Krótka spowiedź z brudnego

Marcin Mielcarek

Krótka spowiedź z brudnego wieczora

Mimo że w głośnikach Stonesi wyją na fula, to i tak za ścianą słyszę lecącą z kranu wodę, która działa na mnie dziwnie kojąco. Ten dźwięk sprawia, że przed oczami mam obraz wodospadu, chyba Niagarę. A jestem przecież w swoim zatęchłym, tanim mieszkaniu.

– Kiedyś sobie wymyśliłem, że ludzie wchodzący na fora poświęcone opowiadaniom pornograficznym to będzie świetne audytorium! – krzyczę do niej, bo siedzi w łazience. – Teoretycznie to świetne miejsce! Można napisać, co się chce, jest pełna swoboda słowa, zero cenzury! Z początku pisałem takie lekkie gówno o bzykaniu, niepoważne porno, chyba chcąc do siebie tych ludzi zachęcić, ale nie wiem, bo raz że na początku w ogóle o tym nie myślałem, a dwa to i tak przecież robiłem to anonimowo! Potem zacząłem pisać coraz mniej o bzykaniu, a coraz więcej o życiu, o człowieku! Staram się tworzyć dziwne twory, filozoficzno-erotyczne hybrydy, które będą jednocześnie proste i intrygujące! Lekko się to pisze, wkładam w to serce i zero wysiłku! No i potem te teksty lądują na forum i leżą tam sobie, w towarzystwie reklam z rozdziawionymi cipkami, wielgachnymi balonami i wiecznie twardymi kutasami! To są te średnie teksty, ale przyznaję się do nich, bo mam do nich słabość i sentyment! A poważne, dobre kawałki, przynajmniej ja uważam je za dobre, to są głównie te, które mi drukują przeróżni wydawcy! A właśnie do nich docelowo chcę tych wszystkich ludzi zachęcić, całe to pornograficzne gówno traktuję jak haczyk! Chcę, żeby postrzegano mnie jako człowieka i pisarza, mam swój styl, mam swoją klasę, buduję własny mit!

Drzwi otwierają się na oścież i wychodzi z nich ona. Gasi za sobą światło i zbliżając się do mnie, posyła ckliwy uśmieszek. Zauważam, że poprawiła sobie to i owo przed lustrem. Niech jej będzie.

– Tylko problem jest taki, że moi czytelnicy mają w dupie te poważne teksty, mają w dupie to, co chcę im powiedzieć – mówię do niej, oglądając, jak gładko składa swoje pośladki na sofie. – Nie obchodzi ich nic poza tym cholernym seksem. A przecież seks, jak każdy inny temat, może stać się w końcu nudny i przewidywalny. Przecież zawsze kończy się tak samo.

Zakłada odważnie nogę na nogę, spódniczka podjeżdża jej wysoko, odkrywając kawałek czarnych majtek w miejscu piczy. Jasna skóra ud błyszczy w świetle żarówki niczym z diamentu. Wyjmuje papierosa z torebki i chrząka, uruchamiając moją reakcję. Nachylam się i zapalam jej fajkę. Dziękuje mi ciepłym uśmiechem, czerwone wargi przypominają krew, a potem zaciąga się niby od niechcenia.

– Ostatnio napisałem krótkie opowiadanie o samotności i był też seks. Ale zrobiłem tak, że ruchanie było na drugim albo nawet trzecim planie. Dosłownie ciut o tym przewidywalnym seksie, jedna krótka scena. Obrzucili mnie za to błotem. Moi czytelnicy. Ci sami, którym staje, albo te same, co robią się mokre, od tekstów analfabetów, niepotrafiących sklecić zdania z sensem i bez błędu. Ci sami wyczekujący każdego tygodnia na moją nową historyjkę o szybkim i ostrym bzykaniu, kiedy piszę pod pseudonimem. Nie czaję tego zupełnie.

Znowu zaciąga się papierosem, potem strzepuje popiół na dywan i spogląda na mnie ze znudzeniem czy pogardą, czy też z chuj wie czym. Chyba przynudzam, ale nie potrafię się opanować. Mam ochotę to wyrzygać, całe to gówno zalegające mi na duchu. No i to w brzuchu w sumie też. Za dużo czystej wódy, za często.

Czuję się okropnie.

– Wiesz, co im by się podobało? – pytam, nakręcając się niczym kołowrotek. – Wiesz, o czym chcieliby przeczytać?

– No co? – Głos ma szorstki jak papier ścierny, zdarty chyba przez kontener fajek i studnię ginu.

