Droga odkupienia

Weronika Lenart

Droga odkupienia

Mrok. Moje oczy widzą tylko mrok, nie są już w stanie rozszyfrować, co jest rzeczywistością, a co urojeniem. Usta sieją zamęt, przez co każdy, kto usłyszy mój głos, uważa mnie za obłąkaną. Uszy słyszą jedynie szepty za plecami, które kontrolują każdy mój ruch. A gdy się obracam, nie widzę żywego człowieka, lecz cienie, które mówią mi o zgubie. O tym, że wewnętrznie jestem już martwa, że nie ma dla mnie ratunku. Moja dusza tak rozpaczliwie płacze. Chce się uwolnić z tego ciała, które wydaje się najgorszym więzieniem. Ale czuję, jakby mieszkały we mnie dwa demony, które toczą wojnę o moje wnętrze. Jeden chce mej zguby, pragnie, abym zniknęła z powierzchni ziemi. Rozpłynęła się tak, aby nigdy nie musiał ponownie ujrzeć mojej twarzy. Czuję w jego intencjach nienawiść, której nie potrafię uzasadnić, a pomimo tego tak rozpaczliwie się z nim zgadzam. Drugi trzyma mnie przy życiu, bo śmieszy go to całe przedstawienie. Lubi oglądać, kiedy cierpię i najchętniej znęcałby się nade mną wieki, abym tylko zapewniła mu upragnioną rozrywkę. Wykrzywia swoją twarz w uśmiechu za każdym razem, kiedy widzi moje łzy, a w tym momencie zaczynają spływać po policzku. Jednak pomimo tego mój wzrok jest pusty. Oczy zapadnięte, nie przypominają już człowieka, a jakby jedynie zjawę, która szuka oczyszczenia. Kroki, które stawiam, z każdym pokonanym stopniem schodów stają się coraz cięższe. Ruchy wydają się nieludzkie, podobne do trupa, który dopiero co powstał z martwych i podejmuje swoją ostatnią podróż. Podróż, która ma odkupić jego duszę. Czuję się jak skazaniec, który już tak bardzo pragnie zbawienia. Mój kat czeka na samym szczycie. Stopy coraz wolniej unoszą się nad ziemią, co sprawia, że moim ciałem rządzi niemoc i pustka. Każdy stopień jest jak cierń, który wbija się w serce, nie dając zapomnieć, dlaczego kieruję się na dach budynku. Myślałam, że demon z czasem odejdzie, da mi spokojnie egzystować. Jednak demony niecierpliwie mnie obserwują. Oceniają każdy krok. Każdy błąd. Każdą porażkę. Nie dając nigdy cieszyć się ze zwycięstw. Teraz już nawet nie wierzę, że one istnieją. Przepadły, jak moja dusza. Dlatego tak boję się codzienności. Mój oddech jest coraz cięższy. Myśli szaleją w mej głowie. Charakterystyczna woń stęchlizny zaczyna się pogłębiać. Podróż chyli się ku końcowi. Tam, na górze jest mój wyczekiwany raj. Upragniona utopia, której od momentu opętania umysłu tak bezlitośnie pożądałam. Kiedy nareszcie stawiam ostatni krok w tej podróży, pierwszy raz kieruję ku górze do tej pory wbite w podłogę oczy. Wypatruję wyjścia. Pomieszczenie, w którym się znajduję, pogrążone jest w półmroku, dlatego moje źrenice są rozszerzone. Ściany pokryte pleśnią wydzielają cholernie duszący zapach, który z każdym wdechem pozbawia mnie sił. Rozglądam się, próbując znaleźć drogę wyjścia. Na końcu korytarza rozciąga się mała strużka światła. Przyciąga mnie. Stawiam ku niej ostrożne kroki, które niespodziewanie zaczynają boleć. Opadam z sił. Dopiero teraz zauważam, że moje nogi się trzęsą. Jakby zaczynały siać w mej głowie niepewność. Odpycham te myśli, skupiając się na celu podróży. Kiedy jestem wystarczająco blisko, staram się po omacku znaleźć klamkę. Chwytam pewnym ruchem i gwałtownie naciskam. Mrużę oczy, kiedy dociera do nich niewielka ilość światła. Pomimo nocy na zewnątrz panuje półmrok, który przyprawia mnie o dreszcze. W powietrzu unosi się ciężar oczekiwania i nadchodzącej rewolucji. Jakby czekało tu na mnie przeznaczenie, pospieszając do ostatecznego czynu. Znajduję się na dachu opuszczonego budynku, którego przez lata nikt nie używał. Nie ma tutaj już nawet żadnej barierki. Niczego, co mogłoby mnie uratować. Jestem prawie pewna, że żadna żywa dusza nie odważyłaby się nawet tu zajrzeć. To miejsce swoim wyglądem aż krzyczy „uciekaj”. Podchodzę bliżej krawędzi. Gdy widzę odległość od szczytu budynku do ziemi, miękną mi nogi i tętno zaczyna przyspieszać. Przełykam głośno ślinę i stawiam kolejny krok, który sprawia, że od krawędzi dzieli mnie jedynie dwadzieścia centymetrów. Biorę głęboki wdech, zamykam oczy i wyciszam umysł. „To właśnie moment, na który czekałaś”, podpowiada mi demon. Czuję jego wzrok na sobie. Wiem, że dogląda każdego mojego ruchu. Wciąż z zamkniętymi oczami wysuwam stopę i po omacku staram się poczuć krawędź. Sprawia to, że tracę równowagę i niewiele brakuje, by moja śmierć, zamiast samobójczego czynu, stała się jedynie żałosnym wypadkiem. Jak dobrze, że nikt nie widzi tego dziecinnego wyczynu. Moje serce wali jak oszalałe, aż czuję, że nie jestem w stanie miarowo oddychać. Staram się łapać w płuca najwięcej tlenu, jak to tylko możliwe, a i tak czuję, że moja wizja zaczyna się rozmywać. Ostatkiem sił biorę głęboki wdech, staję pewniej na nogach i rozkładam ręce szeroko na boki. Czuję się, jakbym stała na piedestale ludzkości. Jakby celem mojej podróży było, aby wszyscy mogli podziwiać moją śmierć. Jak bohater, który ofiarując swą śmierć, miał zbawić setki żyć. Chciałabym, żeby ta wizja była prawdziwa, żeby moja śmierć naprawdę miała sens, wyższy cel. Ale tak naprawdę na dachu budynku stoi dziewczyna, której śmierć nie wzruszy żadną istotą. To będzie uczucie, jakby kropla spadająca z nieba wtopiła się w ziemię i stała się z nią jednością. I już nigdy nikt jej nie znajdzie. Wykrzywiam twarz w grymasie cierpienia, gdy o tym pomyślę. Tak bardzo chciałabym coś dla kogoś znaczyć. Chcę poczuć ból, chcę pozbyć się bólu. Chcę zarazem czuć wszystko, lecz nie potrafię czuć nic. Do tej pory jedynie cierpienie przypominało mi, że wciąż istnieję. Sięgam do kieszeni po żyletkę, która zawsze mi towarzyszy. Codziennie jest obok mnie. Jest mi najbliższa. Jej ślady będą ze mną już do końca. Spoglądam na nią, równocześnie widzę odległość dzielącą mnie od ziemi. Niestety, zdaję sobie sprawę, że niepokój, który czułam, odnajdując drzwi na dach, nie opuszcza mnie. Tak bardzo chciałabym ulgi, zapomnienia. Ale czuję, że jestem zbyt słaba, zbyt tchórzliwa. „Zrób to, przecież i tak nie masz dla kogo żyć”, podpowiada demon, chcący mej zguby. „Przebyłaś tę drogę, bo masz cel do spełnienia. Trzymaj się go”. Zamknij się, przestań się wtrącać. Dokładnie to chciałabym mu odpowiedzieć, ale głosy nigdy nie cichną, czegokolwiek bym nie zrobiła. Mam dość. Przestańcie, błagam. Zakrywam uszy rękami, chcąc chociaż na chwilę przestać słyszeć ich głosy.

