Jeszcze

Czesław Sobkowiak

Jeszcze

 

Podniosłem

Podniosłem kamyk ze ścieżki. Dałem wiarę kropli wody. Nie zgubiłem motyla ani pyłku trawy. Zgodziłem się z szelestem, smak owocu zapamiętałem, głód uznałem za istotę, światłu i podłodze ufałem, ból był mi brat najbliższy, od barw czekałem prawdy. I teraz cel już blisko. Gdzieś zapisany na innej kartce.

Wrotycz

Na dalekich polach jest sierpień i różne kwiaty w swoim dobrym czasie kwitnienia. Tam wrotycz kwitnie gromadnie, intensywnie żółto. Ma właściwości lecznicze. Ale należy zachować ostrożność. Nie pamiętam o tym. I nie obchodzę go z daleka, wręcz przeciwnie. Dotykam. Oglądam uważnie. Mnie leczy już samo patrzenie na skupisko kwiatów-ziół o twardych łodygach, którymi porosły sterty wysypanej ziemi. Chwała ich istnieniu. Jakiekolwiek wysypisko odludne jest dla nich odpowiednie.

W pobliżu

W pobliżu jest trasa szybkiego ruchu, co wiedzie w stronę morza. Auta pędzą. Jedne wyprzedzają inne. W jedną i w drugą stronę mkną auta. Mnie nic nie musi wyprzedzać i sam też nie chcę wyprzedzać, czyli być pierwszym. Kontemplacja nie zna prędkości. Ani bycia pierwszym. Jestem tu, gdzie chcę być, nie muszę donikąd zdążyć na koniec dnia. Cykoria wędrowna niebiesko świeci, wytrwale wytrzymuje upał i daje swoją obecnością to, co jest mi potrzebne w odruchu fascynacji.

Wiśnie

Wiśnie, nawet przed jabłkami, były i są mi najbardziej upragnione. Biegałem sto lat temu na wiejskie pustkowie, gdzie rosła niczyja, czyli bezpańska wiśnia. Wspinałem się na drzewo, jadłem zachłannie, i do garnka rwałem, ile się tylko udało. Przy okazji rozsypywałem je, ale jakoś potem zaniosłem mamie do domu na stół ich smak i kolor. A tego roku spotkało mnie coś szczególnego. Zaprosił mnie Mirosław do swego sadu wiśniowego na szerokie pole w Świdnicy i mogłem tych owoców garściami sobie nabrać, ile tylko chciałem. I dużo by o tym pisać, jakie to uczucie warte poezji.

Niestety

Tak się składa. Czytam różne poetyckie zbiorki i przekonuję się ku pewnemu zaskoczeniu, że przenika je nastrój, klimat i myślenie abnegacyjne. Usilne zaprzeczanie sensu życia, negatywizowanie egzystencji. To smutne. Może to młodzieńczy bunt? Czy są jakieś powody? Pesymizm widać nie tylko w młodzieńczych arkuszach. Zastanawiam się więc. Czego kiedyś nie wiedzieliśmy, nie chcieliśmy wiedzieć, bo miało być tylko dobrze. Teraz dowiadujemy się natychmiast, czytamy i oglądamy rzeczy straszne, gorszące. Internet działa, ruiny miast i inne okropności odwiedzają nas. Nie spodziewaliśmy się od cywilizacji takiego obrotu spraw. A co z przyszłością? Wypada oczekiwać, że wszystko niestety ulegnie pogorszeniu. Poeci to czują. Ich intuicja odgaduje. Kiedy jednak oglądam i biorę do ręki liść, źdźbło trawy, oglądam kroplę wody, to udziela mi się jakaś mistyczna pewność, że fundament życia przenika niesamowita pozytywność mimo wszystko, jakby odwieczna, która fascynuje. Czy to w dramatycznym czasie ma być czymś nieodpowiednim? I nie ma być miejsca na żadną pozytywność? Tylko epatowanie brakiem sensu oznacza kapitulację. Problem nie w abnegacji i kojarzonej z nią złości oraz niechęci, problem w tym, że znaczenie wartości zostało odłożone do lamusa.

Begonie i inne

Białe, fioletowe, czerwone, różowe, gdziekolwiek są, dają z siebie wszystko piękno ziemi i światła. I nigdy im nie dorównasz.

