Czytelnia jednego wiersza: Janusz Styczeń. Z Józefem Baranem rozmawia Mirosława Szott

Czytelnia jednego wiersza:

Janusz Styczeń

Z Józefem Baranem rozmawia Mirosława Szott

 
Janusz Styczeń
Dziewczyna niosąca filiżankę kawy

dziewczyna niesie filiżankę kawy, nie spieszy się,
kiedy doniesie kawę na miejsce, historia skończy się,
to miejsce: ten koniec, zostanie,
żeby dziewczyna doniosła kawę,
dziewczyna nie będzie wiedziała, co robić
na końcu świata,
czy wystarczy jej satysfakcja, że przeniosła
filiżankę kawy przez doczesność,
dziewczyna idzie przez miesiące, lata, dziesięciolecia,
dotąd nie wylała ani kropli kawy, i nie wyleje,
jej ręce nie drgnęły, i nie zadrżą,
wszyscy podziwiają, jak dziewczyna pilnuje
i drogi, i filiżanki,
i nie zwraca uwagi, czy ktoś z gapiów zachoruje,
upadnie, umrze,
wszyscy podziwiają, jak dziewczyna idzie przez Czas,
a może obok Czasu,
jak się nie spieszy,
jakby sam Czas ją podziwiał i się uśmiechał,
i dawał jej dużo czasu,
jakby sam Czas chciał napić się kawy,
już wystygłej, bardzo zimnej, zamierzchłej,
zamienionej w ciemne źródło,
i jakby Czas pozwalał dziewczynie spokojnie i powoli,
tak zupełnie poza Czasem,
tę kawę, do siebie, Czasu, donieść[1]

Józef Baran: Namówiłaś mnie, byśmy przypomnieli Janusza Stycznia, którego znałaś osobiście. Wywarł podobno na tobie duże wrażenie i jako poeta, i jako człowiek. Jak to możliwe, że o dwa pokolenia młodsza Mirka zetknęła się z nim prywatnie i dlaczego jego na poły surrealistyczna liryka tak cię zauroczyła?

Mirosława Szott: Tak, Janusz mógłby być moim dziadkiem. Wybierałam się do Wrocławia na jakąś konferencję oraz na Bruno Schulz. Festiwal i Jola Pytel podsunęła mi numer telefonu do Janusza Stycznia. On czasem bywał w Zielonej Górze, środowisko go ceniło. Oczywiście zadzwoniłam i umówiłam się. Mogło to być w 2014 roku. I za każdym razem, jak później byłam we Wrocławiu ze swoim mężem, to odwiedzaliśmy go, nagrywaliśmy te rozmowy od początku do końca. Wymieniłam z nim parę tradycyjnych listów, kiedyś zrecenzowałam jego tomik Pani Wyrocznia w „Toposie”. Styczeń debiutował w prasie w 1960 roku opowiadaniem pt. Requiem dla nieśmiałego, które pokazuje, że jego wyobraźnia od początku krążyła wokół niespełnionej miłości, delikatnej aury, niepewności, erotycznych muśnięć sukienką i zapachów. Styczeń, nazwany kiedyś przez Czesława Markiewicza ostatnim poetą onirycznym, adorował od zawsze w swoich tekstach czas (Czas), odmieniał go przez wszystkie możliwe przypadki. Interesowało go też malarstwo.

O czym rozmawialiście? Co ci utkwiło w pamięci?

Wróciłam do tych nagrań sprzed 10 lat i byłam zaskoczona, jakie szczegóły zapamiętałam, a jakie uleciały mi z pamięci. Przede wszystkim dużo czytał wierszy. Ale mówił też o swoim wujku, który uciekając przed gestapo, skrył się nad rzeką Uszwicą w wiklinie. Naziści byli blisko i wujek złożył w myślach przysięgę, że jeśli ocaleje, to wyjedzie na misję do Japonii. Dotrzymał przysięgi, a podobno nie był jakoś specjalnie religijny. Mama Stycznia wybrała mu zakon jezuitów. Opowiadał o wyjeździe do Irlandii z Jolą Pytel i Kasią Jarosz-Rabiej. Mnie najbardziej zainteresowała historia dziadka, Franciszka, który przeżył obóz w Oświęcimiu. Znał świetnie język niemiecki, dostał się do pracy w kuchni. I dzięki temu przetrwał pięć lat. Styczeń lubił też mówić o Karpowiczu, Faulknerze, Rilkem. Miał bystry umysł.

Uszwica to była też rzeka mojego dzieciństwa. Jakie miałaś wrażenia z pobytu w jego mieszkaniu?

