Między sztuką, miłością i manipulacją. O sztuce Kształt rzeczy Neila LaBute’a i jej zielonogórskiej inscenizacji w reżyserii Szymona Kuśmidra

Piotr Prusinowski

Między sztuką, miłością i manipulacją

O sztuce Kształt rzeczy Neila LaBute’a i jej zielonogórskiej inscenizacji w reżyserii Szymona Kuśmidra

Wśród mitów, do których Owidiusz odwoływał się w swoich Metamorfozach, znajduje się również ten o Pigmalionie – cypryjskim królu i znakomitym rzeźbiarzu w jednej osobie:

Cały dzień go zajmował przedmiot ulubiony;

Pod jego dłutem piękność cudowna wstawała,

Której żadna kobieta jeszcze nie sprostała.

Zapala go miłością własne jego dzieło;

Mniema, że jakieś bóstwo czuciem je natchnęło

[…]

Rzeźba zwodzi rzeźbiarza. Patrzy na jej wdzięki,

Unosi się, zachwyca dziełem swojej ręki[1]

Zrodzone z twórczej woli, rozpalonej samotnością, wyobraźnią i erotycznym pragnieniem, to pod każdym względem idealne dzieło sztuki staje się dla własnego twórcy obiektem namiętnego uczucia, które może osiągnąć spełnienie tylko w baśni lub micie. Dzięki litości samej Afrodyty posąg ożywa podczas pieszczot, jakimi obdarza go zakochany do szaleństwa Pigmalion.

Dwa tysiąclecia później, w 2001 roku, na deskach londyńskiego Temporary Almeida Theatre miała miejsce prapremiera sztuki Kształt rzeczy (The Shape of Things) amerykańskiego autora Neila LaBute’a, który na podstawie swojego tekstu wyreżyserował zarówno spektakl, jak i film z 2003 roku. Utwór doczekał się kilku inscenizacji również w Polsce. Przedstawienie w Lubuskim Teatrze (prem. 27 kwietnia 2008) zrealizował krakowski aktor i reżyser, laureat Złotej Maski, Szymon Kuśmider[2].

W dramacie LaBute’a treść mitu o Pigmalionie i Galatei ulega całkowitemu odwróceniu. To nie rzeźba zostaje ożywiona, lecz żywy człowiek (w tym wypadku mężczyzna o imieniu Adam) staje się nią pod wpływem kobiety-artystki Evelyn. To ona rozkochuje go w sobie, sama jedynie udając miłość. Pigmalion dążył do nadania kształtu swojemu największemu marzeniu – marzeniu o ukochanej osobie. Dla Evelyn natomiast celem samym w sobie pozostaje właśnie sztuka, w tym przypadku służąca egoistycznie pojmowanej samorealizacji.

Motyw rzeźby spina utwór LaBute’a swoistą klamrą. Dwoje studentów, Adam i Evelyn, poznają się w muzeum, gdzie on pracuje jako strażnik. Oczarowany mężczyzna przymyka oko na jej artystyczną „akcję”, polegającą na domalowaniu „wielkiego kutasa” na listku figowym, którym – podobno pod naciskiem zbulwersowanych mieszkańców niewielkiej miejscowości – przesłonięto genitalia marmurowego posągu, odbierając mu „właściwą sztuce subiektywność”[3]. Bełkotliwe w gruncie rzeczy frazesy, którymi operuje bohaterka, odzwierciedlają idee sztuki konceptualnej, która nie wymaga już od artysty żadnego talentu.

Zdjęcie zrobione od góry. Przedstawia leżącą w łóżku kobietę.