– Mam dla kogo żyć! Jest przecież ona! – wykrzykuję, chwytając mocniej żyletkę. Przykładam ją do szyi. Stanowczym ruchem podcinam nią szyję, wydając z siebie głuchy krzyk. Moje ciało bezwładnie oddala się od krawędzi.

Miłość. Dziecko bez miłości i kontaktu fizycznego w najmłodszych latach rozwoju umrze. Lub nie będzie w stanie funkcjonować jak rówieśnicy, którzy otrzymali ten dar od losu, jakim jest druga osoba, pomagająca w rozwoju, troszcząca się. Ja przeżyłam, lecz mój dar odszedł. Teraz doglądają mnie tylko dwa demony, które siedzą na mych ramionach. Nikt inny. Nie mam dla kogo wstać z łóżka. Jedynie wytwór mej wyobraźni, który wciąż potrzebuje rozrywki, zmusza mnie do ciągłej walki. Jednak od zdarzenia na dachu codziennie jest przy mnie blizna, która już do końca życia będzie mi przypominać o tym żałosnym czynie, którego chciałam dokonać. Żałuję, że mi się nie udało. Teraz, cztery miesiące później, blizna zrobiła się już bledsza, jednak jej wypukłość na szyi jest wciąż widoczna i wyczuwalna. Na moje nieszczęście, rana nie pozbawiła mnie wtedy przytomności i jak żałosny pies z podkulonym ogonem zeszłam o własnych siłach z pola bitwy. Tym razem przegrałam tę walkę. Blizna wykluczyła mnie ze społeczeństwa. A ja nie mam nawet siły, żeby ją zakrywać. Szczerze mam to gdzieś, jak wygląda moje ciało. Ludzie patrzą na mnie z odrazą i nie pytają, co się stało. Wszyscy omijają mnie szerokim łukiem, jakbym była zarazą, której dotknięcie sprawia, że ciało gnije. Dlatego jeszcze głębiej wewnętrznie umieram. Na uczelni mam renomę wariatki. Gdy tylko przechodzę korytarzem, szepty za plecami stają się coraz głośniejsze. Nigdy nie opuszczają mej głowy, są wewnątrz i na zewnątrz. Biorę głęboki wdech, starając się zebrać myśli. Czasami, gdy nie mam siły, żeby uczestniczyć w ćwiczeniach, siedzę w kącie korytarza i czytam książki. I tak właśnie robię od samego rana. Jakbym starała się wtopić w tło i choć na chwilę poczuć się niewidzialna. Niestety rzadko się to udaje, ponieważ blizna jest zbyt widoczna, żeby przejść obok niej obojętnie. Jeszcze do niedawna były to zazwyczaj oczerniające uwagi lub bezczelne śmiechy. Dzisiaj na uczelni jest inaczej. Nikt nie zwraca na mnie uwagi, kiedy idę korytarzem. Wszyscy wydają się poruszeni i spanikowani. Wzrokiem wodzę dookoła, jednak nie znajduję żadnego źródła zamieszania. Spora część studentów kieruje się w stronę wyjścia.