Wysokie

Pojawiły się w krajobrazie na wysokich pędach chaber bławatek, facelia błękitna, żmijowiec zwyczajny, dziewanna, bniec biały i inne. Pojawiły się subtelnie złote kwiaty dziurawca, jakby ktoś tu i ówdzie rozsypał jego nasiona. Patrzę, szukam oczami. I maki spotykam w delikatnych czerwieniach. A płatki dziurawca są niepozorne. Skuteczne pomagają na różne wewnętrzne dolegliwości. Tak nam to wszystko trwa mimo różnych przeszkód.

Po

Pół wieku tworzenia, życia, skreśleń, poprawek, nowych wersji, zabiegania o druk. I nagle usiadłem na kamieniu w milczeniu. Jest chwila, że mógłby ktoś, mógłby coś, przyjść ze słowem, odezwać się przez telefon, dać stół i krzesło i czas na czytanie, lecz nawet nie pomyśli o tym. Twórca czuje się dziwnie, gdy jego nadzieja zostaje kopnięta na margines.

Wobec

Tworzenie to ważna sprawa. Pisze się kształt wolności zdecydowanie samotnie wobec całego świata, ba, wszechświata, Boga i galaktyk. Tak to jest. To działa jak motor, któremu przybywa poczucia obowiązku, woli pracy i świadomości, że tego swojego świata nie można zaniechać, schować pod korcem, rzucić do szuflady, bo swoim dziełem, całą jego wizją mówi do człowieka, więc nie powinien odwracać się do niego plecami. Wprawiać się w egotyzm, co niestety obecnie staje się regułą. Dokąd tak chcemy dojść bez współuczestniczenia.

Są przyjazne wszystkie kolory, niepozbawione subtelności, jest podział na niebo i ziemię, jakieś konstrukcje natury zostały rozciągnięte. Natura zasiedla widok, ale ludzie to osobny temat.

Jeśli

Jeśli wyzbędziesz się uważności i zignorujesz racje natury, bliskiej, dookolnej, to również i człowieka zignorujesz.

Piszę

Piszę, czytam, co piszą inni. Jestem ciekawy ludzkiej mowy. Tak było od dzieciństwa. Wsłuchiwałem się, biegłem. To pamiętam. Świat mówi. Nie bądź nieczuły ani obojętny. Twoją polityką niech będzie wrażliwość i współczucie. Trzeba wiedzieć, że każdy z osobna musi do pewnych rzeczy chcieć dojść. Jest senny ranek, wstałem wcześnie, szare niebo, pojedyncze krople uderzają o blaszany parapet. Wystukują melodię przemijania.

Los widzi

Wdałem się w dyskusję, więc zapytano mnie o zdanie. Przeczytałem, że los widzi więcej niż światło. Refleksja poety jest taka, że byłoby dobrze wszystko mieć wysoko i pięknie w słowie, ale nie da się wszystkiego mieć wysoko i pięknie. Zwłaszcza w czterech ścianach domu. W ogóle w słowie, na kartce. Kto się łudzi, ten zapłaci cenę. Przeoczy ważne sprawy. Trzeba w pocie czoła zdobywać życie. W pocie czoła zapracować na chleb, urobić się nawet. Dźwigać kamienie. Ja to wiem w wystarczającym stopniu. Nie było nic lekko ani za darmo. Tak się układało i układa. Musi więc wystarczać nie za dużo, minimum. Owszem, nie pcham z marketu kosza załadowanego produktami. Nie jadę na wycieczki w różne strony świata – góry, wyspy i krainy. Słyszę, że wielu już na to stać. Mam inne problemy, które mnie obchodzą, a nawet sprawiają kłopot. Moi rodzicie, prości ludzie, mieli ciężej i to dużo ciężej. Pamiętam ich milczenie i powagę przy stole. Przed wojną starczało im zaledwie na kromkę chleba, sól, kartofle. Wojnę przeżyli w niewoli pracy przymusowej (w Zatoniu). Nie najgorzej, mimo że podlegali Niemcom. Potem znosili biedę w PRL-u. Ojca niemal posłano do więzienia. Umierał, ale ocalał za sprawą modlitwy. A teraz nagminnie słyszę zawzięte z pretensjami dyskusje o pieniądzu, że za mało. No tak, przyszedł czas i czasy, że pieniądz stał się bożkiem. Z zagadnieniami piękna ma to mało wspólnego. A poza tym doszło jawne zaprzeczanie wartościom. Pytano mnie o zdanie. Łatwo o tym dyskutować się nie da. Cywilizacja już nie słucha żadnych mądrych dyskusji, rozsądku ani wyciąganych wniosków i ostrzeżeń. Nie ma mądrości. Jest czas jałowy. Pisał o tym sto lat temu T.S. Eliot. Degeneracja nabiera rozpędu. Głupota jest w cenie. To nas gdzieś zaprowadzi. Ja wiem gdzie, ale to inna sprawa.