Zanim mówię jej, kurwa, co, wstaję i idę się odlać, bo naciska mnie na pęcherz. Muszla klozetowa wydaje się ruszać, uchyla się jebana przed strumieniem moczu. Potem klękam, bo zbiera mi się na pawia. Nie rzygam jednak. Podnoszę się po tej nierównej walce i płuczę usta lodowatą wodą. Kiedy wracam, mój ponętny gość siedzi w tej samej pozycji. Kolana ma dziwnie gładkie, nieskazitelne wręcz. Jak dziewica, którą była trzydzieści lat temu, a może nawet wtedy nie. Czy kurwy też rodzą się dziewicami?

– Wiesz, co by tym skurwysynom się podobało? – zaczynam znowu. – Wiesz co?

– Co, misiu?

– Jakbym teraz złapał cię za cyca, drugą rękę wsunął pod te twoje czarne majtki, zerwał je i zaczął robić ci ostrą palcówkę.

– Może być, słonko.

Sięgam po butelkę wódki, ale zamiast wlać sobie do kieliszka pociągam mocno z gwinta. Ona patrzy na to z uśmieszkiem godnym klauna. Podziwia mnie albo mną gardzi. Zasadniczo lata mi to koło chuja. Jestem na swój sposób wielki, ale jestem też gówno wart. Ja to wiem i ona to wie. Odstawiam z brzękiem czystą i przysuwam się do niej. Pachnę spirytusem, jej japa papierochami i jeszcze czymś. Po chwili chyba już wiem – spermą setki facetów. Jesteśmy siebie warci, dwa brudne kundle. Całuję ją w usta i nie dlatego, że mnie to rajcuje, ale dlatego, że tak trzeba. Zgrywam samca alfa, muszę przecież, a ona to głupia suka, która znalazła się tutaj tylko dla jednego – to oczywista oczywistość, ale jakoś od godziny nie mogę się do tego zebrać; jestem kopnięty na dekiel. Wargi mojej sprzedajnej niuni są gumowate i żarłoczne, boję się, że zaraz mnie zje. W końcu się od niej odklejam i wracam do butelki. Stwierdzam, że lepiej mi z tą drugą.

– Albo wiesz, co by ich podjarało? – wracam znowu do tematu.

– No?

– Jakbym cię rżnął, ale ty byłabyś moją ciotką. Albo najlepiej matką. O tak, to by im się spodobało, do kurwy nędzy. Jakbym zerżnął swoją rodzoną matkę i im to opisał, wszystko dokładnie, ze szczegółami. Fiut wchodzi do cipki, potem się w niej rusza, potem ją rozrywa, rozpieprza ją z furią, a na koniec zlewam się tak obficie, że wychodzi to jej z drugiej strony, gałami jej to wychodzi aż!

– Możesz mówić do mnie mamo, jak chcesz.

Przez chwilę się nad tym zastanawiam, ale uznaję to za chory żart. Pierdolona kurwa, myślę sobie. Moja droga muza, uzależniająca jak narkotyk. Powie wszystko, byleby dostać swoją dolę. I zrobi wszystko. Dla niektórych mamona to więcej niż świętość. Niektórzy zjedzą spod siebie własne gówno i paradoksalnie cena nie musi być wysoka. Jesteśmy jak psy, nie, gorzej – jak świnie w chlewie. Mamy nawet taki sam kolor skóry. Duża część z nas w każdym razie.

– Obrobić ci druta? – pyta mnie nagle, kładąc dłoń na wewnętrznej stronie mojego uda.

Przez chwilę patrzę na to, jej ręka gładzi wprawnie miejsce blisko interesu. Jest w tym coś tragicznego. Zastanawiam się, czy jest już znużona tą moją gadką i stąd to pytanie.

– Na razie nie, dzięki – odpowiadam i wstaję.

Zaczynam łazić w kółko po pokoju. Powietrze jest szare od dymu, za oknem zieje czarna, nieprzenikniona pustka. Widzę nasze skrzywione odbicia i zaczynam się śmiać, nie wiem czemu właściwie. Potem wracam i znowu siadam obok niej. Wyciągnięte nogi tej piczy mają w sobie coś z magnesu. Kładę dłoń na jej udzie i trzymam tak chwilę.

– Gdybym napisał, że jesteś moją ciotką z wielką, dużą dupą i nadmuchanymi balonami do kompletu, wtedy to opowiadanie byłoby paradoksalnie świetne – oznajmiam zrezygnowany.

– I co byś zrobił swojej cioci? – zadaje mi pytanie.

Wiem, że w ogóle mnie nie rozumie, nie jarzy, co do niej, kurwa, mówię. Nie czai, że otwieram przed nią duszę, obnażam cały jak pieprzony męczennik, że mi z tym wszystkim zwyczajnie źle.

Czuję się okropnie, czuję się brudny.

– Nie wiem, do cholery jasnej, co bym zrobił swojej ciotce – warczę nieprzyjemnie.