– Ona tam jest. Na zewnątrz – mówi z przerażeniem i jakby przez mgłę brunetka o błękitnych oczach. Nie znam jej. Nie mam też pojęcia, o kim mówi. Kieruję się ku wyjściu i szukam tej domniemanej „jej”. Zaskakuje mnie błysk świateł karetki oraz wozu policyjnego. Mrużę oczy pod wpływem światła, ale nic nie rozumiem. Co tutaj się dzieje? Jak wiele zdarzyło się podczas zajęć, które ominęłam? Jeszcze rano, kiedy wchodziłam przez drzwi główne, nikt oprócz nałogowców tutaj nie stał. Wszystko wydawało się być w zwykłym porządku. Zauważam ludzi z mojej grupy. Kilka dziewczyn płacze. Przytulają się do siebie, starając znaleźć pocieszenie. Podchodzę do jednej z nich i pytam:

– Co tu się dzieje? Skąd to zamieszanie? – Blondwłosa odwraca się do mnie i w jej oczach natychmiast pojawia się pogarda. Marszczy brwi i przewraca oczami, jakby rozmowa ze mną to było ostatnie, co chciałaby w tym momencie robić. Nie wzrusza to mnie kompletnie. Widziałam już gorsze reakcje. Jak krzyki, gdy ludzie obserwują moją szyję. Szczerze mówiąc, czasami wydaje mi się to zabawne. Jakbym była czarnym charakterem, który wzbudza we wszystkich strach i respekt. No dobrze, z tym ostatnim przesadziłam, ale pierwsze idealnie pasuje.

– Gdybyś była na zajęciach, nie musiałabym z tobą zamieniać ani słowa. A tak, to zobacz, do czego jestem zmuszona. – Wzdycha aż nazbyt dramatycznie. – Laura nie żyje. – Mózg powoli przyjmuje tę informację do siebie. Moje oczy ciemnieją, a powieki lekko opadają, gdy dochodzą do mnie te słowa. Puls zaczyna przyspieszać. – Jest podejrzenie, że ktoś zepchnął ją z dachu. Patrząc na to, że nikt nie widział cię na zajęciach, nie zdziwiłabym się, gdybyś była to ty. – Stwierdza, robiąc lekki krok w tył. – O dziesiątej rozpoczną się przesłuchania podejrzanych z naszego kierunku. Każdy ma obowiązek się stawić. Nawet ty, kretynko – oznajmia, ofiarując mi jeden ze swoich najbardziej pokazowych, szyderczych uśmiechów, jakie widziałam. Nie wiem, czy mówi do mnie coś więcej. Mój umysł jest już w transie. Oczy pusto patrzą przed siebie. Wszystkie szumy, zapachy i światła w jednym momencie całkowicie zniknęły. Teraz liczyła się tylko ta jedna informacja. Laura jest martwa. Dusza, dla której jeszcze do niedawna żyłam, odeszła. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, który w połączeniu z pustymi oczami sprawia wrażenie, jakbym postradała zmysły. Ale właśnie tak jest. Zatraciłam swoje człowieczeństwo. To jest uczucie, jakby pewien diabeł pobłogosławił mnie tą wiadomością. Jakby nareszcie coś dobrego miało wydarzyć się w moim życiu. Jeszcze niedawno moją reakcją byłby żałosny płacz na podłodze, lecz nie tym razem. Nie po tym, co mi zrobiła.

 Człowieczeństwo. Co to właściwie jest człowieczeństwo? Czy człowiek, który cieszy się ze śmierci drugiej osoby, ma jeszcze je w sobie? Czy jest jakieś usprawiedliwienie, którego mogłabym użyć, wypowiadając prawdę na głos? I jeśli ta myśl wyklucza moje człowieczeństwo, co mi jeszcze pozostało? Pewnie po tym sama zamieniam się w demony, jak te, które żyją na moich ramionach. A tak cholernie ją kochałam. Byłabym nawet w stanie sprzedać duszę diabłu, aby tylko odwzajemniła moją miłość, zapłacić najwyższą cenę, nawet doszczętnie zatracić się w swoim umyśle, gdyby tylko przyszło nam złączyć usta w pocałunku. Wierzyłam, że jesteśmy takie same. Obserwując ją z daleka, zawsze dostrzegałam w jej oczach ten sam ból, który występował w moich. Wydawała się moją bratnią duszą. Kobietą mi przeznaczoną. Lecz nie mogłam mylić się bardziej. Okazała się żmiją, tak jak wszystkie inne otaczające mnie gnidy. Liczę na to, że wcale nie znalazła upragnionego raju. Mam nadzieję, że cierpi nawet gorzej niż ja. Bo właśnie na to zasługuje po naszym jedynym spotkaniu twarzą w twarz.

