Kocina w śmietanie (fragment)

Andrzej Sienkiewicz

Kocina w śmietanie

(fragment dramatu)

Obsada aktorska:

  1. Hotelarz: Jan Marszałek (około 60 lat)
  2. Żona hotelarza: Pola Marszałek (około 40 lat)
  3. Gość z USA: Cathy Moczymorda (około 30 lat)
  4. Gość z Niemiec: Helmut Schicklgruber (około 60 lat)
  5. Gość z Rosji: Wladimir Dżugaszwili (około 50 lat)

Miejsce akcji: Słubice nad Odrą, hotel.

Epizod 1

Wyciemnione pomieszczenie w suterynie, sylwetki kilku osób (jedna powinna mieć chustę na głowie), przy długim stole, kręcących papierosy prostymi maszynkami w świetle biurowych lampek (widać jedynie ręce oraz duże pudełka z napisem „Tabak”). Okienka szczelnie zasłonięte.

Głos z głębi pomieszczenia: Mein Name ist… (Nazywam się…)
Chórek: Majn Name yst.
Głos z głębi pomieszczenia: Guten morgen. (Dzień dobry.)
Chórek: Gu-ten mor-gen.
Głos z głębi pomieszczenia: Asyl. (Azyl.)
Chórek: Ayzzl.
Głos z głębi pomieszczenia: Gut. (Dobrze.)
Chórek: Gut.
Głos z głębi pomieszczenia: Ich will arbeiten. (Ja chcę pracować.)
Chórek: Ysz wyl arbajten.
Głos z głębi pomieszczenia: Ich nehme jede Arbeit an. (Biorę każdą pracę.)
Chórek: Isz neme jede arbajt an.
Głos z głębi pomieszczenia: Ich kann Schnee weg machen. (Potrafię odśnieżać.)
Chórek: Isz kan szne gut rojmen.
Głos z głębi pomieszczenia: Ich suche Arbeit. (Szukam pracy.)
Chórek: Isz such arb-ajt.
Głos z głębi pomieszczenia: Du hast da nichts zu suchen! (Nie masz tu nic do szukania!)
Rozbrzmiewa dzwonienie z telefonu komórkowego, przeraźliwe w formie, ale ciche.
Głos z głębi pomieszczenia: Feierabend. Fajrant. I ticho byti. (Starczy tych fajek, tego kręcenia na dziś.)
Szuranie krzesłami, oddychanie z ulgą, kroki.

Epizod 2

Jan otwiera drzwi hotelu, wychyla głowę na zewnątrz. Słychać rumor samochodów. Jan zamyka drzwi i otrząsa się z zimna. Nagle dobiega go odgłos ostrego hamowania, a po nim głuche uderzenie. Chce zawrócić, zobaczyć, co się stało, ale dzwoni telefon stacjonarny przy okienku recepcji, więc biegnie szybko w półmroku ku ladzie, uderza po klawiszach aparatu telefonicznego, włącza się głośne mówienie i zapala światło.