– Wylizałbyś jej cipkę? – ciągnie dalej, z miną jakbyśmy pierdolili właśnie o pogodzie.

– Pewnie tak – odpowiadam już spokojniej.

– Chłeptałbyś z jej miseczki, wychłeptałbyś całe mleczko z jej słodkiej, mokrej piczy?

– O Boże, chyba tak. Tak sądzę.

Zabieram łapę z jej nogi i odchylam głowę. Chowam twarz w dłoniach i zaczynam przeklinać cicho i są to bardzo przykre słowa. Mam żal do siebie i do świata. Do niej jednak nie mam. Jest tylko zwykłą kurwą, która musi mnie dzisiaj znosić. Właściwie to jestem jej za to wdzięczny. Ostatni z niej samarytanin w kompaktowym ciele kobiety – rozumiecie, o co mi chodzi, nie? No w takim ciele, które to miło mieć pod sobą w czasie dymania, ale za które nie wstydzicie się przed starym, jakbyście przyprowadzili do domu krowę.

– Przecież mnie do chuja drukują w poważnych, ogólnopolskich czasopismach. Wydaję własną powieść. Moje nazwisko jest na okładkach razem z Bryllem, Iwaszkiewiczem czy Herbertem. Dlaczego oni tego nie rozumieją? Dlaczego mają to wszyscy totalnie w dupie? Po co rozmieniam się na drobne, pisząc te podłe historyjki z cipami i chujami w roli głównej? Na co mi to? Co chcę tym osiągnąć?

– Nie wiem tego, skarbie. Nie wiem.

Pewnie, że tego nie wie, myślę sobie. Potrafi tylko dobrze złapać faceta za jaja, to wszystko, czego nauczyła się w ciągu swojego kurewskiego życia. Właściwie to też jest ważna umiejętność. Daje facetowi to, czego nie umie dać mu jego dziewczyna, żona, kochanka. Każdy ma określoną rolę we wszechświecie.

– Poeci toną po czoła w obsranych toi toiach – ogłaszam jej i sobie, i wobec.

– Poeci nikogo nie obchodzą – stwierdza sucho.

– Racja. Napijmy się lepiej.

Pijemy i jest mi w końcu wszystko jedno. Idę do kuchni, chwieję się, starając utrzymać pion. Mam klasę, mówię do siebie w głowie. Nie wypieprzę się. Mam klasę. Otwieram lodówkę i ze smutkiem stwierdzam, że mam tylko dwa piwa. Wracam z nimi, a potem nieudolnie staram się otworzyć jedno o drugie. Zostawiam je w cholerę.

– Słuchaj, za pięć minut zacznie się kolejna godzina? Mam sobie iść czy co? – pyta mnie, a minę ma bardzo poważną, bo żarty się kończą.

Kiwam głową, że rozumiem. Atmosfera spierdoliła się z wysokiej górki.

– Boję się, że to mnie w jakiś sposób zniszczy, że to kiedyś pożre moją duszę – wyznaję.

Spokój i smutek w moim głosie zadziwia nawet mnie.

– To jak? Mam wyjść? – ponagla mnie, ignorując wcześniejsze słowa.

Pieprzona materialistka i głucha pinda. W każdym razie kiepski materiał na żonę.

– A ile to będzie? – pytam.

– Teraz? Dwieście. Za pięć minut już pięćset.

Podnoszę się, wzdycham ciężko, ale idę po ten zasrany portfel. Wyciągam kasę i wręczam jej odliczoną dolę. Przechodzimy do korytarza, a ona zaczyna się ubierać, a właściwie to niewiele ma do ubrania, bo wcale się nie rozebrała. Zarzuca na ramię torebkę, ja łapię za klamkę i otwieram drzwi. Wychodzi. Zatrzymuję ją na ostatnią chwilę. Spogląda na mnie zmęczona, jej niebieskie oczy nie mają nic z błękitu nieba.

– Słuchaj, mogę napisać, że cię zerżnąłem? – pytam trochę zrezygnowany.

– Możesz napisać, co chcesz, kochanie, nic mi do tego.

Składa wargi na moich ustach i znika po chwili za drzwiami. Wracam do pokoju i opadam znużony na sofę. Patrzę na ten rozpierdol w salonie, na marny stolik kawowy z IKEA. Puste butelki, pety, pudełko po pizzy, nieodpakowana prezerwatywa. Odpalam telewizor, a bomby spadają blisko, bomby spadają daleko, zawsze gdzieś spadają. Sięgam po piwo i udaje mi się je w końcu otworzyć. Doklejam się jak noworodek do cyca matki i ciągnę z takim samym zaangażowaniem. Cofa mi się, ale połykam kwaśnego bełta. Wygrywam. Po raz kolejny.

Czuję się okropnie, czuję się brudny, czuję się, kurwa, martwy.