Miesiąc wcześniej

Nadzieja. To właśnie czułam, gdy dowiedziałam się o imprezie organizowanej przez ludzi z mojego kierunku. Jako pogrążona w sobie introwertyczka, która przy okazji jest niepoczytalna, nigdy nie byłam fanką ani imprez, ani innych osób. Zwłaszcza tych debili. Jednak tym razem przyszła mi do głowy myśl, jak mogę wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść. Jak nareszcie zbliżyć się do Laury. Wykorzystam szansę i rozkocham ją w sobie. Moim ciałem przechodzi przyjemny dreszcz oczekiwania, gdy tylko o tym myślę. Niedługo będzie moja. Nie przyjmuję nawet słowa „nie”, bo wiem, że nasze dusze są sobie przeznaczone. Wiem, że gdy tylko usłyszy mój głos, oszaleje na moim punkcie. To będzie jak rozkosz, której tak bardzo mi brakowało całe życie. Jakby te lata cierpienia miały być nareszcie wynagrodzone. Ręce wręcz zaczynają drżeć z podniecenia, tak bardzo tego pragnę.

– Nareszcie będziemy razem – wyszeptuję, szczerząc zęby.

Jedynym problemem, jaki napotykam, jest mój wygląd. Nie może mnie poznać, bo wtedy cała gra będzie spalona. Potrzebuję przebrania, ale już dawno wszystko przemyślałam. Cały plan długo krążył w mojej głowie, a teraz jestem nareszcie w stanie go zrealizować. Podchodzę do szafy w poszukiwaniu ciemnoniebieskiej peruki, która różni się kompletnie od moich naturalnych, mysich włosów. Z wyglądu wcale nie należę do najbrzydszych, ale blizna na szyi wystarczająco mocno mnie szpeci, żebym mogła nazywać siebie szkaradą. Poza tym w moich oczach i tak jestem nikim. Z blizną czy bez, nienawidzę siebie. Dlatego dziś narodzi się nowe życie. Tej nocy Weronika umiera, a rodzi się Jinx. Stworzenie, które pozwoli mi przypieczętować cel. Dziś gram jedynie rolę, jak postać teatralna. Rolę pewnej siebie, pięknej istoty, która jest w stanie zawładnąć sercem mojej wybranki. Jestem pewna, że kiedy wytłumaczę Laurze, co mną kierowało, wszystko mi wybaczy. Będzie wiedziała, że zrobiłam to z czystej miłości do niej. To tylko i wyłącznie dla jej dobra, aby nareszcie nasze smutne oczy połączyły się w jedność. Wkładam na siebie uprzednio przygotowaną czerwoną obcisłą sukienkę pokrytą brokatem, który mieni się w kontakcie ze światłem. O dziwo, dobrze wygląda na mojej filigranowej sylwetce, połączona z peruką. Aby dokończyć dzieła, zakładam na szyję czarny matowy choker, który idealnie zakrywa bliznę, sprawiając, że staje się ona niewidzialna dla nieświadomych jej osób. Gdy tylko Laura mnie zobaczy, pewnie rzuci mi się na szyję z wrażenia. Uśmiecham się dumnie, będąc pewna powodzenia tego planu. Po nałożeniu lekkiego makijażu jestem gotowa do wyjścia. Staję przed lustrem i oglądam efekt końcowy. Ani trochę nie przypominam siebie. Jakbym była obcym człowiekiem. Jinx jest kompletnym przeciwieństwem mnie. I tak właśnie tej nocy mam się zachowywać. Jedynie mam nadzieję, że nie zatracę swojego poprzedniego wcielenia. Że będę w stanie odzyskać Weronikę z powrotem i Jinx nie pochłonie mojego umysłu dla siebie.

Trzydzieści minut później docieram pod ustalony adres. Już z daleka słychać, że to tutaj. Głośna muzyka wręcz dudni, sprawiając, że moje ciało wibruje. Nie do końca czuję się pewnie wśród dużych zbiorowisk ludzi, lecz dla Laury jestem w stanie poświęcić wszystko. Jinx nie przejmuje się czymś takim jak stres, więc z podniesioną głową wchodzę przez drzwi wejściowe, sprawiając, że wszystkie oczy skierowane są na mnie. Moje serce zaczyna przyspieszać, a oddech staje się coraz szybszy. Co jeśli ktoś mnie rozpozna? Wtedy cały plan legnie w gruzach. Przewracam oczami, kiedy znowu wątpiące myśli wkradają się do mojego umysłu. Wczuj się w rolę, idiotko. Utrzymanie na wodzach dwóch osobowości już okazuje się niełatwym zadaniem. Ludzie zaczynają komentować moje wejście, jednak przez muzykę nie jestem w stanie nic usłyszeć. Wydają się zainteresowani nową twarzą. Przez moje ciało przechodzi dreszcz, kiedy czuję na sobie pewien nieprzyjemny wzrok. Jakby ktoś przecinał mnie wzrokiem na wskroś. Rozglądam się dookoła, starając się znaleźć źródło. Większość obecnych tutaj ludzi kojarzę ze studiów. Jednak nie interesują mnie teraz oni. Dzisiejszej nocy liczy się tylko moja kobieta. Na szczęście wygląda na to, że nikt nie rozpoznał we mnie Weroniki, ponieważ nie słyszę dookoła żadnych krzyków czy szydzących śmiechów. Rozglądam się, szukając ukochanej. Jednak jedyne, co widzę, to rażące kolorowe światła i ludzi o wiele zbyt pijanych, niż są w stanie to znieść. W powietrzu unosi się zapach wódki i papierosów. Marszczę przy tym nos, bo nienawidzę obu z tych rzeczy. Jedynym nałogiem, któremu się oddaję, jest ból. Kiedy żyletka przesuwa się po nadgarstkach, to jakby tlen wlewał się w moją duszę, dając ukojenie. Reszta używek nie interesuje mnie w żadnym stopniu. Niestety, aby przetrwać dzisiejszy wieczór, muszę się napić. Kieruję się w stronę stołu, na którym stoją kieliszki z shotami. Biorę dwa do rąk i dwukrotnie przechylam głowę, pozwalając, aby palący napój spłynął po moim gardle. W pewien sposób sprawia to ból, co zaczyna mi się podobać. W tym samym momencie nieznajome dłonie łapią mnie od tyłu za talię i przyciągają do siebie. Moje całe ciało sztywnieje, kiedy ktoś przykłada swoje usta do mojego ucha.

