Kobiecy podmiot (Maria Jolanta Fraszewska, Prze konanie)

Kobiecy podmiot

Maria Jolanta Fraszewska, Prze konanie, Organon, Zielona Góra 2023, s. 86.

Jolanta Maria Fraszewska wydała od debiutu poetyckiego w 1990 roku cztery tomiki wierszy, które były zauważane. Najnowszy Prze konania jest piąty w jej dorobku. I wydaje się najciekawszy, najdonioślejszy, gdy idzie o treści i ich obrazowanie. Jego siły upatruję nie w refleksji jako takiej, ale w silnie zaznaczającej się dozie ciemnych odniesień rodzinnych, rozważań o śmierci, ale i w wierszach poświęconych wyzwoleniu duchowemu, pożądaniu i miłości. Można rzec, że każdy wers wynika z jej osobistego doświadczenia. Bardzo często dramatycznego, zapośredniczającego zarazem samotność i przemijanie. Poetka mówi pełnym głosem o swoim świecie i doznaniach życia w ogóle. Eskaluje i wyostrza ich znaczenie. Ukazuje je zawsze jako nadzwyczajne. Nie ma dla niej żadnego tabu. Jej poezję bez wątpienia cechuje swoboda i bogactwo wyrazu. Potrafi poruszyć szeroką gamę spraw i je ze sobą łączyć. Wiele wierszy, które w zbiorze stanowią główny nurt, niezwykle osobisty, wnikliwy, dotyczy uczuć, ale nie sentymentalnych. Ujmuje treści życia raczej, jak sama pisze – „niepoetycko”. Nigdy nie wyizolowuje swojego podmiotu. Kobiecość swoją sytuuje w szeroko prezentowanej egzystencji i pośród natury: „zielona trawa pośród kłosów my dwoje/ płomienne łąki”. W takim „laboratorium” urodziła się i wie, że nie tylko ona jest uczestnikiem istnienia, 

ale i „wokół mojej głowy wszędzie patrzą oczy/ ptaków much żab korzeni”. Sama swoim ciałem wpisuje się w ten rytm nie bezwolnie. Przede wszystkim pisze „różne opowieści” o sobie. Opowieści prawdziwe, które osadzone są w sferze symbolicznej, ale i w jej życiowej codzienności.

Poetka nie stroni też od przeprowadzenia rozrachunku, w którym rozpatruje całość podmiotowego doświadczenia. Nie cechuje więc jej wąska tematyka. Interesuje raczej oddanie żywiołu rzeczywistości aniżeli statyczna przedmiotowość. Mamy do czynienia z podmiotem bardzo aktywnym, od pierwszej do ostatniej strofy: „głośno odczytuję wiersz […] ściskam sok życia łapiąc jak deszczówkę”. Chce więc nadążać i na ile się tylko da wyrazić swój świat, uwzględniając wszystkie zależności, pokrewieństwa, podobieństwa swojej cielesności do cielesności natury. Czytelnik to wszystko dostrzeże, jeśli zechce się zanurzyć w dyskurs poetycki Jolanty Fraszewskiej. I jej liryce pozwoli się prowadzić po wielu obszarach rzeczywistości – pięknych lub zatrważających, bo często ostatecznych. Razem z poetką może doświadczyć „wędrownego życia”. Autorka odsłania siebie, prezentuje, ale nie epatuje prywatną biografią, nie cenzuruje siebie ani erotyzmu („nie wstydzę się”, „ćwiczę się w rozkoszy”), nie wprowadza jakichś ograniczeń, albowiem dąży do ukazania podmiotowej prawdy życiowej i drogi, którą przeszła. Pisze gęsto, miejscami nieco skomplikowanie, odnieść można wrażenie natłoku. Dlatego, że chce powiedzieć dużo. Tylko w krótkich, drobnych wierszach mamy klarowność liryczną. Dowiadujemy się o tym, co było dla poetki pozytywem, szczęściem, uniesieniem, co było bólem, ciężarem, zaznawanym zwłaszcza w domurodzinnym (wstrząsający Kocioł i inne) i istotą konfliktowych napięć pomiędzy nią a matką. Od tych trudnych spraw w żywiole poezji zapewne się wyzwala. I deklaruje, że szuka możliwości porozumienia i wybaczenia krzywd, które w niej tkwią. Pisze Poetka: „czekam na początek mojej miłości do matki”. I to w sytuacji, gdy są przecież mocno pamiętane doznania, w swojej istocie drastyczne i traumatyczne. I oczywiście nie ma tu miejsca na ubarwianie czegokolwiek, raczej jest turpizm: „kobieta umarła leżąc na tapczanie/ w zagłębieniu wygniecionym latami/ w samotnym kotle pościeli/ podług obyczaju podle/ czasami ktoś do niej zajrzał/ sprawdzić czy jeszcze oddycha”. Ukazała w wierszu jedną ze stron życia – tę bardzo ciemną, pełną cierpienia i samotności. Ostatecznego przemijania. Tytułowego „konania”. Ta wrażliwość i umiejętność odczuwania różnych spraw jest w tym zbiorku bardzo ważna. Cenna. To już nie tylko fascynacja żywiołem doznań, ale ostre zderzenie dwóch sfer, jasnej i ciemnej. Ustala się jednak pomiędzy nimi równowaga.

