Głucha

Rafał Krzymiński

 

Głucha

Malwina Koper wstała lewą nogą. Wszystko ją irytowało. Pal licho, że zamiast zaplanowanych w opasce monitorującej sen siedmiu godzin przespała zaledwie sześć. Najwyżej do dwóch kaw rozpuszczalnych z syropem piernikowym z Torunia zaaplikuje sobie trzecią. Przebolała też końską muchę i komara, które jakimś cudem przedostały się przez dwukrotnie reklamowaną moskitierę. Machnęła ręką na dwa głośne esemesy od szefowej. W końcu to jej wina, tradycyjnie nie wyciszyła smartfona. Zlekceważyła nawet ścinanie trawy kosiarką spalinową. Chyba nie będzie miała innego wyjścia i zainicjuje internetową zbiórkę na porządny (cichy) traktorek dla dozorcy. Arogancki e-mail od członków zarządu wspólnoty mieszkaniowej „Nowoczesność” doprowadził ją jednak do szału. Jak oni mogą domagać się natychmiastowego ogrodzenia osiedla? U progu recesji gospodarczej, w drugiej połowie roku?! Koper teatralnie łapała się za głowę! „Kiedy wprowadzaliśmy się na osiedle, gwarantowano nam ciszę jak makiem zasiał, anielski spokój, idylliczne miejsca z bujną zielenią”. Skąd im się wzięły takie literackie określenia w urzędowej skądinąd korespondencji? Malwina zagotowała się do tego stopnia, że sypała wulgaryzmami niczym Cumulonimbus nocnym opadem. Oczywiście musieli wyartykułować wszystkie swoje wydumane pretensje w formie pisemnej. Nie mogli jak kulturalni ludzie, Europejczycy, użyć smartfona, aby umówić się na spotkanie i w cywilizowany, dyplomatyczny sposób wyłożyć kawę na ławę? W drugiej wersji dla leniwych wystarczyło użyć któregoś z mediów społecznościowych lub komunikatorów internetowych. Nie, oni musieli kwiecistym językiem wylewać żale z ostatnich kilku lat. Koper ponownie chwyciła się za głowę, zerwała się z łóżka na równe nogi i rzuciła laptopa na kołdrę. I to na tyle niezręcznie, że ten prawie zsunął się na ulubiony dywanik z owczej skóry. Wściekła prawie pobiegła do kuchni, przygotowała tradycyjną latte z ekspresu i już spokojniejsza usiadła w salonie na kanapie. I myślała, czy powinna w jakiś sposób odnieść się do tych zarzutów lub zaproponować zebranie, na którym wytłumaczy pieniaczom, że to wszystko nie jest takie proste. Najchętniej skapitulowałaby, w tym była najlepsza. Nigdy nie przejawiała skłonności do ryzyka, brakowało jej elementarnej odwagi cywilnej. Psycholodzy prawdopodobnie orzekliby, że ma osobowość borderline, którą cechuje między innymi częsta zmiana nastroju i chwiejność emocjonalna. Malwina wyśmiewała podobne diagnozy. Nie lubiła się wychylać – to wszystko i dzięki temu zawsze spadała na cztery łapy. Niczym sprytna lisica najpierw na kogoś nakrzyczała, potem kiedy wymagała tego sytuacja, przepraszała. Bo trzeba być lisem i lwem, jak pisał Machiavelli. I taka była, uległa albo agresywna, ale nie asertywna. I dlatego, choć uważała większość propozycji lokatorów za niedorzeczne, zgodzi się na wszystkie. W końcu od dekady jest jednym z najbardziej rozchwytywanych zarządców nieruchomości w mieście. Na spokojnie wypunktuje postulaty mieszkańców i zaproponuje tzw. mapę drogową ich realizacji. W pierwszej kolejności zaakceptuje dodatkowe ogrodzenie placu zabaw i zakaz wejścia dla dzieci spoza osiedla, to drobiazg, ale pokaże, że ma dobre intencje. Na funduszu remontowym uzbierała się już całkiem spora sumka i kawałek „siatki” nie sprawi przecież, że zbankrutują. Co prawda miejska opinia publiczna zapewne wyrazi dezaprobatę wobec tego posunięcia. No, ale jak odmówić mieszkańcom, którzy piszą tak: „Opłacamy panią z naszych składek członkowskich, czyli pani jest pracownikiem do naszej dyspozycji”. To bezczelne, ale prawdziwe. Nie będzie przecież walić głową w mur.