– Co taka ślicznotka robi na imprezie całkiem sama? Jeśli się nudzisz, jestem pewien, że byłbym w stanie zapewnić ci rozrywki – bełkocze jakiś męski głos, przyciskając swoje krocze do moich pośladków. Moje ciało wręcz wrze z gniewu. Oczy natychmiast pokrywają się mrokiem i już jedyne, o czym myślę, to o chęci jego śmierci. Gwałtownie obracam się i wymierzam natrętowi najsilniejszy policzek, jaki jestem w stanie. Ciężko oddycham, patrząc na swojego obleśnego oprawcę. Moja ręka pulsuje.

– Właśnie dlatego nienawidzę mężczyzn. Jesteście tylko bandą napaleńców, którzy jedyne o czym myślą, to gdzie włożyć swojego penisa – cedzę przez zęby, patrząc na niego z pogardą. Mężczyzna dopiero po chwili zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. Lekko pociera dłonią policzek, analizując całe wydarzenie. Powoli odwraca się w moją stronę, a na jego twarzy zaczyna rodzić się furia. Jednak w mojej głowie nie ma ani cienia żalu za to, co zrobiłam. Mężczyzna marszczy brwi, po czym gwałtownie rzuca się na moją szyję, pozbawiając mnie oddechu. Jego dłonie coraz mocniej zaciskają się na mojej krtani, sprawiając, że mam ochotę łapczywie złapać tlen. Szarpię go, ale jego silne ręce nie chcą odpuścić. Jak na pijanego faceta jest silny jak cholera.

– Jak śmiałaś, ty głupia babo!? Zaraz odszczekasz wszystko, co powiedziałaś. – Uścisk na szyi sprawia, że powoli przestają dochodzić do mnie jego słowa. Moja wizja zaczyna się rozmywać. Coraz bardziej opadam z sił. Jakie to żałosne. Jeszcze parę miesięcy temu myślałam, że przyjdzie mi samej odebrać swoje życie, a teraz okazuje się, że odbierze je jakiś obleśny, pijany gość. Chyba nie mógłby mnie spotkać bardziej żałosny koniec. Jednak niespodziewanie sytuację przerywa znajomy głos.

– Dość tego! Zostaw ją, do cholery jasnej, zaraz ją zabijesz. – Mój umysł nie jest jeszcze w stanie kontaktować, więc nie widzę mojej wybawczyni. Ręce oprawcy rozluźniają się na mojej szyi. Wraca przepływ powietrza, zaczynam okropnie kaszleć, starając się złapać tlen. O Boże, jeszcze chwila i byłoby po mnie. Nogi odmawiają posłuszeństwa, powolnie opadam na kolana. Po chwili uspokajam się i umysł zaczyna się klarować. Biorę kilka głębokich wdechów, po czym spoglądam na kobietę, która mnie uratowała. Moje serce na chwilę gubi swój rytm. Przeznaczenie. To właśnie moje przeznaczenie stoi przed mymi oczami. To jest ten moment, na który tak długo czekałam. Nareszcie jest moja.

– Chodź, słońce. Musimy się stąd wydostać. Potrzebujesz świeżego powietrza. – Laura delikatnie chwyta moją rękę, sprawiając, że umysł kompletnie zapomina o otaczającym mnie świecie. To nasz pierwszy kontakt fizyczny. Czuję, jakby moje serce miało zaraz wyskoczyć z piersi. Laura pomaga mi wstać z kolan, szepcze coś do obcego mi wysokiego mężczyzny, stojącego obok, po czym prowadzi mnie na piętro, gdzie po paru schodach odnajdujemy wyjście. Styczniowy wiatr sprawia, że do moich płuc przedostaje się rześkie powietrze, dając ukojenie. Jednak wciąż nie dochodzi do mnie, co się właściwie dzieje. Moja ukochana rzeczywiście sama do mnie przyszła. Jak tylko mnie zobaczyła, podała mi dłoń. Sama zrobiła pierwszy krok. To uczucie, jakby właśnie przed chwilą wyznała mi miłość i oznajmiła, że spędzi ze mną resztę życia. Wszystko idzie po mojej myśli. Jestem tak podekscytowana. Już zawsze będziemy razem. Pomimo natłoku myśli, które kłębią się w mojej głowie, staram się zachowywać spokojnie. Nie wzbudzać na razie podejrzeń. Dopóki nasze usta nie złączą się w pocałunku, pieczętując tę miłość.

– Jak się czujesz? Co tam właściwie się wydarzyło? – pyta z nieudawaną troską w głosie. Tak jak myślałam. Troszczy się o mnie, co świadczy o jej głębokiej miłości do mnie. Cichy śmiech demona rozlega się w mej głowie, jednak szybko go uciszam. Ta sytuacja to czyste przeznaczenie.

