Kult bogini Mylitty

Mirosław Kuleba

Kult bogini Mylitty

Jest bramą do istoty wszechrzeczy. Tylko przez jej ciało wiedzie droga poznania wiecznej jaźni, która przenika wszystko. Jest jej widomym ziszczeniem. W niej żeński czynnik dwoistej zasady istnienia przybiera najdoskonalszą postać spośród wszystkich, jakie zna Stworzenie. To ona, w tej ziemskiej postaci, ma w sobie pierwszy promień światła, z którego powstaje wszystko.

Jest żywym wcieleniem Mylitty, królowej niebios i ziemi, wiatru – świętego tchnienia, wszystkich krain i bogów. Przez nią, wszechobecną, mogę zjednoczyć się z tym, co otwiera dla mnie wieczność.

O tym myślę, gdy patrzę na scenę z akwareli Stanisława Wocjana, malarza kapłanek mrocznych kultów i nagich dziewic, składanych w ofierze. Namalował swój Kult bogini Mylitty w 1934 roku. Mistrz i nauczyciel Wocjana, Marian Wawrzeniecki, Strażnik Wiary Przyrodzonej Słowian, ciągle jeszcze sygnował swoje płótna swastyką, lecz niedalekie były czasy, gdy wielbicielom oper Wagnera złamany krzyż posłuży do rytuałów w oparach cyklonu B. W malarstwie Wocjana jest jakby zapowiedź ofiary całopalnej, jaką Polska złoży na ołtarzach czcicieli trupich czaszek. Mam też olejny akt jego pędzla; nawet tam kobieta stoi pochylona i udręczona, oparta o ścianę rękami, które wyglądają na skrępowane – jakby czekała na uderzenie bata.

Świątynia z akwareli Wocjana stoi na peryferii bezczasu. Nie można przypisać jej do żadnej epoki dziejów, żadnej cywilizacji, żadnego porządku w architekturze. Anachroniczna i eklektyczna, gromadzi je w sobie wszystkie. Przybytek asyryjskich bogów ma rozmach rzymskiego templum, obcy budowlom Sumerów lepionych z suszonej gliny. Belkowanie wysokiego stropu wspierają egipskie kolumny z hatoryckimi kapitelami, ołtarz flankują chaldejskie skrzydlate byki lamassu.

Przed moimi oczami odbywa się rytuał świętej ofiary. Przy ołtarzu stoi naga kobieta, której ciało posłuży do zjednoczenia z boską Mylittą. Bogini zstąpi z przestworzy ponad zikkuratem i objawi się w postaci swojej kapłanki, która sama stanie się Mylittą. Przez krótki czas, tyle ile potrzeba do spełnienia liturgii, będzie boginią.

Kim jest ta kobieta? Widzę jej zmieszanie. Arcykapłan w baniastej tiarze czuwa nad ceremonią. Przed obnażoną kobietą stoi ten, który zaraz dostąpi łaski, zgięty w pół starzec, któremu dotknięcie bogini ma zapewne rozgrzać stygnącą krew. Panuje tropikalny upał, lecz starzec przywdział królewskie szaty, które mają świadczyć o jego bogactwie. Jest tam jeszcze naga harfistka, siedząca na posadzce przy ołtarzu, młody eunuch okryty tylko przepaską na biodrach, który przypatruje się tej scenie, a w oddali widać jeszcze inne nagie kobiety, które czekają na swoją kolej, aby złożyć z siebie ofiarę.

Ta, która to właśnie czyni, stoi oparta o mensę ołtarza i odwraca głowę od arcykapłana i starego człowieka w pięknych szatach, który wpatruje się, osłupiały, w jej łono. Nie jest ciekawa, kim będzie ten mężczyzna, z którym dopełni się rytuał. Jak każda z babilońskich kobiet jeden raz w życiu musi oddać się obcemu mężczyźnie, w imię Mylitty.

Napisał o tym Herodot. Mylitta miała świątynie w Niniwie, Ur chaldejskim, Uruk, Nippur i Babilonie. Każda babilońska kobieta raz w życiu oddawała się za pieniądze nieznajomemu, co czyniło ją poświęconą wielkiej bogini. Młode dziewczęta mogły ofiarować bogini swoje dziewictwo, w czym pośredniczył kapłan. Defloracja, dokonana przez uświęconą osobę, miała aspekt świętości.

WOCJAN Stanisław Kult bogini Mylitty
Stanisław Wocjan, akwarela „Kult bogini Mylitty”, 1934

Według Herodota, bogini, która u Asyryjczyków nosi imię Mylitta, przez Arabów zwana jest Alilat. Imię nasuwa skojarzenie z Lilith, pierwszą żoną Adama, o której milczy Biblia. Kabaliści utrzymują, że Adam przez sto lat wystrzegał się Ewy, aby nie zapełnić piekła ich potomstwem. W chwili słabości Lilith uwiodła go i została jego żoną, a z ich związku powstały demony. Ewa natomiast została kochanką upadłego anioła Samaela, który wśliznął się do raju w postaci węża. Amerykańska dziewiętnastowieczna wolnomyślicielka i mistyczka seksualna Ida Craddock, która badała dzieje niebiańskich oblubieńców, przyznała się, że sama dostąpiła wielkiego przywileju, zostając ziemską żoną anioła o imieniu Soph, nawiedzającego ją nocami z niewidzialnego świata.

