Joanna Marcinkowska
Krótkie przebłyski, nagłe iluminacje
(fragment)
Od pierwszych wersów możemy zauważyć, że podmiot liryczny w wierszu Ireny Dowgielewicz Stadion dla biedronki proponuje formę inwokacji. Całą swoją wypowiedź poświęci on pochwale ziemi jako wartości w jego życiu nadrzędnej. Rozszerzając tę myśl, będzie wypowiadał się nie tylko w swoim imieniu (świadczy o tym użycie czasowników w liczbie mnogiej: „wielbimy”, „obejmujemy”, „nazywamy”).
W kolejnych wersach zauważa kluczową rolę ziemi w funkcjonowaniu żywych organizmów: „dziedzictwo zwierząt” to również to, co my, ludzie odziedziczyliśmy po nich i jest to też niegasnąca ciekawość, dotycząca ich życia. Nadal poznajemy zwierzęta i ich zwyczaje, podobnie jak rośliny („carstwo wielogłowej kapusty i pąków lipowych”): podmiot zauważa, że mamy do czynienia z czymś na kształt kraju, rządzonego przez władcę absolutnego. Carstwo jest przecież nad królestwami i ma pod sobą królestwa wszystkich istot. Podmiot nazywa ziemię także „matką kamieni” – kamień jawi się jako coś ważnego, pewna podstawa istnienia. Wartość kamienia zauważyła już Wisława Szymborska w Rozmowie z kamieniem: „Chcę wejść do twego wnętrza/ rozejrzeć się dookoła/ nabrać ciebie jak tchu”. Wydaje się, że poznanie jego istoty gwarantuje prawdziwe przeniknięcie natury. Swoisty matriarchat w wierszu Dowgielewicz jest niemal rodem z Herberta i jego Kamyka: „kamyk jest stworzeniem/ doskonałym” – matka zawsze uważa swoje dziecko za doskonałe, stąd podmiot Stadionu podkreśla te twory natury.
Następnie podmiot kontynuuje określanie ziemi jako matki, która jest też opiekuńcza: „delikatna tkanina kurzu” określona jest tutaj niemal jako dar, który nas chroni, przykrywa, osłania. Tworzy barierę ochronną, taką jak wokół planety Ziemi warstwa ozonowa, niwelująca skutki ultrafioletowego promieniowania Słońca. Jednocześnie te dobra są zawieszone „na słonecznej smudze”, czyli zauważamy je tylko podczas krótkich przebłysków, chwil, w których doświadczamy nagłej iluminacji. Wtedy tajemnica przenika „złotawym drżeniem” na ulotnym promieniu światła. Dodatkowo to „drżenie” można uznać za gęsią skórkę, którą obserwujemy, kiedy dosięga nas promień światła.
Podmiot zwraca uwagę, że na ziemi człowiek stawia różne budynki i inne formy schronienia (mnóstwo jest przecież „głupawych domków i nadętych domiszcz”). Ziemia musi natomiast te wszystkie (czasem irracjonalne) pomysły unieść. Jednocześnie ziemia dla podmiotu lirycznego to „gospodyni węgla i uranu” – rozdaje elementy przetrwania, pozwala z nich korzystać. Ten fragment kojarzy się z jedną ze zwrotek Nienasycenia zespołu Coma: „Dawkujesz mi siebie/ Jak lek na przetrwanie rozłąki i westchnień/ Już nie mam cię prawie, bo giniesz A chciałbym cię więcej i więcej”. Zasoby naturalne, które wydobywamy z wnętrza ziemi, wydają się być nieskończone (i ludzie chcieliby, żeby takie były), jednak świadomość tego, że kiedyś ich zabraknie, sprawia, że podmiot chciałby ziemię udobruchać i przebłagać, żeby jako „gospodyni” dbała o ich wieczny dostatek.
Animizacja ziemi przez przyrównanie do „cierpliwego zwierzęcia” to deklaracja tego, że podmiot wie, iż miejsce, w którym żyje, jest oswojone, ujarzmione, a do tego potrafi znosić różne ekscesy, które serwują ludzie. Ziemia urasta w wyobraźni podmiotu do wielkiego, zielonego zwierzęcia, „obrosłego szczeciną trawy, świerków”. Tu znowu mamy odniesienie do ojczystej przyrody z Inwokacji epopei Adama Mickiewicza: „Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną/ Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych”. Zieleń przyrody to coś, co kojarzy się podmiotowi najlepiej: jest miękkie w dotyku jak sierść domowego zwierzęcia czy matczyne ubranie oraz miłe dla oka, przywołujące najlepsze wspomnienia.
Natura mówi prostym językiem: wszystkie jej zależności są logiczne, choć nie znamy nadal całości wewnętrznych powiązań. To sprawia, że ziemię „wielbimy, chwaląc bełkot własny” – jako ludzie mamy w sobie za dużo słów, a przy tym wciąż nie wszystko potrafimy nazwać i dobrze opisać […].