Jan: Guten Morgen. Hotel in Frankfurt-Oder-Słubice. Mein Name ist Marszałek. Wie kann ich behilflich sein? (Dzień dobry. Hotel in Frankfurt-Oder-Dammvorstadt-Slubice. Moje nazwisko Jan Marszałek. W czym mogę pomóc?)
W telefonie głos kobiety, mówi po niemiecku, polskie nazwiska wypowiada dość dobrze.
Kobieta: Hotel „Polonia”?
Jan: Ja. Bitte. Guten Morgen. (Tak. Proszę. Dzień dobry.)
Kobieta: Ich haette gern Herr Mickiewicz gesprochen. (Chciałabym rozmawiać z panem Mickiewiczem.)
Jan: Ja, aber wer sind Sie, bitte? (Tak, ale kim pani jest, proszę?)
Kobieta: Entschuldigung. Guten Morgen. Mein Name ist Bogumila Beka. Und der Herr Mickiewicz ist mein Vater. (Przepraszam. Dzień dobry. Nazywam się Bogumila Beka. A ten pan Mickiewicz jest moim ojcem.)
Jan: Ach, so. (Ach, to tak.)
Jan widzi, że uchylają się drzwi wejściowe; ktoś wrzuca do środka nieżywego, czarnego kota. Jan robi zdziwioną minę, ale nie przerywa rozmowy i szybko dodaje:
Jan: Sprechen Sie auch polnisch vielleicht? (Mówi pani może także po polsku?)
Kobieta: Ja, tak. Trochę.
Jan: Świetnie. Pani Bogusiu. Tak, pani ojciec jest naszym gościem. Byłem rano u niego zanieść mu śniadanie, bowiem nie może o własnych siłach wstać z łóżka. Ma bóle w krzyżu.
Kobieta mówi po polsku, z mocnym akcentem niemieckim:
Kobieta: W kszy-szu? Po niemiecku Bandscheibenvorfall. Nie wiem jak po polsku. Jestem lekarz. Rozumiem duszo.
Jan: Świetnie się składa. Telepatia, więzy uczuciowe. Może pani zaraz coś doradzi ojcu przez telefon. Ach, stop. Aparat telefoniczny w ich pokoju jest na biurku, daleko od łóżka.
Kobieta: Mieszka nie sam w pokoju?
Jan: Przyjechał z przyjacielem, który już poszedł za swoimi sprawami.
Kobieta: Z przyjacielem?
Jan: Znaczy z kolegą przyjechał, nie przyjacielem.
Kobieta: Z nieprzyjacielem?
Jan: Nie. Z kolegą. Zwykłym kolegą, do pomocy. Mają osobne łóżka.
Kobieta: Rozumiem.
Jan: Co w tej sytuacji robimy?
Kobieta: Proszę powiedzieć, sze córka dzwoniła. Nie! Nie, tak. Proszę tak: dzwoniła Bogusia. Stoimy w… Nie, nie tak! Stoi w kolejce aut przed granica i chce się spotkać.
Jan: Co mam mu powiedzieć?
Kobieta: Dzwoniła Bogusia. Stoi w kolejce do granica. Czy chce sie spotkać? Nie! Czy sie spotka? Zapamiętał pan? Niech pan powtarza.
Jan żachnął się, ale powtarza:
Jan: Dzwoniła Bogusia. Stoją przed granicą, bardzo długa kolejka. Chce się spotkać.
Kobieta: Nein! Nie tak. Czy mosze sie z nami spotykać?
Jan: Czy on może się spotkać?
Kobieta: Nie.
Jan: Czy ona?
Kobieta: Nie. Wystarczy, że pan powie, czy może się spotkać.
Jan: Czy może się spotkać?
Kobieta: Bardzo dobrze. Wszystko jasne? Zatelefonujemy później. Do usłyszenia.
Jan: Do widzenia.
Rozlega się sygnał przerwania połączenia. Jan odkłada słuchawkę, mówiąc do siebie:
Jan: Alles klar. Keiner weiss Bescheid, aber alle machen mit. (Wszystko jasne. Nikt nic nie wie, ale wszyscy robią to, co inni.)
Jan podchodzi do drzwi wejściowych, bierze za ogon nieżywego kota, na którego pysku jest świeża krew, zastanawia się i niesie go do kuchni. Znowu dzwoni telefon.
Jan: Guten Morgen. Hotel in Frankfurt-Oder-Słubice. Mein Name ist Marszałek. Was kann ich tun?
Tym razem męski głos w telefonie:
Mężczyzna: Hotel „Polonia”?
Jan: Ja. Jan Marszałek przy aparacie.
Mężczyzna: Mam dla pana propozycję sprzedaży…
Jan: Nie potrafi pan porządnie się przywitać? Nie ma pan nazwiska? Co to za zwyczaj w tym kraju? Wieczna konspiracja! Do jasnej cholery. Skoro wstydzi się pan swojego nazwiska, to niech je pan zmieni!
Rzuca słuchawkę i włącza radio.
Radio: Dziś sobota, 13 grudnia roku 2003. Rocznica wprowadzenia stanu wojennego w komunistycznej Polsce. Jest zimno, jak wtedy, tak samo było w ów mroźny poranek 13 grudnia roku 1981. Uzbrojeni po zęby…
Jan puka się w głowę, wyłącza radio i idzie na schody. Wtem rozlega się krótki dzwonek u drzwi głównych, ktoś uchyla je i wrzuca do środka miękką paczkę.

