Piotr Prusinowski
Czarna emalia
(fragment)
Uśpione drzewa wznoszą się nad promenadą, ochrzczoną imieniem, którego Elena za nic nie może sobie przypomnieć. Ich bezlistne konary spowija całun gęstej, nieprzeniknionej mgły. Choć latarnie o staroświecko zdobionych kloszach emanują intensywnym, wpadającym w pomarańcz blaskiem, to jednak wszystko wokół tonie w mętnym, zielonkawym pobrzasku nadchodzącego zmroku, niczym Atlantyda pogrążająca się w wodzie zanieczyszczonej glonami. Z kłębowiska splątanych krzewów o kolczastych łodygach wyrasta prostopadłościenny cokół, na którym majaczy dostojna postać nieokreślonej płci, obarczona ciałem ze spękanego marmuru. Porośnięta mchem i trawiona grzybem, statua roztacza wokół siebie aurę listopadowego spleenu, jakim sama Elena zdążyła już dawno nasiąknąć.
Wiatr, jakkolwiek mało porywisty, niesie ze sobą odgłosy przejeżdżających samochodów i tramwajów sunących po szynach. Bliskość miejskiego zgiełku wydaje się jednak złudna, gdyż krańca alei wciąż nie widać. Choć Elena zwiększa tempo marszu, to w dalszym ciągu odnosi wrażenie, jakby poruszała się w jednym i tym samym miejscu, jak na elektrycznej bieżni w klubie fitness.
Jej miedziane, z lekka pofalowane włosy, ścięte tuż poniżej linii ramion, wyłaniają się spod beretu z czarnej dzianiny, przyozdobionego metalową plakietką z Laibachowym suprematycznym krzyżem wpisanym w koło zębate. Pod względem kolorystycznym nakrycie głowy pasuje do pozostałych elementów jej dzisiejszej stylizacji: dobrze skrojonej ramoneski z szerokim kołnierzem i asymetrycznym ekspresem, bawełnianych rajstop z fantazyjnym motywem roślinnym oraz butów na średnim obcasie, zapinanych na metalowy suwak. Z różnymi odcieniami dominującej czerni współgra ciemna, militarna zieleń spódnicy o dopasowanym, ołówkowym kroju, sięgającej tuż za kolano. Uszyta z gładkiej, matowej ekoskóry, z tyłu zapięta na kryty, ale dobrze widoczny zamek, opina ciało w sposób, który skłania Elenę do chodzenia drobnymi, choć niekoniecznie wolnymi krokami. Pogłos, z jakim opadłe liście szeleszczą pod jej stopami, stwarza iluzję obecności kogoś, kto za nią podąża, co od czasu do czasu skłania ją do oglądania się za siebie z niepokojem, który w otoczeniu aż nazbyt spokojnym wcale nie musi być całkiem bezpodstawny.
Na horyzoncie można już dostrzec niewyraźny zarys czegoś, co dopiero po dłuższej chwili zaczyna nabierać czytelnych kształtów. W końcu z mglistej zawiesiny wynurza się neogotycka brama o pordzewiałych skrzydłach, udekorowana obliczem wyszczerzonego maszkarona, który w przedziwny sposób łączy w sobie cechy dzikiego kota i zimnokrwistego gada. Szerokie kamienne schody prowadzą Elenę w kierunku trotuaru, wyłożonego murszejącymi płytami betonowymi i usianego licznymi kałużami. Chmury fabrycznych wyziewów wzbijają się zza parawanu mniej lub bardziej zapuszczonych kamienic, eklektycznie przemieszanych z o wiele nowszymi, ale jeszcze bardziej zaniedbanymi budynkami o surowej, brutalistycznej formie. Nieliczne w tej okolicy rurki neonów migoczą w paralitycznym rytmie, odzwierciedlając stan funkcjonowania tutejszego sektora handlowo-usługowego.