Tak już

Place, chodniki, ścieżki równiutko wyłożone betonową kostką, niby to dobrze i potrzebnie. Jesteśmy dumni, nie potkniemy się. Niby tak.

Niedziela

Niedziela. Patrzę na akwarelę Adama Bagińskiego. Dobre takie patrzenie, gdy dostrzega się piękno w przemiennym układzie barwnych pasm, dotknięć, punktów, linii idących, podnoszących się ku górze. Na samym dole akwareli jest szeroko położony, subtelny, prawie niedostrzegalny błękit, nad nim fiolet już intensywniej przechodzi w mocny granat. To jakby pierwszy akt kolorystyczny. Pierwsze napięcie. A wyżej płaszczyzna już uwyraźnia się w ciepłym pomarańczu. Chce być dostrzeżona w nią wpisana otucha. Układ barw jest wznoszący. Pośrodku obrazu zaledwie dotknięcia. Jakby senne, które wypełniają znaczny obszar. Całe w uciszeniu. Na samej już górze dynamicznie dzieją się rzeczy ważne. Granat decyduje o dynamice malarskich form. O wielu impulsach. Przebłyskują przez nie sygnalnie ciepłe pomarańcze, które upominają się swoim światłem o obecność. Są jak dopowiedzenia sensu, który ma zwyciężać. I zwycięża. Całość tej kompozycji ma jakąś niedefiniowalną treść. Dostrzegam poetycką urodę i ulotność, więcej – zwiewność. Ta całość daje obraz natchnienia, jakie Adama Bagińskiego naszło w akcie najpewniej porannego malowania.

Już coś

Już coś wyblakło, jakiś oddech, klimat, zrobiło się sennie, omijany sens, czas zjedzony, w piecu ciemność. Jednak szczególnego znaczenia ciągle są różne drobiazgi. Warte docenienia. Choćby i bardzo późno. To na przykład, że małe ptaki przylatują do słonecznika pożywiać się.

„Winiarz Zielonogórski”

Rok 2025 jest wyjątkowy. Zupełnie nieoczekiwanie stało się coś niezwykłego, zupełnie wyjątkowego. Nawet mi trudno dojść, w jaki to sposób. Całość pisma „Winiarz”, które rozkrzewia mit i trwanie uprawy winorośli, tradycji już wiekowej, wznowionej (nr 65, lipiec 2025, wydanie bibliofilskie), szczęśliwym trafem wypełniła garść moich wierszy o winie, winogronach i temu pobliskich tematach, tudzież są teksty o mnie. Na pierwszej stronie całkiem sporo napisał Mirosław Kuleba, np.: „Przewija się w nich [w wierszach – red.] motyw wina wpleciony w tkankę życia”. Tak właśnie. Jest także zdjęcie. Stoję z książką w ręku na tle obrazów Andrzeja Gordona, eksponowanych w naszym Muzeum. To fotografia wykonana (w latach 80. XX w.) przez Czesława Łuniewicza. Na drugiej stronie piękna grafika – miedzioryt Stanisława Pary. I na ostatniej sympatyczne słowo od Redakcji: „Dawno temu Czesław Sobkowiak urodził się”. Kapitalne. Mało tego. Kilkanaście ekslibrisów różnych artystów – Leszka Frey Witkowskiego, Wioletty Józefiak, Aleksandry Ogórkiewicz, Vicktora Chrenko (że tylko te nazwiska wymienię) towarzyszy wierszom. Każdy ekslibris wyróżnia inna kreska i pomysłowe wykorzystanie barw. To wszystko razem wzięte daje świetny efekt. Jakąś elegancją i subtelnością edytorską emanuje ten „Winiarz”. Oby tak dalej. I jeszcze słowo ode mnie: dziękuję.