Wiersze [Niezłomna, Wierszem na Marsa, LubSKO]

Konrad Krakowiak

 

Niezłomna

Wrzucona do szarości dnia wyłowi kolorowe muszle.
Jeśli opuszczą jej dłoń, spłyną
nurtem rzeki, chwytając się
drewnianej kłody.

Gdy drewno idzie na papier, zamienia
maszynę tnącą w sen, a nożom
wyostrza wzrok
na ból.

Na koszmary ma letni czas i wcześniejszą pobudkę.
Jeśli dzień za długi,
przytnie go nożycami,

a z resztek godzin i minut zrobi kokardę
dla ozdoby wieczności.
Taka już jest poezja.

A ciało?

Drży schowane pod łożem śmierci.

 

Wierszem na Marsa

Pamięci Wisławy Szymborskiej

Był Samokov, Delft w Holandii, Bolonia, Sycylia. Podróże pełne ludzi.
A gdyby tak teraz
na Marsa,
„przelot nad kłębkami tutejszych obłoków
pasemkiem nieba nikłym,
nieskończenie którymś”?

Byłaby czerwień ziemi,
głęboki oddech świeżej próżni
i zapewne woda, którą tylko Pani
mogłaby dostrzec.

Na innej planecie, inny morał wypływałby z rzeki Heraklita?
Pusto tam bez niego.

Są za to góry i doliny.
Miejsce na Krupówki, pamięć o Zakopanem?

Otworzyłyby się drzwi do kamienia
z jego pustymi salami?

Nie ma starego miasta,
ale może będzie nowe.

Nie ma muzeów staroci,
ale czy każde warte chwili?

Skoro byłaby Pani tak blisko,
to może jeszcze spacer po księżycu Saturna?

No tak, czas. Stary, poczciwy z bólami w stawach zostałby w domu,
a godziny i pory roku
wzywałyby.

Jeszcze limeryk, zdjęcie pamiątkowe przy tabliczce z napisem Mars
i można by było wracać
„do szuflady”.

W końcu „w podróży niezbędny jest tylko 
bilet powrotny”.

Jednak z niektórych wypraw nie ma powrotu,
a czytelnicy i księgarnie z niedosytem.

Świat Pani kolejnego wiersza
zamknięty na cztery spusty,
do odwołania, czyli
na wieki wieków.

Amen.

 

LubSKO

Nie wiem, co się stało z pieniędzmi.
Po prostu brakowało.

Pięciozłotówka z rybakiem
zarzuciła na mnie sieć.

Waryński i Świerczewski
wybrali wolność.

Byłem skarbnikiem w 4a,
samozwańczym prezesem Szkolnej Kasy Oszczędności.

Już wiem, co czują giełdowi maklerzy,
gdy spada kurs, zalewa ich czerwień.

Nie spałem tamtej nocy.
Nerwowo paliłem kredki.

Piłem wodę, pięćdziesiątka
za pięćdziesiątką.

I wtedy zapukała ta myśl:
nie masz wyjścia, skacz.

Wziąłem głęboki oddech
i jeszcze większy rozpęd.

Rzuciłem się z drugiego piętra
przez otwarte okno młodości.

Spis treści