Depresja

Władysław Edelman

Depresja

 

Marianna od kilku tygodni była w depresji. Co więcej, od blisko trzydziestu lat żyła w depresji. Ściślej rzecz ujmując, to depresja, w której mieszkała Marianna, istniała w tym miejscu od około trzydziestu tysięcy lat. Najstarsi górale tego nie pamiętają. Tym bardziej nie pamiętają tego mieszkańcy depresji, bo ona źle wpływa na pamięć i powoduje jej zaniki. Zaniki pamięci, nie depresji. Umówmy się, nikt nie jest w stanie pamiętać powstania depresji, która pojawiła się tu trzydzieści tysięcy lat temu. Chyba, że głaz jakiś, ale one są raczej głuche jak pień i martwe jak głaz. I milczą jak głaz.

Tak więc dawno, dawno temu, fragment półwyspu, na którym mieszkała Marianna, tąpnął i spadł poniżej poziomu morza. Było to bardzo stresujące dla ówczesnych mieszkańców, a i współcześni odczuwają skutki tegoż. Choćby Marianna, która przeprowadziła się niedawno z poziomu plus dwa (+2), gdzie mogła swobodnie uprawiać ogródek i sadzić pomidory, teraz, na poziomie minus jeden (-1), została pozbawiona tej przyjemności.

A stało się tak, ponieważ Mariannę omamił uczuciowo i seksualnie jedyny w miasteczku deweloper Marian Z. (sąd zakazał używania jego pełnego nazwiska). Kiedy była już doszczętnie omotana, Marian skusił ją skutecznie dużą obniżką ceny za działkę na opadłym poniżej poziomu morza gruncie. Zapewniał, że koszta są nawet poniżej jego kosztów i że robi to tylko dlatego, że ją kocha, założy z nią rodzinę, będą mieli dzieci, kota, plantację pomidorów i w ogóle będą żyli długo i szczęśliwie i na wysokim poziomie. Mimo depresji.

Kiedy tylko Marianna uregulowała należność za grunt, Marian porzucił ją i z depresji przeniósł się na poziom plus dwa (+2), by osaczać podstępnie kolejne wyspiarki wolnego stanu. Mężatki nie leżały w kręgu jego zainteresowań, te miały już bowiem uregulowane stosunki rodzinne i zagospodarowane działki z pomidorami.

Czytelnikowi należy się tu wyjaśnienie. Kraj, w którym działa się ta historia, nazwijmy go „P”, słynął na całym świecie z pomidorów. Śpiewano o nich piosenki, wystawiano opery, operetki i wszystko, co tylko dało się wystawić. Malarze malowali, rzeźbiarze rzeźbili, tancerze tańczyli w rytm i takt piosenek ludowych, w tym bardzo popularnej „O mój pomidorze, rozwijaj się”. W każdym mieście była ulica Pomidorowa i pomnik Pomidora. Wszyscy, dosłownie wszyscy – dzieci i dorośli, piekarze, stolarze i ogrodnicy, zakonnicy, księża i politycy – grali w narodową grę zwaną Pomidorem. Cały naród był z tego dumny. Wydawałoby się, że pomidor nie ma dla nikogo tajemnic.

A jednak. Pomidory udawały się doskonale wyłącznie na poziomach dodatnich. Natomiast tam, gdzie grunt leżał poniżej poziomu morza, pojawiał się problem. Dopóki krzewy były małe, wszystko było OK. Ale kiedy trzeba było wbić kołek w ziemię, by umocować roślinkę, ten przebijał cienką częstokroć warstwę gleby i następował wytrysk wody. Wody, która zgodnie z odwiecznym prawem fizyki i natury przedostawała się z pozycji minusowej do zerowej, zalewając tym samym ogródki i plantacje.

Na tym właśnie oparł swój niecny plan Marian Z. I nie wiadomo, ile kobiet omotałby jeszcze i osaczył, gdyby przy działce Marianny nie zamieszkały kolejne wyprowadzone przez niego w ujemne pole kobiety. Po lewej, stojąc plecami do morza, zamieszkała panna Marcelina, po prawej Mirella, też wolna. Wszystkie trzy spotkały się pewnego popołudnia w sklepie ogrodniczym, mieszczącym się na poziomie zero (0), gdy kupowały kołki, grabki i inny niezbędny do uprawy ogródka sprzęt. Panie rozpoznały się po tym, że każda z nich ocierała ukradkiem łzy chusteczką haftowaną (wszystkie cztery rogi), zdobną w rysunek pięknego, dorodnego, uśmiechniętego pomidora. Chusteczką, którą ten oszust i uwodziciel, wręczał każdej omotanej z zapewnieniem, że jest to pomidor wielki jak jego miłość, gorący jak jego serce, że ją kocha, pamięta i że, co prawda, teraz musi wyjechać w delegację, ale wkrótce wróci. I nie wracał.

Wystarczyło jedno, krótkie jak mgnienie oka spojrzenie i już za chwilę panie siedziały w pobliskim barze „Pod Czerwonym Pomidorem”, i popijając sok pomidorowy, obmyślały plan działania. Obserwująca je znad talerza zupy pomidorowej kobieta, usłyszawszy fragment rozmowy, co nie było trudne, gdyż wszystkie trzy były wzburzone i mówiły podniesionymi głosami, przysiadła się nieproszona, wraz z pomidorówką. Bez słowa położyła na blacie stolika swoją chusteczkę. Tę haftowaną, z pomidorem. Jestem Maria – przedstawiła się.

Pani sędzia Maria (trzydzieści pięć lat, stanu wolnego) nie uwierzyła w ani jedno słowo zeznającego w sprawie o oszustwo Mariana Z. Bez zastrzeżeń dała natomiast wiarę wyjaśnieniom pokrzywdzonych – Marianny, Marceliny i Mirelli, które stwierdziły zgodnie, że zakupiony niedawno przez nie do wspólnego użytkowania ciągniczek ogrodowy z przyczepką sam ruszył z miejsca. I sam pokonał odległość piętnastu kilometrów, z poziomu minus jeden, gdzie był zaparkowany przy działce Marianny, dojechał do poziomu plus dwa, i z niewiadomych powodów rozjechał doszczętnie plantację pomidorów oskarżonego Mariana Z. I tuż przy domu oskarżonego, po najechaniu na kamień przewrócił się, doprowadzając do eksplozji paczki ładunków wybuchowych, służących do płoszenia kretów. Ładunki zakupione zostały legalnie w sklepie ogrodniczym, co zeznała do protokołu właścicielka sklepu Magdalena (32 lata, niezamężna). Dom Mariana Z. po tym nieszczęśliwym wypadku zrównany został z poziomem gruntu.

Zeznania kobiet poparte zostały skrupulatną ekspertyzą techniczną i pirotechniczną, pod którą podpisała się specjalistka sądowa Malwina (33 lata, panna).

W świetle zaistniałego zbiegu przypadków sąd odstąpił od wymierzenia oskarżonemu kary bezwzględnego pozbawienia wolności, zobowiązując go jednakże do osobistego nadzoru nad uprawą pomidorów u każdej z pokrzywdzonych kobiet, szczególnie nad procesem wbijania kołków w glebę. W przypadku wytrysku wody Marian Z. zobowiązany został do zatamowania tegoż wszelkimi dostępnymi metodami. Na koszt własny.