Pisma Craddock z zakresu studiów nad ezoteryczną seksualnością niektórzy zaliczają do najbardziej niezwykłych ludzkich dokumentów, jakie kiedykolwiek powstały. Zajmowała ją zwłaszcza okryta mrokiem niedopowiedzeń i usuwana z powszechnej świadomości tradycja dotycząca aniołów Bożych, którzy wzięli sobie żony spośród córek ludzkich. Mówi o tym Biblia, a komentarze na ten temat pozostawili Paweł Apostoł i ojcowie Kościoła. Ireneusz z Lyonu napisał, że kobieta powinna mieć na głowie zasłonę ze względu na aniołów. Tertulian zaleca noszenie zasłon przez dziewice, ponieważ ich twarz jest tak niebezpieczna, że skłania aniołów do grzechu. Justyn Męczennik mówi, że aniołowie dali się uwieść miłości do kobiet i spłodzili dzieci, a zniewoleni przez swoje pożądliwe namiętności rozplenili wśród ludzi wszelką niegodziwość. Święty Augustyn nie śmiał zaprzeczyć, że duchy powietrzne mogą być cielesne, skoro ten żywioł, tylko poruszany wachlarzem, wyczuwalny jest zmysłem ciała i dotykiem, mogą też ulegać pożądaniu i obcować z kobietami w taki sposób, by one to odczuwały. Wierzył jednak, że aniołowie Boży w żadnym wypadku nie mogli się aż tak zatracić.

Asyryjska Mylitta była tą samą boginią, którą hebrajskie źródła zwą Asztoreth, zaś Abraham znał jako Astarte. Jej anachroniczne hipostazy to mezopotamska Inanna, przerażająca punicka Tanith, owiana dymem palonych żywcem niemowląt i „szepcząca o miłości, która jest straszniejsza niż nienawiść”; babilońska Isztar, ugaryckie Hanat i Anath, egipska Izyda, może też egipska Qadesh, koryncka Afrodyta, syryjska Wielka Kochanka – Atargatis oraz rzymskie Dea Caelestis i Wenus Erycyńska. Wspólną cechą liturgii tych kultów było założenie, iż miłość zmysłowa ma wartość uświęcającą. Gdyż miłość jest wyzwaniem rzuconym ciemności. Być może jedyną drogą, by w najwyższej harmonii ducha i ciała osiągnąć poczucie jedności tego co ludzkie z boskością.

To, co widzimy na ołtarzu w świątyni Mylitty, jest tylko zewnętrznym przejawem tego, co Wocjana w istocie interesuje. Co unosi się, niewidoczne, w aurze nasycającej tę scenę, gdyż przyziemne ma pozwolić osiągnąć nadziemskie, niebiańskie. Wocjan bada mistykę miłości zmysłowej, która dla niego jest czymś więcej niż tylko zespoleniem płci. Bada duchowość skupioną w transcendencji kobiety. Akt, którego ziemski obraz mamy przed oczami, odbywa się w kosmosie, gdyż zasadnicze znaczenie mają najgłębsze powiązania pomiędzy wewnętrznym światem człowieka a rzeczywistością makrokosmosu. To akt stwórczy w najbardziej pierwotnej, metafizycznej postaci. To nie kobieta i mężczyzna łączą się w murach świątyni, lecz boska mądrość – wieczna święta siła życiowa i czynnik przemiany w stwórczym procesie, dynamiczny aspekt Absolutu, przenika teologiczny kobiecy aspekt boskości, sferę, która staje się dawczynią formy dla niebios i ziemi, i wszystkiego. Akt, który prowadzi do powstania nowego życia, jest stworzeniem całego Wszechświata.

Objawienia wiecznej kobiecości, obecne w adoracji Mylitty i pokrewnych jej, pogańskich kultach, nie należą bynajmniej do zamierzchłej przeszłości. Zdarzają się i dzisiaj. Około 1990 roku na Ukrainie iluminacji dostąpiła Marina Cwigun, dwudziestosiedmioletnia pracownica komitetu okręgowego Komsomołu w Dniepropietrowsku, później dziennikarka radiowęzła w donieckiej fabryce przędzy czesankowej. Boga rozpoznał w niej mąż, Jurij Kriwonogow, sowiecki inżynier-cybernetyk z Instytututu Neurologii, Psychiatrii i Narkologii Akademii Nauk Medycznych Ukrainy w Charkowie, założyciel ezoterycznego Instytutu Duszy, a zarazem współpracownik tajnego wydziału KGB, zajmującego się badaniem manipulacji masową świadomością. Kriwonogow – nowe wcielenie Jana Chrzciciela, ogłosił Marinę stwórcą wszechświata o imieniu Maria Devi Christos. Według niego przeżyła śmierć kliniczną, a kiedy jej dusza opuściła ciało i wstąpiła do nieba, inna dusza, boska, przeniosła się do umierającego ciała Mariny.

