O kunszcie Iwony Markowicz-Winieckiej

Stanisław Mazuś

O kunszcie
Iwony Markowicz-Winieckiej

XX stulecie było wiekiem nie tylko wielkich rewolucji społecznych, ale i wielkich rewolucji w sztuce. Niepokoje społeczne, wielkie wojny rozbudzały w artystach wielkie emocje. Destabilizacja psychiki pchała do ciągłych poszukiwań, do wyrzucania z siebie koszmarów, jakich bezustannie byliśmy świadkami. Bunt artystów objawiał się w różnych formach aż do unicestwienia.

Z optymizmem śledzę zjawiska końca XX wieku. Jestem przekonany, że tak jak okrutny wiek XIX pod koniec wieku zrodził wybitne indywidualności twórcze, a pod polskim niebem zaowocował wieloma filarami sztuki, tworząc niezniszczalne zjawisko pod nazwą Młoda Polska, tak i teraz, z końcem XX wieku, nietrudno zauważyć artystów, którzy poświęcili siebie na ołtarzu sztuki w obronie wartości ponadczasowych, odrzucają modne kanony „antysztuki”.

Z wielkim optymizmem obserwuję upór, pasję i pracowitość dobrze zapowiadających się młodych artystów, którzy za wszelką cenę dążą do wypracowania kunsztu – warsztatu, który pozwoliłby na swobodne kreowanie swojej indywidualności – poddając krytycznej ocenie plusy i minusy wieku XX.

Takim zjawiskiem jawi mi się Iwona Markowicz-Winiecka. Jej pasja i wrażliwość daje nadzieję na ciągły rozwój, a jej upór i wielka miłość do tematów, które ją nurtują, to w przyszłości wielka wygrana dla polskiej sztuki. Obraca się w tematyce wzniosłej, bo nie ma nic bardziej wzniosłego jak odnajdywanie coraz to nowych zjawisk i uzależnień we współczesności: człowiek – przyroda, przyroda – człowiek.

Są to kompozycje o zabarwieniu lirycznym, metafizycznym i surrealistycznym. W technice olejnej, jak i technice indywidualnej, na bazie acryli i gwaszu wypowiada się w kolorycie wyszukanym, szlachetnym. W malowanie angażuje bez reszty swoje uczucie, dobroć i piękno. Swój sukces realizowania siebie wygrywa dzięki systematycznej pracy nad rysunkiem.

Rysunkiem nie efekciarskim – powierzchownym, ale rysunkiem wnikliwym „od ogółu do szczegółu”. Równolegle pracuje nad kolorem, gdzie na cichych, zróżnicowanych tonach rozbrzmiewają wspaniałe symfonie. U Iwony Markowicz-Winieckiej nie ma zgrzytów kolorystycznych, surowej farby, słodkich kolorków, to jest ciągłe podnoszenie sobie poprzeczki do jeszcze dojrzalszych obrazów – do mistrzostwa.

 

(na trasie Rzepin-Katowice, 17 listopada 1999)