Fenomen zielonogórskiego ruchu big-beatowego (Ryszard Łomski, Zielonogórski big-beat i film)

Fenomen zielonogórskiego ruchu big-beatowego

Ryszard Łomski, Zielonogórski big-beat i film (zespoły gitarowe i Lubuski Klub Filmowy), Pro Libris, Zielona Góra 2023, 220 s.

Walentynki A.D. 2024 miałem przyjemność spędzić w zielonogórskiej Bibliotece, gdzie odbyła się promocja książki Ryszarda Łomskiego pt. Zielonogórski big-beat i film. Książka nie pretenduje do miana dzieła literackiego, jest raczej dokumentem, który żarliwie i emocjonalnie opisuje czas, kiedy coś ważnego się zdarzyło. A była to muzyka tworzona przez młodych mieszkańców Zielonej Góry w oparciu o wzorce, które docierały do nas zza żelaznej kurtyny. Słuchaliśmy jej z eteru „Rozgłośni Harcerskiej” i głównie dzięki „Radiu Luxembourg” oraz czarnym krążkom przywożonym przez osoby wracające z Zachodu. A że życie nie znosi próżni, to pojawiły się tzw. płyty pocztówkowe, które były przykładem działań określanych dzisiaj jako pirackie, ale pozwalały na szczegółową analizę formy, harmonii czy elementów melodycznych. Był to czas, kiedy obowiązkowym językiem obcym był język rosyjskim i niewiele osób posługiwało się językiem angielskim, co znacznie utrudniało zrozumienie tekstów anglojęzycznych utworów. Był zatem problem z wykonywaniem piosenek zespołów brytyjskich czy amerykańskich. Dlatego pierwszy kontakt z muzyką zza żelaznej kurtyny dotyczył głównie gitarowej muzyki 

instrumentalnej. Obowiązkową umiejętnością gry na gitarze było wykonanie utworu Apache zespołu The Shadows, obowiązkowa była też znajomość funkcji harmonicznych Domu wschodzącego słońca Animalsów. Może dlatego w latach 60. i na początku lat 70. ub. wieku powstawały zespoły, które tworzyły własną muzykę i własne teksty.

Nie ma w tej książce o tym wielu szczegółów, ponieważ Ryszard skupił się na trzech wybranych przez siebie tematach. Pierwszy to własna rodzina – rodzice i rodzeństwo. I to naturalne, że opisał to z dużą żarliwością, a nawet z miłością. Drugim omówionym tematem były szkoła i pierwsze muzyczne fascynacje. Ryszard opisał ten czas na tyle wiernie, że wszystkie miejsca i sytuacje były dla mnie czytelne i jakby tylko przypomnieniem. A nie było nam wtedy łatwo, bo ówczesna władza nie była dla nas, szarpidrutów – jak nas wtedy pogardliwie nazywano – łaskawa. I takich osób, jak znakomity dyrektor Czarnuch, który kochał młodzież i jak nikt rozumiał jej fascynacje, nie było wielu.

Autor, opisując ten czas, przypomniał też osobę swojego brata Janusza, który ze swoją żarliwością i zaangażowaniem stworzył pierwszy klub filmowy z prawdziwego zdarzenia. A kolejne rozdziały to opis i przypomnienie historii zespołów i ludzi, którzy te zespoły tworzyli. Tu autor wykazał się niesamowitą cierpliwością i dociekliwością. Dotarł chyba do wszystkich, którzy jeszcze żyją i pamiętają tamte czasy, aby uzyskać potrzebne informacje. Zebrał też pokaźną dokumentację fotograficzną. Podstawą opisu tego czasu jest jego własna droga artystyczna od czasu szkolnych Świstaków, aż do wyjazdu do Finlandii i rozpoczęcia kolejnego etapu życia. Z Ryszardem poznałem się chyba w czasie, kiedy stworzył z kolegami zespół Jolanie i właściwie wspólnie nie graliśmy (nie licząc okazjonalnych grań, np. na studniówce mojej klasy, kiedy pracowałem jako nauczyciel i wychowawca klasy maturalnej). Ale zawsze byliśmy ze sobą w miarę blisko, bo wraz z innymi kolegami tworzyliśmy muzyczne środowisko, gdzie każdy się znał z każdym. Jest jeszcze kilka cennych słów w tej książce. To wspomnienie o osobach, bez których ten zielonogórski big-beat byłby niemożliwy. To akustycy, wśród których wymienię szczególnie mi bliskiego Piotra Banacha czy wielce dobrodusznego lutnika Mieczysława Solskiego, do którego lgnęła big-bitowa młodzież, czy Wacława Góreckiego – producenta gitarowych wzmacniaczy, które swoim wyglądem przypominały rasowe VOX-y czy Fendery, dodając stylowości i zawodowego wyglądu zespołom na scenie.