Maria Devi Christos wkrótce przyciągnęła do siebie sto tysięcy fanatycznych wyznawców, którzy na jedno jej słowo gotowi byli spłonąć.

Mówiła o sobie, że jest Matką Światła, Matką Wieczności, Wielką Niezaistniałą, która Trwała Sama w Sobie, kiedy nic jeszcze nie zaczęło być, gdyż było, przed czasem, w niej samej. Odwiecznie męskie trwało w niej spojone z odwiecznie żeńskim w błogosławionej harmonii doskonałości, aż wypełnił się czas i męskie zostało uwolnione, wprawiając w drżenie wszystkie sfery jej istoty. Światłomacierz poznała męża, własnego syna, poczętego w jej ciele, które ociekając krwią, otworzyło bramy raju.

Pracowałem w tych latach w Związku Sowieckim jako korespondent prasowy. Spotkanie z żeńskim wcieleniem Chrystusa stało się dla mnie najciekawszym wyzwaniem. Imperium waliło się w gruzy, a ona wzywała do raju dla sprawiedliwych. Najpierw jednak trzeba było przejść przez ogień na placu Katedralnym w Nowym Kijewruzalem, przed Sofijskim Soborem.

Obiecywała niebiańską miłość – któż by się jej oparł?

– Wejdź we mnie – wzywała. – Napełnij się moim bogactwem, obmyj się w mojej krwi i współzaistniej z atomów mojej istoty, współstwórz siebie mną. We mnie jest królestwo niebieskie, jestem naczyniem świętym, napełnionym mądrością miłości, niebiańskim rajem! Wejdź we mnie na wieczność, wąska jest droga do królestwa rozkoszy. Każdy, kto mnie zazna, stanie się świętym.

Kiedy dzisiaj patrzę na akwarelę Wocjana, znajduję w niej tę samą siłę, czerpaną z idei wiecznej Boskiej Kobiecości. Wocjan – inżynier elektrotechniki, profesor geometrii wykreślnej i autor podręczników kreśleń technicznych, był zarazem mistykiem. Odkrył żeński aspekt Absolutu, który sam siebie nie może wyrazić inaczej niż przez kobietę, i w kobiecie, rodzicielce życia, ucieleśnia się jego stwórcza moc. Kobieta jest w sztuce Wocjana źródłem, esencją i substancją wszelkiego stworzenia, jego ucieleśnieniem i energią, która je ożywia i utrzymuje w ruchu, a także tą, w której wszystko ostatecznie się rozpłynie. Słyszał też muzykę niebios, którą transponował na język malarstwa. Nokturny Chopina i Odwieczne pieśni Karłowicza stały się dla niego najsubtelniejszym przejawem rzeczywistego istnienia Absolutu, jego głosem, którym porozumiewa się z ludźmi. Ścisły umysł artysty potrafił przypisać dźwiękom genialnej muzyki chromatyczną wartość, której walor odnajdywał w palecie barw.

Obcował z tymi ulotnymi bytami, nosicielami mistycznego piękna, odrywając się od otaczającego go świata – zgliszcz rodzinnej Warszawy, w której podczas powstania spłonęły wszystkie jego obrazy, nawet od tego, że jako niezależny artysta, stroniący od socrealizmu, swoją pierwszą po wojnie wystawę musiał pokazać nie w ocalałym gmachu Zachęty, tylko na politechnice, w Sali Wysokich Napięć.

Był arystokratą ducha. Nie bez znaczenia było jego arystokratyczne pochodzenie, gdyż wywodził się z węgierskich książąt Arpadów o tysiącletnim rodowodzie. Jego rycerski przodek Vuosian wzmiankowany jest w roku Pańskim 1001.

Nie przeszkadza mi, że był epigonem realizmu minionych wieków, pogrobowcem Matejki, Chełmońskiego i Siemiradzkiego. Że nienawidził abstrakcji, Picassa wysyłał do psychiatry i zżymał się w swoich pismach na współczesnych „artystów”, którzy przedstawiali kobietę jako „koślawą, obrośniętą poczwarę z kwadratową twarzą i pazuro-pierzastymi kończynami”. Odkryłem bowiem ukrytą istotę jego sztuki, zbrojnej w konsekwentny sprzeciw wyzwaniom awangardy: mistyczne przesłanie płynące z zapatrzenia w otchłań czasu, opowieść o kobiecie – nosicielce prawdy, piękna i ostatecznej tajemnicy, płonącej na ofiarnym stosie, nieśmiertelnej.