Epizod 3

Jan zbiega po schodach, podnosi paczkę, rozrywa opakowanie. Wpada Pola.

Jan: Dzień dobry, mój skowronku. Szybko się obrobiłaś.
Pola: Śnieg, zimno, cicho i spokojnie. Niemców na rynku tyle, co na lekarstwo. Kamele wypytują koleżków, jaka grupa celników na granicy, czy zabierają fajki, gdy masz więcej? Kolejka aut na naszej stronie niezbyt długa. Ale po tamtej stoją już na samej górze.
Jan: Sobota, czas na tanie tankowanie i zakupy.
Pola: Tak jest. Jasne. Pytania uzupełniające, obywatelu kapitanie?
Jan: Spocznijcie, obywatelko aktorko ze spalonego teatru.
Pola: Według rozkazu, obywatelu kapitanie ze spalonego komitetu partii.
Śmieją się. Jan otwiera paczkę.
Pola: Słyszałam, że telefon dzwonił, gdy przed drzwiami rozmawiałam z tym miłym młodzieńcem z poczty.
Jan: Spoglądał tobie głęboko w oczy i prawił cieplutkie słówka?
Pola: Wyobraź sobie, że tak.
Jan: On ma zdaje się kompleks mamusi, potrzebuje przytulanek odstawionych na progu dorosłości oraz ochotę na więcej.
Pola: Myślisz, że chciałby uprawiać ze mną seks?
Jan: Jestem tego pewien.
Pola: Przecież wie, że mam ciebie.
Jan: Natura nakazuje młodym byczkom rywalizować ze starymi. Im wydaje się, że taki stary, jak ja, seksu już nie uprawia. Po części prawda, ja faktycznie seksu nie uprawiam.
Pola: Jak to?
Jan: Uprawianie, uprawa to czynność dająca namacalny efekt. Ziemię się uprawia, orze ją, by mieć ziemiopłody. Zwierzęta uprawiają seks, bo ich celem jest spłodzenie potomka. Zero erotyki. Widziałaś byka smoktającego wymiona krowy lub krówkę zadawalającą swego byka oralnie?
Pola: Były prezydent USA też nie miał seksu ze stażystką.
Jan: Doskonały przykład. Ich sąd najwyższy potwierdził mniemanie tego saksofonisty. Bill i Monika nie uprawiali seksu: praktyki oralne, całuski to nie jest seks.
Pola: Za młodu jednak uprawiałeś seks i to z byle z kim i byle gdzie.
Jan uśmiecha się.
Jan: Kochanie, nie uprawiałem, a praktykowałem, trenowałem, dla wprawy, swojego zadowolenia, iście sportowo. Wiesz, gdzie młodzież chętnie ćwiczy?
Pola: Ze mną masz seks, ale go nie uprawiasz?
Jan: Tak, cudowny seks, ale go nie uprawiam. Ja go celebruję. Celebruję od pierwszego razu, od czasu, gdy ciebie poznałem. Czy wolałabyś, bym cię orał?
Pola śmieje się i odpowiada przekornie:
Pola: Czasami. Ale miło mi. Kto dzwonił?
Jan: Jakiś pośrednik. Narobiła się ich cała kupa, w najbrzydszym znaczeniu tego słowa. Typowy cwaniaczek bez nazwiska.
Pola: Czego chciał ten nasz pan reżyser? Widziałam go z daleka, jak zamykał drzwi, wsiadał do samochodu i szybko odjechał. Przygadałeś mu co?
Jan: Aaa, to był on. Nie. Skądże. Nie, nawet nie wszedł do środka.
Pola: Co to przyszło?
Jan: Flaga Unii Europejskiej. Wreszcie przysłali. Zapotrzebowanie ponoć ogromne i nieustające. Czeka się długo i jest drogo.
Pola: Nie mogłeś gdzie indziej zamówić?
Jan: Chciałem, ale uprzedzili mnie, że mają wyłączność.
Pola: Ciekawe, jak to sobie załatwili?
Jan: Spytaj brata. Działał w „Solidarności”. Musi dobrze wiedzieć, skoro załatwił sobie licencję na import śmieci z Niemiec. Chodzi im o bezpieczeństwo śmieciowe naszego kraju?
Pola: Coś taki zgryźliwy?