14 piętro, ruchliwa ulica Wrocławia. To były skromne warunki. Ale mnóstwo książek (wszędzie), obrazy na ścianach (podobał mi się jego portret). Styczeń miał problemy z chodzeniem, dlatego kawa stała cały czas na stole w termosie. A ty, Józefie, lubiłeś jego poezję?

Czytałem kiedyś parę jego tomików podarowanych mi przez poetę, jeden wybór drukowany chyba w Ossolineum… Jak na mój gust były to piękne, czasem aż za piękne wiersze, bujające w obłokach nieziemskiej wyobraźni i fantazji. Baśniowa fantasmagoria na dłuższą metę – szczerze mówiąc – nużyła mnie. Wolę coś, co trzyma się konkretu i ziemi. Jeżeli nie dotknie się ziemi jak Anteusz, to repertuar się kiedyś wyczerpuje i wyjaławia. Oczywiście ma bujać w obłokach, ale najpierw wiersz – według mojego mniemania – powinien rozpędzać się jak samolot jakiś czas na pasie startowym, a potem dopiero podrywać się do lotu i frunąć. U Janusza tego konkretu, czyli rozpędzania się po ziemi było stosunkowo mało. Ja też lubię metafizykę, która jednak stoi nogami na ziemi i wynika z codzienności. Bogata symbolika, stuprocentowa metafizyka Janusza Stycznia budziła moje sprzeczne uczucia. On sam jako poeta mógł być wzorem dla innych piszących i darzyłem go sympatią. Wydawał się uosobieniem poety-pustelnika, poety-wizjonera. Jednak mnie to nie wystarczało. Nie widziałem u niego punktów zaczepnych w rzeczywistości tu i teraz. Nie ustawiałbym go w mojej prywatnej hierarchii tak wysoko jak np. Szymborską, Miłosza czy Różewicza, a nawet jak Harasymowicza, Bursę, Białoszewskiego czy Grochowiaka. Siedziałby sobie gdzieś niżej, w trzecim albo nawet czwartym rzędzie ważności… Niektóre jego wiersze – jak mi się wydawało – nawiązywały może do francuskiego surrealizmu Bretona czy Jacoba. W dużym wyborze wierszy budziły mój opór; to tak, jakby żywić się tylko deserem, kremówkami i pianką, choć w rzeczywistości poeta lubił „wtrąbić” schabowego. Brakowało mi po prostu w tej liryce mięsa.

 

To ciekawe, co mówisz, bo pamiętam, że u Stycznia na stole stała zawsze coca-cola i słodkie przekąski, ciastka – nic zdrowego. Przyniosłam mu kiedyś owoce i widziałam, że to go nie interesowało, więc następnym razem dostosowałam się i kupiłam czekoladki. Jego poezja raczej nie jest autobiograficzna (z wyjątkami, jak np. wiersz Powiedział jej to dopiero na strychu). Są symbole, emocje, raczej niedosyt. No i powtórzenia, które budują melodię, wprowadzają niepokój. Urodziliście się też trochę po sąsiedzku. To was zbliżało?

Tak, kiedy się spotykaliśmy gdzieś w Polsce, mieliśmy z Januszem wspólny, ziomkowski temat. Mianowicie Borzęcin (gdzie się urodziłem ja i gdzie ulągła się jego mama) i Biadoliny, oddalone parę kilometrów od Borzęcina, gdzie on przyszedł na świat, zanim jego rodzice nie wywędrowali na Ziemie Zachodnie. O ile sobie przypominam, Janusz parokrotnie w rozmowach zahaczał o jedną kwestię, że mój stryj, Jan Baranowicz (to jego pseudonim literacki), w latach młodości smalił cholewki do jego mamy, czyli – jak to się mówiło – „chodził do niej” (z Borzęcina Górnego do Dolnego), a to było parę dobrych kilometrów. Chodził, chodził, ale z tego Janusz się nie narodził, choć mogło tak być i wtedy bylibyśmy krewnymi. Jednak ostatecznie do tego nie doszło. Oczywiście mnie wtedy jeszcze nie było na świecie, podobnie jak Janusza, ale on znał to z legendy rodzinnej. Jako chłopak przyjeżdżał do krewnych w Borzęcinie Dolnym na wakacje i opowiadał, jak zapamiętał tamtą wieś i polne prace. Dużo mówiliśmy też o sławnym już wówczas w skali światowej Sławomirze Mrożku, również urodzonym w Borzęcinie, a przebywającym wtedy – w latach 70. – i potem, na emigracji w Paryżu. Poetę interesowała moja korespondencja z autorem Tanga.

Jak ty go zapamiętałeś?