W momencie pierwszego, tylko pozornie przypadkowego, spotkania z Adamem Evelyn ma już w głowie scenariusz „projektu dyplomowego”: „To będzie taka duża jakby instalacja… takie »coś«”. Adam nie zdaje sobie sprawy, że już teraz staje się tym „rzeźbiarskim czymś” w jej rękach. Oczytany i wrażliwy, ale nieśmiały i zakompleksiony okularnik z lekką nadwagą, nieefektownie ubrany, nałogowo obgryzający paznokcie, jest dla Evelyn idealnym „materiałem wyjściowym” do „metodycznego kształtowania nowej formy” czy też „rzeźbienia” w dwóch „niezwykle łatwych do obróbki tworzywach: ludzkim ciele i ludzkiej woli”. W ciągu kolejnych miesięcy, na oczach zdziwionych przyjaciół, Adam przechodzi metamorfozę (którą w oryginalnej wersji LaBute’a znakomicie odgrywa Paul Rudd, a na zielonogórskiej scenie – Robert Gulaczyk). Swój wygląd zewnętrzny zmienia do tego stopnia, że daje się przekonać nawet do chirurgicznej korekty kształtu nosa. Transformacji wizualnej towarzyszą zmiany w zachowaniu i stylu bycia, prowadzące w końcu do zerwania relacji z dotychczasowymi przyjaciółmi. „Nowy” Adam, przystojny i bardziej pewny siebie, staje się ilustracją stawianej przez Evelyn tezy, że „wystarczy otworzyć jakikolwiek żurnal, włączyć którąkolwiek stację telewizyjną, a świat wam powie… że mój przedmiot stał się ciekawszy, bardziej godny pożądania, normalniejszy. Słowem lepszy. Jest żywym przykładem naszego zainteresowania tym, co zewnętrzne, kształtem rzeczy”.

W dzisiejszym świecie prawdę i głębię uczuć coraz częściej przesłania fascynacja tym, co zewnętrzne, naskórkowe, oparte na ugruntowanym stereotypami naocznym wrażeniu. Ten stan rzeczy próbuje obnażyć Evelyn, choć sama się w niego wpisuje. W istocie nawet Adam, mimo swojej romantycznej natury, kieruje swoją uwagę przede wszystkim na „kształt rzeczy”. Pociąga go fizyczne piękno dziewczyny oraz jej pewność siebie, w interpretacji Rachel Weisz manifestowana w sposób pełen nonszalancji, a w wydaniu Karoliny Honchery – nawet podszytej agresją bezczelności. Trudno też nie zauważyć, że do niemal każdej zmiany Evelyn najskuteczniej zachęca Adama za pośrednictwem seksu. Również wrażliwa, prostoduszna Jenny – przyjaciółka bohatera, która kiedyś zakochała się w nim z wzajemnością, ale nieśmiałość chłopaka nie pozwoliła temu uczuciu rozkwitnąć – ulega zewnętrznemu czarowi „nowego” Adama („Cholera, kiedyś ty zrobił się taki fajny?”). On sam, zaślepiony namiętnością, chcąc za wszelką cenę zadowolić ukochaną, kawałek po kawałku wyrzeka się samego siebie. I choć niekiedy odczuwa z tego powodu psychologiczny dyskomfort, nie zawsze uświadomiony, to konsekwentnie ulega destrukcyjnej mocy tego uczucia, niczym narkoman we władzy nałogu.

W dzisiejszych czasach „obowiązujące” kanony urody i wzorce zachowań są w dużej mierze kształtowane przez media. Na ten aspekt Kuśmider zwraca większą uwagę niż sam LaBute, w każdej niemal scenie akcentując obecność telewizyjnego monitora, który wyświetla multimedialne wizualizacje Marzeny Więcek, te zaś w sposób podprogowy oddziałują na zmysły widza, odzwierciedlając, a zarazem uzupełniając to, co dzieje się na scenie. Nieustanna obecność migotliwego ekranu tworzy wrażenie, iż cała sceniczna przestrzeń, w jakiej poruszają się bohaterowie, stanowi artystyczną instalację. Granice między sztuką a życiem zacierają się tutaj w sposób bardziej widoczny niż w oryginalnej wizji LaBute’a, ale wymowa spektaklu się nie zmienia. Kierując ostrze gorzkiej satyry przeciwko sztuczności i duchowej pustce współczesnej kultury, twórcy pozostawiają widzów z nie mniej gorzką refleksją na temat hierarchii wartości w relacjach międzyludzkich.

