Inwokacje do ziemi (fragment)

Czesław Sobkowiak

Inwokacje do ziemi

(fragment) 

[…] Utwór oparty jest na prostocie tradycyjnego wyliczenia, na bezpośrednim zwrocie do sfery, którą [poetka] traktuje jako najwyżej cenioną wartość. Domagającą się więc uzasadnionej gloryfikacji. Taki jest zresztą cel każdej inwokacji. W pierwszym wersie czytamy: „Ziemio, ojczyzno ludzi”. Czujemy moc retoryczną. Wielką wagę słów, które brzmią niezwykle podniośle. A dalej już mamy do czynienia z płynącą, łagodną, litanijną konstrukcją stylistyczną, będącą wyliczeniem kilku poetyckich ważnych sfer: „dziedzictwo zwierząt”, „carstwo wielkogłowej kapusty”, „matko kamieni’, „szczodra rodzicielko”, „tolerancyjna gospodyni”, „cierpliwe zwierzę”. W gruncie rzeczy to bardzo prosty wiersz. Wzruszający i piękny. Ma charakter definiujący, poprzez wskazywanie reprezentatywnych obrazów, bardzo zwykłych, że aż niezwykłych.

Ten styl, mimo że litanijny, nie ma charakteru stricte religijnego. Jego sakralność, jeśli już, jest natury powszedniej. Powszedniość i zwyczajność ustanawia i przywołuje Irena Dowgielewicz jako główne dostępne sacrum. Takie, w którym jest miejsce na głupawość, głaskanie, nawet bełkot, szorstkość „szczeciny trawy”, ale i czułość wrażliwości estetycznej na „delikatną tkaninę kurzu”, na wszelkie zmysłowe odczuwanie egzystencji. Wartościuje ją oryginalnie, symbolicznie. Interesuje ją to, co wyłącznie materialne. Jednak tej realności nie nadużywa, raczej wdzięcznie ją akcentuje. Linijka po linijce.

Poetka nie trzyma się jedynie lekkości estetycznej i patetycznego ujmowania wyjątkowości ontologicznej. Włącza do obrazów ciężar. Nawet element trudu pracy. W jednym z inwokacyjno-litanijnych zawołań słyszymy: „matko kamieni”. Kamieni realnych, fizycznych, ale i tych życiowych. Dalsze wersy przynoszą otwarcie szerszego, niemal epickiego dyskursu. Powiedziałbym, jest w nim podmiotowa ufność. Materialne istnienie cechuje bowiem „szczodra rodzicielskość”, gospodarność „gospodyni”, nie jakieś skąpstwo, wykalkulowanie, ale powszechność daru. Tenże dar, po ludzku jest szczególnego znaczenia, bowiem ma tu swoją poetycką transpozycję nie jedynie w formach konkretnych, praktycznie użytecznych, dla człowieka ważnych, ale chodzi i o to, by nie ominąć obojętnie, lekceważąco owej ulotnej, „delikatnej tkaniny kurzu/ zawieszonej na słonecznej smudze,/ która ją przenika złotawym drżeniem”, czyli nie ominąć subtelnej materii istnienia. Która nie może być deprecjonowana. W przytoczonych wersach widać arcypoetyckie uniesienie, tkwienie pośród ziemi i wyjście nad ziemię, ku krainie piękna.

To uniesienie duchowe w wierszu Stadion dla biedronki czym jest, jeśli nie otwarciem poetyckiego wnętrza na otaczający świat. Dla poetki jest on wielką, doniosłą nawet uroczystością. Na tym nie kończy się wiersz. Ta poetycka pochwała istnienia to wytrwałe odkrywanie jego urody, które uzasadnia wartość sfer ziemskiego domu. Kolejne wersy są wyliczeniem jego cech. Wskazaniem opiekuńczości ziemi. Są opisem pełnienia przez ziemię roli piastunki, gospodyni „ojczyzny”. Ziemia jest tu po prostu „tolerancyjna”. Nie wyznacza, nie narzuca ściśle jednego kształtu, jednej postawy, rozumienia takiej, a nie innej myśli. Coś może być „głupawe”, coś „nadęte”. Jedno i drugie nie zostaje pozbawione sensu. Pojawia się poetycki uśmiech. Irena Dowgielewicz nie omieszkała zauważyć, że na takiej ziemi zrodziła się cywilizacja „węgla i uranu”, mająca świadczyć i dobrze służyć człowiekowi. Oczywiście tego rodzaju przekonanie nacechowała optymizmem. W czasie, gdy był ten wiersz pisany, to odniesienie wydwało się mieć swoją rację. Czy dzisiaj mogłoby być powtórzone? Gorzowska poetka pokładała zapewne wiarę w rozwój techniczny cywilizacji. Dodała do jej konstrukcji i swoją poezję jako uprawnioną do obecności. Wkradła się w tekst poniekąd doza publicystyki. Jest jednak taktowna, wyważona, więc nie narusza wewnętrznego liryzmu.

Cóż mamy na sam koniec tego utworu? Refleksję. Autorski „niepokój wrażliwy jak dzwonki”. Powierzony ziemi i przez ziemię przyjęty, ale… jest niepokój. Wyraźne stwierdzenie, że podmiot zatraci się, przejdzie w byt, nieco żartobliwie określony, jako „stadion”. Dla kogo „stadion”? Tak, „dla biedronki”. Tu stawia poetka swoją kropkę. Na tej konstatacji pozostaje. Oznacza to, moim zdaniem, jakby zgodę, choć i nieco rezygnacyjne spojrzenie, jednak niewywołujące rozpaczy ani krzyku wobec konieczności przemijania. Umierania. Może więc być miarą podmiotowej mądrość poetki. Zostanie na „stadionie” biedronka.