Kiedy czytał wiersze, zmieniał głos, jakby był brzuchomówcą. Miał przy tym zawsze kamienny wyraz twarzy. Jego głos był jakby z innego świata, gdzie przebywali bohaterowie jego fantasmagorycznej poezji. Krążyły o nim różne anegdoty, poeta świetnie się do tego nadawał. Kilka razy obserwowałem, jak potrafił zjeść kilka obiadów. Zdarzało się, że na tych zjazdach poetyckich zostawały drugie dania, wtedy zgłaszano się do Janusza, który chętnie je pałaszował, ponieważ po pierwsze lubił jeść, co widać było po nim, a po wtóre miewał w swoim mieszkaniu we Wrocławiu okresy niedojadania, biedy po prostu, więc nie gardził paroma kotletami na wyrost. Pakował w siebie jak najwięcej, trochę na podobieństwo wielbłąda na pustyni, który po dotarciu do oazy żłopie wodę, ile potrafi zmieścić, żeby starczyło mu na pustynne dni. Mimo że Janusz też był duchownym w pewnym sensie (jako poeta), to jednak ciało miało też swoje wymagania i potrzeby. Poeta pustelnik imponował więc sybaryckim apetytem. Z samej poezji, wiadomo, nie dało się wyżyć, a on żył tylko z poezji i to surrealistycznej. Był poetą stuprocentowym, tzw. rasowym i nikim mniej ani więcej. Inni poeci bywali poetami raz na jakiś czas, pięćdziesięcioprocentowymi, dwudziestopięcioprocentowymi, poza tym urzędnikami, prezesami, redaktorami, nauczycielami etc., a on miał tylko jedną wybrankę serca i umysłu, jedną żonę i kochankę – POEZJĘ. W Krakowie takim lirykiem oddanym poezji był Jerzy Harasymowicz, o którym Julian Kornhauser powiedział kiedyś, że trzyma się stale jak pijany płotu poezji, co jest niekiedy niedobre, bo taki poeta czy ma natchnienie, czy nie, pisze i pisze, i pisze. Oczywiście Harasymowicz, kiedyś niezwykle popularny i wydający tomy wierszy w dużych nakładach, lepiej mógł prosperować niż Janusz. Ale to inna sprawa. Obaj byli wierzącymi w poezję…

Może gdyby kilkanaście lat temu Styczeń otrzymał Nagrodę Literacką „Nike” (nominowano jego Furię instynktu z 2011 roku), zmieniłoby to znacząco jego status jako pisarza. Ale z drugiej strony są artyści, którym tego typu nagrody literackie nie są potrzebne. Ich twórczość stanowi wartość niewymierną i nieporównywalną. W kontekście tej stuprocentowości poetyckiej Janusza zacytuję fragment wiersza Rafała Wojaczka Notatki do opisu Janusza Stycznia:

[…]
Janusz Styczeń
którego fotografię
ukradłem
onegdaj z tableau
wystawionego z okazji

i postawiłem sobie na biurku
by – gdy pracuję –
przed oczami zawsze mieć obraz prawdziwego
pisarza

Janusz Styczeń
imię i nazwisko
duch
i dosyć mdłe ciało
grube okulary

wyalienowany obecny
[…][2]

A pozostając przy wybranym przez ciebie wierszu Dziewczyna niosąca filiżankę kawy – bardzo pięknym i sugestywnym, takim do zapamiętania – wysuwam podejrzenie, że może był napisany pod wpływem nie tylko obrazu malarza Jeana-Etienna Liotarda z 1744 roku, ale i… Japonki.

 

Co ciekawe, Liotard zatytułował swój obraz Dziewczyna z czekoladą, ale Janusz był miłośnikiem kawy, więc zmienił zawartość filiżanki. Masz dobrą intuicję, Janusz był zakochany w jakiejś Japonce. Trochę opowiadał o niej. Wiesz o tej relacji coś więcej?