Początkowy motyw „ulepszania” posągu w muzeum to ironiczna zapowiedź losu Adama, który kończy jako „żywa rzeźba”, wystawiona na widok publiczny wraz z bogatą „dokumentacją” w postaci listów, fotografii, rekwizytów oraz kaset wideo z zarejestrowanymi szczegółami intymnego pożycia.

Kształcie rzeczy LaBute w przewrotny sposób nawiązuje nie tylko do motywu Pigmaliona i Galatei, ale też do wątków z biblijnej Księgi Rodzaju. W jego ujęciu Ewa (czyli Evelyn) nie jest bynajmniej „żebrem Adama”, lecz stwórczynią swojego partnera (nieprzypadkowo zresztą w początkowej scenie obiektem jej artystycznych działań są genitalia posągu będącego wizerunkiem Boga). W inscenizacji zielonogórskiej Szymon Kuśmider nadał istotne znaczenie elementowi, który nie pojawiał się w oryginale – malarskiemu tryptykowi Hieronymusa Boscha Wóz siana, a zwłaszcza jego lewemu skrzydłu, ukazującemu stworzenie pary pierwszych ludzi, kuszenie Ewy przez Szatana oraz wygnanie z Raju. W pobliżu tego właśnie obrazu staje Evelyn po nocy spędzonej z niedoświadczonym seksualnie Adamem. Niebieskie światło, w jakim pozostają skąpani nadzy bohaterowie, wskazuje na aspekt zimnej kalkulacji, z jaką Evelyn posługuje się własnym seksapilem. Warto przy tym zwrócić uwagę, że środkowa odsłona dzieła Boscha w alegoryczny sposób ukazuje pogrążoną w grzechu ludzkość, skupioną wokół tytułowego wozu, zmierzającego – jak wynika z prawego skrzydła tryptyku – w kierunku piekła. W finale Adam przekonuje się, jak krótka jest droga wiodąca od rajskich rozkoszy miłości do piekielnych otchłani cierpienia, spowodowanego nagłym i brutalnym rozwianiem romantycznych złudzeń. Wydaje się jednak, że Evelyn również przegrywa. Autor być może nie traci do końca wiary w ludzi, sugerując, że bezdusznej i pasożytniczej pseudosztuki, jaką proponuje bohaterka, nikt nie chce oglądać.

Nie wiemy, jak potoczą się dalsze losy zdruzgotanego Adama, choć możemy mieć nadzieję, że posłucha rady zawartej w wierszu Anny Achmatowej, przytoczonym w programie zielonogórskiej inscenizacji Kształtu rzeczy:

 

Ja ich uczę jak się nie lękać
Jak się nie lękać i robić swoje!
I gdy kobieta o cudnej twarzy
Jedynie drogiej we wszechświecie
Powie: ja pana nie kocham.
Ja ich uczę jak się uśmiechnąć
I odejść! I nie wrócić więcej[4].

Zdjęcie przedstawia intymną scenę Naga kobieta leży na kolanach mężczyzny.

1]Owidiusz, Metamorfozy, tłum. B. Kiciński, Warszawa 1933; cyt. za: Z. Bauman, Jak Galatea Narcyzem się stała, https://www.miesiecznik.znak.com.pl/jak-galatea-narcyzem-sie-stala/ [dostęp: 14.09.2023].

[2]W spektaklu i filmie LaBute’a zagrali: Paul Rudd (Adam), Rachel Weisz (Evelyn), Gretchen Mol (Jenny) i Frederick Weller (Phillip), natomiast w przedstawieniu Kuśmidera w tych samych rolach wystąpili kolejno: Robert Gulaczyk, Karolina Honchera, Marta Frąckowiak i Wojciech Brawer, a także Sandra Staniszewska jako kelnerka.

[3]Wszystkie cytaty pochodzą ze scenariusza sztuki, opublikowanego m.in. na łamach „Dialogu” (N. LaBute, Kształt rzeczy, tłum. M. Semil, „Dialog” 2002, nr 3, s. 56-96).

[4]A. Achmatowa, ***, tłum. T. Budzisz-Krzyżanowska, [w:] Kształt rzeczy, „Zeszyty Teatralne” 2008, nr 279, s. 9.