Jan: To chyba ta polityka, to ich szczucie od samego rana mi się udziela.
Pola: Tę flagę trzeba wyprasować. Strasznie pognieciona. Wygląda, jakby ktoś ją psu z gardła wyrwał.
Jan: Właśnie zamierzam to zrobić. Co kupiłaś?
Pola: PRL-owskie bułki.
Jan: Jakie?
Pola: Takie, co piekli za komuny. Nowy sklep powstał.
Jan: Przemysł pada lub idzie za grosze do obcych. Wokół handel pokątny, pośrednicy. Prawica rozdaje majątek narodowy, eksportuje siłę roboczą i mięso armatnie. Polacy budują obce państwa. Co solidnego zbudowano w tym kraju po komunie? Kilka przeszklonych wiat?
Pola nie słucha go.
Pola: Kupiłam te bułki, bo przy śniadaniu ten gość kwękał, że za takie wydmuszki, w królewskich czasach, piekarza chłostali publicznie. U nich, w Poznaniu, na rynku stoi jeszcze taki pręgierz.
Jan: Nie tylko w Poznaniu. Polecam jemu ten w Bytomiu Odrzańskim.
Pola: Pobiegłam więc zaraz do tej nowej piekarni. Jeden coś palnie i zaraz inni zaznają truć. Czepią się nas znowu, że my to komuchy, że oszukują, że tanie pieczywko.
Jan: Już raz jeden w telewizji nazwał mnie komuchem. Dzwonił potem, pytał, czy nie ma racji, bo dostał cynk, żem nietutejszy, ze Szczecina. Skąd mam kasę na taki hotel?
Pola: Bezczelny. Strzela podejrzeniami i ty tłumacz się. Samozwańczy pismak. Dziennikarzem śledczym każdy może się nazwać. Gadał tak samo, jak ten urzędas. Te same słowa.
Pola zaczyna naśladować tamtego:
Ten hotel chcesz pan nazywać „Marszałek”? Jaki marszałek? Ten ruski, którego sołdaty sforsowali Odrę? Czy Spychalski, ten PRL-owski minister obrony? Nie lepiej od razu marszałek Piłsudski? Hotel „Marszałek Józef Piłsudski”. Bardzo dobra nazwa byłaby. Tu przy Odrze. Na przestrogę Niemcom. Nazwij go, pan, tak i jest zgoda. Zrehabilitujesz się, pan, trochę za wysługiwanie się komuchom.
Pola zmienia ton głosu na swój naturalny.
Ty mu mówisz: ten hotel zbyt marny na taką pompatyczną nazwę. I po co drażnić Niemców. Oni znowu w 20 lat stali się potęgą gospodarczą i militarną. Nazwa neutralna jest lepsza. Polska też powinna teraz być neutralna, razem ze Szwecją i Austrią oraz byłymi demoludami powinna utworzyć bufor między Wschodem a Zachodem. Znowu pchamy się do gipsu. Owszem Piłsudski tu był.
Pola zmienia ton głosu:
Nasz bohater narodowy, marszałek Józef Piłsudski był tutaj? Nic mi nie wiadomo.
Pola znowu zmienia ton głosu:
Był, przejazdem. Z niemiecką obstawą wojskową. Dowodził nimi Harry von Kessler, dyplomata. Ten facet pertraktował z Piłsudskim w więzieniu pod Magdeburgiem, by powstała Polska, zapora dla Armii Czerwonej, która niechybnie planuje marsz na Zachód.
Pola znowu zmienia ton głosu:
Pertraktował? Co to znaczy pertraktował?
Pola znowu zmienia ton głosu:
Pertraktować znaczy chcieć zyskać coś za coś.
Pola zmienia ton głosu, tym razem na swój, normalny:
Ten facio dostał iście białej gorączki. Brzuch mu się trząsł, wydarł się.
Pola znowu zmienia ton głosu:
Skąd ty to wiesz?! Komunistyczna propaganda! Ja waszą czerwoną sitwę załatwię. Skąd masz kasę? Kim byłeś w tym wojsku? Historykiem?
Pola znowu zmienia ton głosu na swój, normalny.
Jan: Zgadza się. Ty masz pamięć. Ten urzędas miał alergię na czerwone.