W środowisku literackim mówiło się romansie Janusza z Japonką, ale szczegółów nie znam, bo wtedy już się z Januszem nie widywałem. To ciekawy temat dla przyszłego biografa Stycznia. Styczeń mówił mi o swoich wujkach czy stryjkach (obaj mieli nazwisko Obłąk), którzy wybrali duchowną karierę (Jan – biskup, Tadeusz – misjonarz). Poznałem misjonarza. To ten ocalały, o którym opowiadał ci Janusz. Pewnego razu, kiedy przyleciał na lato do Polski i rezydował w Borzęcinie, zgłosiłem się do niego jako dziennikarz krakowskiego tygodnika „Wieści” i przeprowadzałem z nim rozmowę rzekę o Japonii, o misjach i polskich misjonarzach. Wtedy, w latach 80., to był egzotyczny temat. Powstały z naszej rozmowy trzy duże artykuły drukowane w kolejnych numerach pisma, z których był zadowolony i które trafiły też do Janusza, bo mówił mi potem o tym. Dwukrotnie biskupowi, jako człowiekowi już leciwemu, towarzyszyła w tych przylotach do Polski młoda Japonka, która mu – jak to mówili okoliczni ludzie – „posługiwała”. Jej obecność i posługiwanie budziły u borzęcan ciekawość i różne domysły, nawet o charakterze frywolnym. Twoja fotografia, Mirko, którą mi przysłałaś, prezentująca Janusza siedzącego na kanapce z Japonką, budzi przypuszczenia, że to może tamta Japonka wujka biskupa wpadła w oko jego bratankowi? Może wujek chciał zeswatać dziewczynę z poetą, starym i upartym kawalerem. Ostatni okres pobytu biskupa z Japonii w rodzinnej miejscowości trwał długo, bo „złapał” on jakąś kontuzję (może złamał nogę? – nie pamiętam), dość na tym, że wujek, pewnie z Japonką, bywał raz czy drugi u poety we Wrocławiu. Czy to jedna i ta sama Japonka?

Duże prawdopodobieństwo. Trudno byłoby o taki zbieg okoliczności. Dlaczego myślisz, że ona mogła być inspiracją tego wiersza?

Nie jestem znawcą obyczajów japońskich, ale wydaje mi się, że tajemnica tego wiersza może mieć jakiś punkt zaczepienia w żywych relacjach Janusza i jego orientalnej muzy. Oto kobieta, która służy mężczyźnie nie tylko herbatą, ale całą sobą. Posługiwaniem mu przez całe życie. Tradycyjny model relacji między przedstawicielami obojga płci. Co o tym myślisz, Mirko? Ten model oczywiście zużył się już w Europie, ale może w Japonii jest jeszcze żywy? Awangardowy poeta Janusz Styczeń może był w głębi ducha zatwardziałym tradycjonalistą?

Być może to się jakoś łączy. Ale nie widzę w nim tradycjonalisty. Mam wrażenie, że w wierszach Janusza mężczyźni wypadają dosyć słabo. Są przemocowi albo zbyt zachłanni. A poeta uwielbia kobiecą energię. Czasem, kiedy go czytam, to się zastanawiam, skąd on to wiedział (co może czuć kobieta), bo trafiał w sedno. Spotykaliście się często czy tylko od czasu do czasu?

Kiedyś, gdy jeszcze jako młody i ciekawy innych poeta brałem udział w różnych „spędach” poetyckich, stosunkowo często spotykaliśmy się z Januszem Styczniem, np. na festiwalu Warszawskiej Jesieni Poezji. Janusz był postacią charakterystyczną.

Był towarzyski?

Siedział przeważnie sam przy stoliku w pozycji tajemniczego sfinksa, nie przysiadał się do innych, to raczej inni mieli przysiadać się do niego, co nie oznacza, że kiedy ktoś przysiadał się do niego, nie ożywiał się i nie rozmawiał z nim. Zdarzało się, że nieoczekiwanie wysuwał lewą nogę do przodu, a prawą rękę do przodu i swoim tubalnym głosem „hukał” jak puchacz, jakby wszystkich poetów chciał przestraszyć albo dać znać, że JEST. To niespodziane „hukanie” było jak wojowniczy okrzyk Indian.

Myślę, że miał w sobie taką chęć budowania legendy za życia, zaskakiwania. Co myślisz o pisanym przez Stycznia wielką literą Czasie, który powtarza się obsesyjnie pod koniec utworu? Nie masz poczucia, że dziewczyna jest uwięziona? A kawa została zamieniona w ciemne źródło, z którego Czas chciałby się napić. To wszystko jest bardzo symboliczne i nierealne, zaplątane na podwójny supeł. Ale mnie wciąga ta jego przypowieść, bo lubię, jak poezja zostawia niedomówienia.

Myślę, że Styczeń chciał powiedzieć, że kobiety są mądrzejsze życiowo, tzn. lepiej radzą sobie z drogą przez Czas, czyli z Życiem.

Dziękuję za rozmowę.

 


[1]  J. Styczeń, Dziewczyna niosąca filiżankę kawy, [w:] tenże, Furia instynktu, Wrocław 2011, s. 5.

[2] R. Wojaczek, Notatki do opisu Janusza Stycznia, cyt. za: K. Kuzborska, Pani Wyrocznia kontroluje Czas, [w:] J. Styczeń, Pani Wyrocznia, Wrocław 2016, s. 127-130.