– Ciężko stwierdzić. Napaleniec, który mnie napada, to nieczęsta dla mnie sytuacja. Ani mój umysł, ani ciało nie doszły jeszcze do siebie – stwierdzam szczerze, wystawiając przed siebie dłoń trzęsącą się z powodu jej obecność. Kiedy zdaję sobie sprawę, że bacznie mi się przygląda, mam ochotę w tym momencie ją pocałować i uczynić moją.

– Przykro mi z powodu tego, co się stało. Gość nieźle przesadził z alkoholem. Już na dole poprosiłam znajomego, żeby go stąd wyrzucił – mówi, pocierając swoje skronie opuszkami palców, ukazując zestresowanie. – Nie chciałam, żeby komukolwiek stała się tu krzywda. Przepraszam. – Na mojej twarzy pojawia się zdziwienie, gdy to słyszę.

– Czemu mnie przepraszasz? Przecież to ja wpakowałam się w kłopoty. Już czuję się lepiej. – Obdarowuję ją jednym z najbardziej pokazowych uśmiechów, jakie mam w swojej kolekcji. Chcę, żeby uwierzyła w moje szczere intencje. Że wszystko, co się wydarzy tej nocy, jest dla jej dobra. Laura lekko się uśmiecha, a jej zielononiebieskie oczy w nocnym świetle wydają się błyszczeć. To właśnie moja kobieta.

– Wierzę ci na słowo. – Robi małą przerwę, wypowiadając te słowa. – Chyba nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy – zakłada nieświadomie. Ja za to znam cię bardzo dobrze. Codziennie cię obserwuję. Wszystko, aby cię chronić. – Tak właściwie, jak masz na imię?

– Jinx – odpowiadam po chwili namysłu. Laura lekko się śmieje, słysząc moją odpowiedź.

– Jinx? Jak ta postać z „League of Legends?” – Uśmiech wciąż nie znika z jej twarzy. Dla tego widoku mogłabym przeżywać każde cierpienie raz za razem, przez całą wieczność. To wynagradza cały mój wysiłek. – No tak, twoje włosy wiele tłumaczą. W takim razie, Jinx, opowiedz mi, co tak właściwie robisz na tej imprezie? Nie wierzę, że przyszłaś tutaj, żeby szukać towarzystwa na jedną noc. – Mruży oczy, patrząc na mnie, nie kryje przy tym zaciekawienia. To jakbym śniła na jawie. Jakby wszystkie moje pragnienia jednej nocy miały się ziścić. Nieświadomie robię krok w jej stronę, aby być czuć jej obecność jeszcze bliżej. Nasze ciała dzieli już tylko półtora metra. Czuję, jak moje ciało zaczyna się lekko trząść z natłoku emocji. To tak jakbyśmy w tym momencie liczyły się tylko my i nasza miłość. Jakby na tej planecie nie istniał nikt oprócz naszej dwójki, a jedynym obserwatorem był księżyc i jego blask, który nas oświetla. Prawie zapominam o jej pytaniu. Lekko wpatruję się w nią, w jej usta. Skup się, Jinx.

– Szczerze, szukałam kogoś. – Chcę pozostać tajemnicza, nie wzbudzać na razie podejrzeń. Nie chcę spłoszyć mojej ukochanej.

– Ach tak? W takim razie przeszkodziłam ci w poszukiwaniach? – Lekko przechyla głowę w bok, ukazując kawałek swojej szyi. O cholera. Czy ja w jej głosie słyszę cień flirtu?

– A co, jeśli ty byłabyś osobą, której szukam? – obniżam swój ton głosu. Staram się podejść jeszcze o krok bliżej, żeby sprawdzić, na jak wiele jest w stanie mi pozwolić. Laura wciąż nie rusza się z miejsca, co daje mi zielone światło do działania. – Szczerze, jesteś bardzo w moim typie. – Wysuwam rękę, sprawiając, że moja dłoń muska jej policzek. Dziewczyna lekko przymyka oczy przy naszym kontakcie. Chwyta za rękę i sprowadza ją w dół, jednak ani na chwilę jej nie puszcza.

– Jesteś urocza, ale na razie skupmy się na twoim zdrowiu, dobrze? – Pochyla się w moją stronę i delikatnie całuje mnie w policzek. Moje nogi o mało nie ugięły się, gdy poczułam jej usta na swoim ciele. Nie wiem, czy będę w stanie się powstrzymać. Serce bije tak gwałtownie, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Moje usta pragną połączyć się z jej wargami. Biorę głęboki wdech, chcąc kontrolować sytuację. Wszystko idzie po twojej myśli, uspokój się.

– Niestety, niepokoi mnie jedna rzecz. Twoja szyja jest cała czerwona. Od nacisku tamtego mężczyzny zaczęła robić się wręcz sina. Trzeba przyłożyć lód.

– Spokojnie, to nie będzie konieczne. Moje rany szybko się goją. Nawet nie czuję bólu – mówię zgodnie z prawdą, jednak z tyłu głowy boję się, że jeśli zdejmie mi choker i dowie się, kim jestem, odrzuci mnie. Nie. To niemożliwe. Pokazała mi tej nocy wiele dowodów swojej miłości i myślę, że jest gotowa na tę wiadomość. W końcu mnie kocha i przypieczętowała to pocałunkiem.