Pola: Tydzień później wynieśli go z krzaków. Ludzie widzieli: zataczał się pijany, wpadł w zarośla i z nich już nie wyszedł. Pisali, że robota ubowców, a pokątnie gadano, że to robota mafii.
Jan: Właśnie…
Pola: Ten drugi gość był już na śniadaniu?
Jan: Zaniosłem mu je do pokoju i pomogłem wstać z łóżka. Cały obolały. Problemy z kręgosłupem. W rajchu jeździł autem po 80 tysięcy kilometrów rocznie.
Pola: Narobił się. Dzieci wykształcił. Teraz choroby i bidę ma.
Jan: Właśnie. Choroby i rentę taką, że musiał wrócić do Polski. Płacił niskie składki, bo z początku każdy fenig był potrzebny, to teraz mała renta.
Pola: Przyjechał do nas kurować swoje boleści?
Jan: Ma spotkać się ze swoją córką, z Niemiec. Ona jeszcze po tamtej stronie, stoją w kolejce przed granicą. Jakieś nienormalne mi to.
Pola: Co w tym nienormalnego? Kolejka? Za mało mostów do Europy?
Jan: Że spotyka się w hotelu ze swoją córką.
Pola: Nienormalne byłoby, gdyby spotykał się w hotelu z cudzą córką.
Jan śmieje się.
Jan: Racja. Cudze córki najbardziej kręcą facetów. Większość chce mieć seks z młodą i ładną, w wieku córki lub jeszcze młodszą. To zakrawa mi na pedofilię. Wierutna pedofilia!
Pola: Zapominał wół? Ty zakochałeś się we mnie, choć jestem od ciebie dużo młodsza.
Jan: Byłaś i jesteś o niejeden roczek młodsza oraz bardzo miła.
Pola: Zakochałeś się jednak na sam mój widok.
Jan: Nie tylko. Ty wykazałaś się charakterem, okazałaś się być bardzo odważna.
Pola: Odważna? Niby dlaczego?
Jan z rozrzewnieniem:
Jan: Mam ten obraz przed oczami. Wchodzę na salę restauracji „Bajka”. Światła gasną, orkiestra milknie, by zaraz zagrać tusz, bo oto zbliża się hit, najciekawszy punkt programu estradowego. Sensacja w PRL-u lat siedemdziesiątych! Dzisiaj nie do pomyślenia. Oczy wszystkich gachów, kobiet też, skierowane na scenę, podążają za światłem reflektora. Wtem zatrzymał się, kogoś zauważył, ktoś tu jest. Wraca powoli. Jest! Jest naga kobieta. Naprawdę, zupełnie goła? Nie ma nic na sobie? Kuli się więc, osłania i ucieka. On za nią. Ona rusza w tany. Śliczna i ślicznie tańczy. Pomyślałem wtedy: ta dziewczyna jest bardzo odważna. Ona odsłania piersi, jak Rejtan i wolność na barykadzie? Rozebrał się kiedy publicznie jakiś nasz polityk do naga? Ci mają wiecznie coś do ukrycia…
Pola ociera łezkę.
Pola: Upiększasz. Aż tak nie było. W gimnazjum chodziłam na lekcje baletu. Występy miałam nie tylko w „Kaskadzie” i w „Bajce”. We wszystkich teatrach mnie wtedy chcieli. Lecz wszędzie tylko jedna rola: seblykanie się na scenie, gdy ja chciałam więcej, bardzo chciałam być aktorką.
Jan: Niestety, tak wyszło. Dobrze, że pomagałaś charakteryzatorce. Przydaje się teraz… „Kaskada” była bardzo pięknym lokalem: dwie sale, jedna na górze, drugą pod nią, a w sufito-podłodze orkiestra grająca dla wszystkich.
Pola: Piękne szybko się kończy. „Kaskada” spaliła się, ciebie wylali z wojska, mnie z pracy i koniec naszej bajki. Wylądowaliśmy tutaj, bo nam nadarzyła się okazja na biznes, jeden kupił i szybko oraz tanio nam sprzedał i wyjechał… Dobra, zamykaj drzwi. Gadanie o przeszłości nic nam nie da. Dzisiaj jest sobota, nikt nie przyjedzie. Flagę wyprasujemy jutro.