Natalia Sztegner
Czym jest moja Itaka?
Wojna toczyła się we mnie, odkąd pamiętam. Bój pomiędzy nieokiełznanym Pragnieniem Twórczej Wolności a potężnym Strachem Przed Byciem Ocenianą powodował ogromne straty w moim wnętrzu. Rozjemcą w tym trudnym i bolesnym konflikcie stała się grupa herosów – Lubuska Siła Krytyczna, z dowódczynią Joanną Marcinkowską na czele. Biała flaga powiewała na wietrze przez dwa lata. W tym czasie Pragnienie i Strach żyły obok siebie bez wyraźnie zaznaczonej hegemonii. Nie przeszkadzały sobie wzajemnie. Zapanował względny spokój. Za sprawą delikatnych niczym promienie porannego słońca sugestii Lubuskiej Siły Krytycznej postanowiłam opuścić neutralny grunt zniszczony dotychczasowymi walkami dwóch przeciwstawnych sił i ruszyć na poszukiwanie swojej Itaki niczym mitologiczny Odyseusz.
Swoją tułaczkę rozpoczęłam od przekroczenia krainy Lubuskiego Teatru. Przemierzając kilometry korytarzy, dotarłam aż na balkon – Balkon Ordona w reżyserii Pawła Wolaka i Katarzyny Dworak-Wolak. Była to fascynująca historia o typowo polskiej rodzinie z najbardziej polskimi cechami. Niczym we fraszkach Krasickiego duet PiK uwypuklił i obśmiał wady naszych rodaków. Ten tragikomiczny spektakl delikatnie zburzył mur, który oddzielał mnie od prawdziwego celu mojego istnienia, którego tak szukałam. Był przepięknym i lekkim początkiem drogi do szczęścia o dosyć gorzkawym posmaku.
Z tym nieprzyjemnym smakiem fałszywej pobożności i patriotyzmu na języku ruszyłam w dalszą podróż. Dopłynęłam do brzegu. Znalazłam się w wielobarwnej zwierzęcej krainie Papugi, Koali, Sowy i innych futrzanych przyjaciół lasu. Była to przestrzeń w Teatrze Lalek, która została wykreowana podczas spektaklu Niezwykłe odkrycie papugi w reżyserii Dominiki Walo i Bartosza Jędrasia. Kolorowa scenografia i kostiumy dostarczyły moim oczom prawdziwej soczystej uczty, natomiast muzyczny koncert, jaki zaserwowała widzom dzielna Papuga, nakarmił mój zmysł słuchu. Tytułowy ptak pochwycił mnie za dłoń i pomógł rozbudzić tę dziecięcą ufność w lepszy świat.
Kolejnym punktem mojej podróży była wizyta w Chorzowie. Klimatyczny Teatr Rozrywki pochłonął mnie bez reszty. Po przekroczeniu progu tego budynku znalazłam się w… klasztorze? Ogromna scena. Rozbudowana scenografia, która przeistaczała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Balansowałam pomiędzy klubem nocnym, komisariatem, aż na dłużej zostałam pomiędzy śpiewającymi siostrami zakonnymi. Taki wachlarz emocji dostarczył mi musical Zakonnica w przebraniu wyreżyserowany przez Michała Znanieckiego. Po raz pierwszy moje zmysły mogły chłonąć tak potężne widowisko, które swoją historią przypominało intrygujący kryminał Agathy Christie. Z wypiekami na twarzy i nowymi pokładami energii mogłam powrócić do murów rodzimego Lubuskiego Teatru.
Z mojego wnętrza wymazywałam Strach. Mój umysł otulało zapomnienie. Swoją cieniutką warstwą amnezji kawałek po kawałku okrywałam mojego najgroźniejszego przeciwnika. Chciałam, aby zapadł w sen zimowy i nigdy się już nie obudził. W taką senną, pokrytą mgłą krainę mogłam przenieść się podczas premiery sztuki Pałac w reżyserii Roberta Kurasia. Z lekką niepewnością i jeszcze nie do końca uśpionym we mnie strachem przyjęłam zaproszenie, aby odwiedzić to miejsce. Surowy wystrój, światło nadające klimat tajemniczości i on… mężczyzna leżący pod żyrandolem w pozycji embrionalnej. Przepadłam w tym świecie. Nie chciałam z niego wychodzić. Błądziłam po zakamarkach pałacu i, odwiedzając emocjonalnie każde z pomieszczeń, dowiadywałam się coraz więcej o sobie. Chłonęłam każde słowo bohatera Jakuba niczym gąbka. Potrzebowałam tych słów, jak spragniony wędrowiec na pustyni. Był to balsam na moje pokiereszowane i wystraszone wnętrze.
Po tym doświadczeniu moje postrzeganie sztuki uległo przeobrażeniu. Uwolniłam z ciemnego pokoju Kreatywność, która niczym pies zerwany ze smyczy próbowała odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Moje myśli biegały od jednego obejrzanego spektaklu do drugiego. Próbowałam wszystko ułożyć w całość. Zgłębiałam i przerabiałam w sobie to, co dał mi w tym sezonie Lubuski Teatr. Po zburzeniu muru, który oddzielał mnie od lepszego, nowego świata, chciałam się tam dostać czym prędzej. Wsiadłam w pociąg i dotarłam. Stolica. Miasto obce, nieznane mi dotychczas. Siedząc w fotelu na widowni Nowego Teatru, czułam się jak Kordian na szczycie Mount Blanc. Nad mgłą, pośród gór moje oczy mogły nasycić się widokiem fenomenalnych Aniołów w Ameryce w reżyserii mistrza Krzysztofa Warlikowskiego. Kilka godzin duchowej uczty. Szczyt teatru w Polsce. I ja. Wolna. Twórcza Wolność została rozbudzona w pełni. Strach zapadł w najdłuższy sen zimowy, o jakim człowiek jest w stanie pomyśleć. Powrót do Lubuskiego Teatru był inny. Był przepiękny. Mogłam wrócić, chwycić za długopis i pisać. Tworzyć to, czego w grupie Lubuska Siła Krytyczna uczyłam się od wielu miesięcy. Stworzyć namacalny dowód emocji i przeżyć, które zawdzięczam teatrowi.
Dopłynęłam do swojej Itaki. Kurtyna.