– Nie ma mowy. Musimy przemyć twoją ranę i nieważne, czy czujesz ból, czy nie, twoje ciało jest ranne. – Kręci głową z niezadowolenia. – Zaraz pójdę po coś do zdezynfekowania miejsca. Najpierw musimy pozbyć się chokera, żeby zobaczyć rzeczywistą ranę. – Przykłada ręce do mojej szyi, chcąc go ze mnie zdjąć. Pozwalam jej na to. Czas nadszedł. Wszystko będzie dobrze. Takie jest nasze przeznaczenie. „Ty głupia, ludzka istoto”, odzywa się demon w mojej głowie. O co mu chodzi? Przecież wszystko idealnie się układa. Zaraz wszystko jej wytłumaczę. Na mojej twarzy pojawia się szczery uśmiech, kiedy słyszę dźwięk odpinania chokera. Zamykam oczy, kiedy materiał zsuwa się po mojej szyi. To ten moment, na który czekałam.

– Co to do cholery jest?

Gwałtownie kieruję na nią wzrok. Co? O czym ona mówi?

– To ty jesteś tą wariatką z uczelni? – Robi krok w tył, sprawiając, że nasze sylwetki oddalają się od siebie. Marszczę brwi, niczego nie rozumiejąc.

– O czym ty mówisz? Przecież wszystko, co zrobiłaś dla mnie tej nocy, było twoim wyznaniem miłości. Może jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale jesteś we mnie zakochana! Nie musisz już tego ukrywać. Kocham cię taką, jaka jesteś.

– Ty chyba jesteś śmieszna. Po co był ten cały teatrzyk? Naprawdę myślisz, że zakochałabym się w takim wyrzutku jak ty?! – podnosi głos. – Chciałam być dla ciebie miła i pomóc, a okazuje się, że przez cały czas byłam oszukiwana. Jesteś żałosna i niezrównoważona psychicznie, jeśli byłaś w stanie wymyślić coś tak upokarzającego, jak ukrycie swojej tożsamości.

Teraz rozumiem już zbyt wiele. Mrok. Tak dobrze znane mi uczucie. Ono znów pojawia się na mojej twarzy. Oczy pusto patrzą na istotę, która jeszcze chwilę temu była warta mojej uwagi. Teraz jedyne na, co zasługuje, to śmierć. Nie należy się jej nic poza tym. Po tym, co zrobiła, dla mnie jest już martwa. Odepchnęła moją bezgraniczną miłość. Sprzeciwiła mi się. Żałosna kobieta nawet nie wie, w co się wpakowała. Moje usta są w stanie wypowiedzieć szeptem tylko to jedno zdanie.

– Jeszcze pożałujesz, że znieważyłaś moje uczucia do ciebie.

Teraźniejszość

Nienawiść. To jedyne uczucie, które po tym, co zrobiła mi ta idiotka, jestem w stanie czuć do niej. W moich oczach jest już skończona. Jej śmierć jest mi kompletnie obojętna. Takie myśli krążą w mej głowie, kiedy docieram na posterunek policji. Cholernie nie chcę tu być. Nawet nie jest mi jej szkoda. Cieszę się, że nie żyje. Nie mam ochoty w żaden sposób pomagać im w znalezieniu sprawcy. Ta dziewczyna pewnie sama jest sobie winna, jeśli z taką łatwością, w ciągu jednej nocy, jest w stanie narobić sobie wrogów. Pewnie wplątała się w jakieś ciemne interesy i takie są konsekwencje. Tak jak mówiłam. Jeszcze tego pożałuje i jak widać, wszystko pięknie układa się w jedną całość. Moje usta wykrzywiają się w uśmiechu na samą myśl o tym idealnym zakończeniu. Trzeba było nie lekceważyć mojej miłości. Wtedy chroniłabym ją całą sobą. Jednak jej szansa przepadła. Wracam myślami do miejsca zeznań.

Kiedy w końcu odnajduję salę przesłuchań, czuję się nieswojo, jakbym musiała się przed czymś ukryć i nie dać się znaleźć. Korytarz jest słabo oświetlony, przez co dookoła panuje półmrok, a jedyny dźwięk, jaki słyszę, to tykanie zegara. Siadam na ławce przed salą w oczekiwaniu na policjanta. Moje serce jest dziwnie niespokojne. Po chwili oczekiwania drzwi się otwierają. Wychodzi z nich mężczyzna około trzydziestu lat, ubrany w służbowy mundur. Przeraża mnie myśl, że zaraz będę zmuszona do przebywania sam na sam z obcym facetem. Policjant czy nie policjant, to wciąż mężczyzna, który jest nieobliczalny.

– Proszę za mną – mówi niskim głosem, sprawiając, że chcę jak najszybciej opuścić to miejsce.

W sali zeznań panuje taki sam półmrok jak na korytarzu. Pomieszczenie oświetla lampa, stojąca na biurku, która jest jedynym źródłem światła. Nie podoba mi się ta cała ciężka atmosfera, wisząca w powietrzu. Chociaż mój umysł jest już tak przeżarty, że od dawna nie wiem, co w moim życiu jest prawdą, a co urojeniem. Może jednak nic mi tutaj nie grozi i to tylko demony w głowie podpowiadają mi uczucie niepokoju? Co, jeśli tak naprawdę nigdy nie poznałam Laury? Co, jeśli cała sytuacja na imprezie była tylko wymysłem mojej wyobraźni? W tym momencie mojego życia czuję, że mój umysł już kompletnie zatracił się w sobie. Jakby nie było już miejsca, w którym ktokolwiek by mnie przyjął, zaakceptował, naprawił. Po prostu podał pomocną dłoń. No tak, w końcu rodzimy się sami i tak samo umieramy. Zawsze samotnie. Siadam na krześle przy biurku, obserwuję bacznie każdy krok mężczyzny. Dołącza, siadając naprzeciwko mnie. Przy okazji zwraca uwagę na moją bliznę, co sprawia, że staje się bardziej czujny, jakby miał do czynienia z niebezpiecznym zwierzęciem.