Książka ta jest pierwszym takim wydawnictwem opisującym życie grupy nastolatków, którzy ogarnięci pasją i miłością do swojej, jakże innej muzyki niż ta ówcześnie poprawna, żyli i tworzyli w tym mieście i byli częścią tego miasta. Jest jeszcze sporo białych plam z tamtego okresu zielonogórskiego big-beatu, które czekają na dokładniejszy opis – chociażby miejsca takie jak Relax, Hala Ludowa i kluby zakładowe. Proces wydawniczy tej książki miał rozpocząć się w czasie, kiedy Zielona Góra obchodziła swoje 800-700-lecie. Była to najlepsza okazja, aby pokazać też, jak wyglądało życie młodych ludzi w tym mieście w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Wydania tej książki podjęła się biblioteka wojewódzka, ale już w trakcie prac wydawniczych okazało się, że miasto nie da pieniędzy, aby to wydawnictwo sfinansować. Komentarz odnoszący się do tej decyzji ówczesnej władzy Zielonej Góry pominę, bo teraz to i tak nic nie zmieni. Ci wtedy młodzi zielonogórzanie, którzy nie przystawali do ówczesnego systemu, pomimo że są dzisiaj już emerytami, bądź odeszli z tego świata, mają dzisiaj w tym mieście swoje dzieci, a nawet wnuki. I temu kolejnemu pokoleniu zielonogórzan należy się ze strony władz miasta szacunek i pamięć o ich big-beatowych rodzicach i dziadkach.

Jednak mimo tych wszystkich trudności książka się ukazała, ponieważ Ryszard Łomski z kolegami z zespołu Jolanie – Emilem Czerniwczanem i Edmundem Witczakiem sami sfinansowali jej wydanie. Czyż to nie piękny hołd oddany rodzinnemu miastu? A billboardy wyborcze z napisem „Kocham Zieloną Górę” przy takiej postawie brzmią jakże fałszywie.

Nawiasem mówiąc dla tych, którzy chcą szerzej zapoznać się z obrazem ówczesnego ruchu muzycznego na świecie, polecam książkę The Beatles autorstwa Huntera Daviesa, dziennikarza, który spędził rok w trasie z Beatlesami i opisał początek drogi do kariery tego zespołu. Po przeczytaniu tej książki stwierdziłem, że takie zjawisko, jakim był ten zespół, nie miałoby szans zaistnieć w ówczesnej Polsce. Natomiast o początkach rock and rolla w Polsce można przeczytać m.in. w książce Tomasza Jaśkiewicza i Witolda Górki Byłem gitarzystą Niemena. To wywiad z Tomaszem Jaśkiewiczem, gitarzystą kilku zespołów Niemena. Książka Daviesa opisuje inaczej pionierskie czasy rock and rolla, niż jest to zawarte w książkach Jaśkiewicza i Łomskiego. My w Polsce mieliśmy wiele więcej ograniczeń, wynikających z problemów ideologicznych i postępu technicznego. Na koniec składam wyrazy szacunku dla wszystkich, którzy tworzyli historię zielonogórskiego big-beatu i autora Ryszarda Łomskiego oraz wszystkich, którzy przyczynili się do powstania tej książki.

 

Zbigniew Adamczak