 

II

We wtorkowe popołudnie na placu zabaw było gwarno. Maluchom nie przeszkadzała patelnia, jaką zafundowało lipcowe słońce. Termometr o 15.00 wskazał 37 stopni w cieniu, ale dwóch czterolatków wyrywało sobie wiaderka z gorącym piachem. – To moje! Nie, moje! Głupi jesteś! Sam jesteś głupi! Rodzice nie reagowali, znużeni upałem, gapili się w smartfony. Ukraina właśnie przeprowadza udaną kontrofensywą na południu kraju – bił po oczach artykuł jednego z opiniotwórczych portali. Drugi przedstawiał alternatywną opinię, Rosja zmieniła taktykę i dowódców i po spodziewanym zwycięstwie na Ukrainie zaatakuje państwa bałtyckie, a potem przyjdzie kolej na Polskę – straszył dziennikarz. Niczego nieświadomi Franek i Łukasz woleli atakować swoje niezbyt urodziwe babki z piasku. Przyłączyła się do nich Zuzia, piegowata dwulatka, ale nie zwrócili na nią uwagi. Na skromnym placu zabaw była jeszcze dziesiątka innych dzieci, które ganiały się jak pijane muchy na suficie. Chaos jest zbyt delikatnym słowem na określenie nieskoordynowanych ruchów wokół własnej osi, czyli piaskownicy, domku ze ścianką wspinaczkową i bujaka. Zabawa nie miała lidera ani liderki, pomysłu i energii. Już chyba nawet wspomniane leniwe muchy miały więcej werwy. Można było odnieść wrażenie, że całe to zbiegowisko utnie sobie drzemkę w hiszpańskim stylu. Nagle metalowa bramka przy wejściu otworzyła się za sprawą małych, nieśmiałych rączek odrobinę przestraszonej dziewczynki. Rozglądała się na wszystkie strony świata, niezdecydowana czy wejść. Pięcioletnia Julia miała głęboki niedosłuch. Na lewym uszku zamontowano jej aparat słuchowy, w prawym miała niewidoczny, wszczepiony pod skórą implant ślimakowy. Jego zewnętrzna część, składająca się z zausznego procesora mowy i kabelka łączącego procesor z anteną, przykuła uwagę chłopców. Julia nosiła opaskę podtrzymującą procesor. Uczyła się mówić, od kilku miesięcy rozumiała otoczenie i komunikowała się z rodzicami i braciszkiem. Dziewczynka wślizgnęła się bezszelestnie na plac zabaw, wdrapała na drewniany domek i zjechała ze ślizgawki. Głośno krzyczała.

– Ale kosmitka! Tato, zobacz, jaki dziwoląg! – krzyczał jeden z chłopców.

– Czego tak się drzesz? – skarcił syna gburowaty jegomość. Miał wytatuowane prawe ramię i groźne spojrzenie. Podszedł do dziewczynki. Delikatnie ściągnął ją ze ślizgawki i wyniósł z placu zabaw.

– Więcej tu nie wchodź, to nowoczesne osiedle, nie cyrk! – powiedział spokojnie jegomość. I rzucił do siebie pod nosem. – Ta Koper to jest jednak nieudolna!

Julia nie płakała. Stała i ze smutkiem patrzyła w furtkę.

– Jestem zepsuta – wyszeptała cichutko.

Surrealistyczny rysunek przedstawiający różne kształty.