Wzmożonej aktywności pojazdów towarzyszy stosunkowo niewielki ruch pieszych. Jedynie pojedyncze ludzkie sylwetki snują się gdzieś w oddali niczym cienie we mgle. Przechodząc na zielonym świetle, dziewczyna czuje na sobie spojrzenia kierowców, którzy być może dziwią się, że ktoś jeszcze używa nóg w charakterze środka lokomocji miejskiej. […]
Elena zatrzymuje wzrok na wystawie niewielkiego sklepu z obuwiem. Zapalając papierosa, posługuje się żarową zapalniczką o ściankach z chromowanej stali. Jedną z nich ozdobiono wizerunkiem pięciu skrzyżowanych mieczy, przebijających czaszkę wpisaną w heptagram. Specyficzny rodzaj piękna wyraża się w złożonej symetrii, jaka charakteryzuje ów symbol, ewokujący treści i nastroje właściwe muzyce Celtic Frost.
Obłoki dymu o korzennym aromacie sączą się z ust i nozdrzy Eleny, by wkrótce rozpłynąć się w chłodnym, przesyconym wilgocią powietrzu. Zarys jej sylwetki odbija się w szybie, za którą cztery manekiny o kobiecych kształtach, łysych głowach i pozbawionych wyrazu twarzach zastygły w bladej, jakby martwej poświacie. Ich garderoba ogranicza się do czarnych lakierowanych butów na niebotycznie wysokiej szpilce, różniących się chyba tylko znakiem firmowym. Oczy tych mlecznobiałych, połyskliwych figur, sklonowanych na taśmie produkcyjnej, pozostają utkwione w jakichś odległych punktach, dostrzegalnych tylko dla istot o ciałach z włókna szklanego.
Nad obumierającymi budynkami góruje stupiętrowy wieżowiec, zbudowany na planie sześciokąta. Monumentalny portal wejściowy zwieńczono szyldem KRISTALLPALAST, świecący intensywnym neonowym różem. W elewacji gmachu, złożonej z tysięcy okien o lustrzanych szybach, miasto może się przejrzeć i wystraszyć swoim własnym widokiem. Wystraszyć albo zachwycić…
Lampki z numerami kolejnych pięter zapalają się i gasną jedna po drugiej, z nieubłaganą koniecznością przybliżając ją do kresu podróży. Metalowe ściany windy pokryto skomplikowanym abstrakcyjnym ornamentem, przypominającym wektorową mapę metropolii. Z lustra w kształcie odwróconego trójkąta spogląda postać, która pod maską chłodu i opanowania próbuje ukryć emocje podszyte napięciem. Choć Elena nigdy nie miała problemów z zachowaniem „pokerowej twarzy”, to jednak ma świadomość, że z jej szarozielonych oczu da się sporo wyczytać. W kompulsywnym geście poprawia fryzurę, wystylizowaną w sposób przywołujący na myśl hollywoodzki glamour lat czterdziestych. Czyni to niemalże odruchowo, bo przecież doskonale widzi, że niczego poprawiać nie musi. To samo dotyczy ust, kształtem przypominających spłaszczone serce. Mimo to na wszelki wypadek jeszcze raz pociąga je karminową szminką, której barwa – intensywna, choć zarazem nieco chłodna – kontrastuje, a zarazem współgra z gładką cerą o jasnym, ale ciepłym, porcelanowym odcieniu. Podobną rolę spełnia lakier w kolorze z pogranicza marsali i klasycznej czerwieni, jakim Elena pomalowała paznokcie.
Dyskretne kolczyki z czarnej emalii i srebra, inkrustowane pojedynczymi cyrkoniami o brylantowym szlifie, tworzą komplet z pierścionkiem na środkowym palcu jej lewej dłoni. Ozdobiony ośmioma kryształkami, które osadzono w wąskim prostokącie ze stali chirurgicznej, ten element biżuterii jest niezwykle przyjemny w dotyku. Decyduje o tym charakter materiału, z jakiego został wykonany. Twarda, gładka i lśniąca, emalia ma tę niewątpliwą zaletę, że łączy subtelną estetykę z zadziwiającą odpornością na urazy mechaniczne i niesprzyjające warunki atmosferyczne. […]