Gdy idzie o stronę jasną, to owszem, jest przywoływana i obrazowana, zwłaszcza uroda przyrody i bycie w niej, zanurzanie się całą sobą, smakowanie wszystkimi zmysłami zapachów, barw pola, łąki itd., ale jest ten świat przywoływany już w formie wspomnienia, z pamięci. Jeśli tworzy pieśń poetycką o wspaniałości i wielkości jej osobistego świata, to jednak jest to już „pieśń pożegnalna”. Można rzec, że Fraszewska dba, by o swoim życiu, o codzienności mówić prawdę. Nie omieszkuje odnieść się do spraw czasu: „grabarze/ życia codziennego/ wyruszyli w świat/ piewcy życia” zamilkli. To są obrazy ciemne, myśli gorzkie, ciężkie. Wnikliwość poetycka decyduje o tym, że są zauważane. Poetka dużo wie o życiu, o swoich pragnieniach, o miłości i nie ucieka w ton sielski, lecz, cytuję: „patrzę sobie prosto w oczy”, bez złudzeń, bez ubarwiania, świadomie „zbudowałam siebie na miarę rzeczy”. Uformowała siebie. Oznacza to zarazem, że nie chce uprawiać poetyckiego cierpiętnictwa. Myśli straceńcze nie imają się jej. Szybko się z nich otrząsa. Tego, co było kiedyś piękne, dobre, lekkie nie sposób przecież zasłonić, albowiem to oznaczałoby też zakłamywanie świata. Z pewnej odległości, po czasie, trzeba mieć odwagę rzec, że „ochroniliśmy gwiazdę która nie spadła […] promyk słońca ogrzewał nam dłonie”. W tym zbiorku oczywiście (raczej) piękno i brzydota, radość i rozpacz, krzywda i szczęście przeplatają się. Tytuł Prze konanie dobrze oddaje jego istotę. Z jednej strony, oznacza siłę biologicznego parcia, rodzenie dziecka przez kobietę, związane z wysiłkiem i determinacją życia, ale z drugiej strony, mamy do czynienia z ruchem przeciwnym, zwiastującym śmierć, rozkład, czyli z konaniem. Też będącym parciem, tyle że innego rodzaju. Paradoksalnie „konanie” wywiera presję na życie. Realne jest przecież konanie ludzi, ich zdrowia, konanie uczuć, więzi ludzkich. Jest poetycko obserwowane, ale z pewnym dystansem. Dochodzimy w tym miejscu do jakby filozoficznego uogólnienia. Jedno i drugie (owo „prze konanie”) stanowi metaforyczną „pępowinę/ z pokolenia na pokolenie”. Wypada docenić, iż poetka prezentując wiele różnorodnych obrazów życia i istnienia, potrafiła zdobyć się na tego rodzaju uniwersalną refleksję. O fundamencie decyduje „siła trwania”.

I na koniec. Potrafi Maria Fraszewska wykorzystać grę słowną, eksperymenty leksykalne, jak to ma miejsce w poetyce lingwistycznej szkoły Tymoteusza Karpowicza, którego duży fragment, przytoczony na początku tej książki, stanowi motto patronujące całemu jej zbiorowi. Myślę jednak, że tej metodzie stylistycznej nie dała się jednak pochłonąć, więc jest ta poezja głównie jej głosem, nacechowanym indywidualnością myśli i wrażliwości, i skojarzeń. I jeszcze. Zbiór zamyka wnikliwe posłowie Joanny Wawryk Ciało i słowo kobiety, z którym warto się zapoznać.

Czesław Sobkowiak