– Nazywam się Robert Piskorz. To ja przeprowadzę dzisiejsze przesłuchanie. Została pani wezwana, aby złożyć zeznania dotyczące śmierci pani Laury Przybylskiej. Jest podejrzenie, iż ktoś umyślnie spowodował jej zgon. Chcemy zebrać jak największy materiał dowodowy, aby dojść, kto dopuścił się tego czynu.

Przewracam oczami po usłyszeniu tych słów. Od razu mam ochotę powiedzieć, że nic mnie to nie interesuje i wyjść tymi samymi drzwiami, którymi weszłam.

– Na początku proszę się przedstawić – informuje mnie policjant, stanowczo wbijając we mnie wzrok. Cholernie denerwuje mnie to, że tak bezkarnie może na mnie patrzeć.

– Weronika Lenart – odpowiadam niechętnie, poprawiając się na krześle. Mężczyzna chwyta za długopis i na kartce papieru notuje to, co mówię.

– W porządku. Proszę podać swój adres zamieszkania, datę urodzenia oraz imiona rodziców.

No i co jeszcze mam mu podać? Może obwód w talii? Na co mu te informacje?

– Do czego ci to wszystko potrzebne? Jeszcze imię i nazwisko rozumiem, ale po co mam dzielić się z tobą tak poufnymi danymi? – Zaczyna denerwować mnie ta cała sytuacja. Na twarzy policjanta pojawia się zdziwienie połączone z urazą.

– Po pierwsze, nie jesteśmy na „ty”, młoda damo. Po drugie, to podstawowe informacje i podejrzany
jest zobligowany do ich udzielenia – odpowiada mi stanowczym głosem, co jeszcze bardziej mnie irytuje. Nienawidzę, kiedy ktoś ma nade mną władzę, ale nie chcę mieć problemów z policją, więc ostatecznie się zgadzam.

– Mieszkam przy ulicy Wojska Polskiego 30/2. Urodziłam się 18 lutego 2003 roku. Imiona rodziców to Antoni i Żaklina, ale oboje nie żyją – mówię z niewzruszoną twarzą. Ręka mężczyzny zapisuje każde moje słowo.

– W takim razie z kim pani mieszka? – pyta zaciekawiony policjant.

Mierzę go najbardziej nienawistnym spojrzeniem, na jakie mnie stać. Po co się tak wtrąca? Niech wykonuje swoje obowiązki, a nie dopytuje o prywatne życie.

– To już nie jest podstawowa informacja i nie zamierzam nawet na nią odpowiadać. – Wciąż nienawistny wzrok nie schodzi z mojej twarzy. Gość przypomina mi faceta z imprezy, dlatego nie należy mu się ani gram szacunku. Pewnie ma tak samo okropne myśli jak on.

– Dobrze, w takim razie przejdźmy do rzeczy. Co łączyło panią z Laurą Przybylską? – pyta, licząc na odpowiedź.

– Odmawiam składania jakichkolwiek zeznań. Nie chcę być w żaden sposób powiązana z tą sprawą. – Tym razem to mój głos jest stanowczy. Nie miałabym żadnych korzyści z zeznawania mu czegokolwiek. Pewnie jedyne, czego by się dowiedzieli, to że jestem niepoczytalna i wysłaliby na badania psychiatryczne, żeby sprawdzić wiarygodność moich słów. W tym momencie najkorzystniejszą sytuacją jest odwrót. I tak nie jestem już w stanie stwierdzić, co rzeczywiście stało się tamtej nocy. Co, jeśli to nie Laura mi wtedy pomogła? Co, jeśli Jinx nigdy nie istniała? Nie wyszła nawet na światło dzienne? Co, jeśli ja nawet nigdy jej nie kochałam? Nie. Tego akurat jestem pewna, bo skąd byłoby to uczucie nienawiści, które do niej żywię po odtrąceniu? To prawdopodobnie też potwierdza, że tamta noc się wydarzyła. Mój oddech staje się płytki. Powietrze w pomieszczeniu z każdym wdechem jest coraz gęstsze, nie jestem w stanie normalnie oddychać. Cholera, ja już naprawdę tracę rozum. Czy ja kiedykolwiek rzeczywiście byłam na dachu budynku, chcąc odebrać sobie życie? Czy rana na szyi naprawdę została zadana przeze mnie? Czy może to ktoś chciał zamordować mnie, tak jak Laurę? Może to sprawka seryjnego mordercy? Moje emocje nagle są na skraju wytrzymałości, a oczy zaczynają piec. Nic już nie rozumiem. Co się ze mną dzieje?

– Czy Laura naprawdę nie żyje?! – Prawie że wykrzykuję do policjanta, podnosząc się z krzesła i uderzając przy tym rękami o biurko. Pojedyncza łza spływa po moim prawym policzku.

Naszkicowane i wycieniowane naczynia.

Spis treści