartuje!
– A może polujemy na torebki?
– Wypraszam sobie!
Wyminął wąsacza w mundurze i przeszedł do następnego wagonu. Był spocony. Miał już dosyć tej podróży. Kolejne wrogie twarze, ostentacyjne zasłanianie drzwi przedziałów. Zresztą zupełnie niepotrzebnie, bo nigdzie nie było wolnych miejsc. Wreszcie na samym końcu długiej lichy wagonów dostrzegł upragnioną, ostatnią w całym pociągu lukę między stłoczonymi pasażerami. Z wahaniem zapytał i dostał pozwolenie. Usiadł tak, żeby zajmować jak najmniej przestrzeni. Pasażerowie szybko przestali się nim interesować i wrócili do swoich telefonów. Nagle uświadomił sobie, że przed nim jeszcze tylko jedna stacja, a potem bardzo długi odcinek drogi dzielący go od celu podróży. Czoło zrosiły kropelki potu. Nerwowo rozejrzał się po przedziale, jakby ci obcy ludzie mogli mu w czymkolwiek pomóc. Zerknął na zegarek. Do następnej mieściny zostało kilka minut. Poluzował kołnierzyk i tęsknym wzrokiem popatrzył w kierunku szczelnie zamkniętego okna. Kropelka potu utorowała sobie drogę między kręgami i spłynęła meandrami ciała, wywołując dreszcz. Niemal liczył odległości między słupami trakcji. Pociąg lekko przyhamował, ale na szczęście okazało się, że to tylko łuk torów. Za oknem nie było nic, co mogłoby odwrócić jego myśli od perspektywy ponownego spotkania konduktora. O co tym razem go oskarży? Czy ludzie zaczną ciekawie wyglądać na korytarz? Oczami wyobraźni już widział rząd żądnych sensacji głów wychylających się z przedziałów na całej długości wagonu…
Teraz już nie było wątpliwości – pociąg zwalniał przed następną stacją.
– Dobrze się pan czuje? – zapytała dziewczyna, wyrywając go na moment z przykrych rozmyślań.
– Trochę tu duszno…
– Otworzę okno. I tak stacja.
„Jak wyrok!”, pomyślał. Z lękiem patrzył w okno, potem odwracał głowę. Pociąg leniwie wtoczył się tam, gdzie musiał przystanąć. Pusty, smętny peron, w dali zaorane pola. „Jest nadzieja”, wyszeptał. I nagle zobaczył! Z ławki zaczynała się podnosić ogromna kobieta oflankowana walizami. Bez wahania poczłapała w kierunku jego wagonu. Poczuł impuls przeszywający go jak strzała. „Nie poddam się!”, błysnęło w jaźni. Wyskoczył z przedziału i zepchnął ze stromych schodków wagonu zdumioną kobiecinę. Walizy z hukiem uderzyły w betonowe płyty peronu. Jedna z nich otworzyła się, obscenicznie ujawniając zapas białych majtek. Pognał przed siebie. Przeskoczył parkan i zniknął w mgle pełzającej zaoranym polem.

Estonia, 120x150 cm, 2023

Spis treści