Być o krok przed nimi (Roksana Polon, „Śliwki w czekoladzie”)

Być o krok przed nimi

Roksana Polon, Śliwki w czekoladzie,
Towarzystwo Miłośników Zielonej Góry WINNICA, Zielona Góra 2023, 64 s.

Zacznijmy od śliwek w czekoladzie. To jest konkret. Być może nawet konkret egzystencjalny. Res extensa. Wspomniane śliwki pojawiają się w takim oto towarzystwie znaczeń:

boję się pisać o naszych wspomnieniach
bo czasem myślę, że wtedy umierasz
że wiesz, że cię żegnam i robię zapasy
śliwek w czekoladzie na kolejne święta

Są więc czymś więcej niż przypadkową, słodką przekąską, uderzeniem cukru. To coś nierozerwalnie skojarzonego z osobą bliskiej kobiety (babci – choć to określenie nie zostało użyte w książce), której odejście jest przeczuwane, a następnie – przeżywane. I nie jest istotne, czy śliwki były prezentem od niej czy dla niej, ale że stanowiły pewną tradycję, były stałym znakiem świąt w jej towarzystwie. I jednocześnie były też kompulsywnym sposobem radzenia sobie z przewidywaną śmiercią, próbą zaczarowania tego, co nastąpi. Śliwki i śmierć łączy też coś więcej (poza inicjalnym „ś”) – pojawiają się w książce Roksany Bach bardzo rzadko. Są zepchnięte na margines. A jednak to one stanowią o głównym temacie, który domaga się wypowiedzenia: „boję się nie pisać o naszych spojrzeniach/ bo czasem myślę, że wtedy umieram”.

Przy pierwszej lekturze uderzyła mnie intensywność niepokoju. Podmiotka jest aż nadto wyczulona na wszelki moment, bo „kiedy odwiedzę cię po raz ostatni/ nie będę wiedzieć, że to już ta chwila”. Więc stosuje zasadę: traktować każde spotkanie jako ostatnie z hiperdokładną percepcją, męczącą zapewne, bo angażującą w sposób totalny. Wyobraża też sobie kryzysową reakcję własnego ciała:

i może poczuję ten ścisk
gdzieś w żołądku, mdłości,
nerwy, szklaną zasłonę

Tomik otwiera proza poetycka pt. Telefony. Znajdziemy w niej taki fragment: „Dzwonię do ciebie z pewną obawą, a każdy przedłużający się sygnał połączenia tylko ją nasila. Ale w końcu odbierasz i niewypowiedziany lęk osiada na wilgotnych wargach, kiedy się witamy. Przeżuwam go, gorzko rozgryzam i w końcu połykam, aż jestem nim syta”. I coraz bardziej nabieram wrażenia, że te tytułowe śliwki są jakby metonimią lęku. Ich gromadzenie nie służy zaspokajaniu głodu. Raczej świadczy o braku bezpieczeństwa. Wyrazem uzewnętrznionego lęku był też wielokrotnie pojawiający się „koralik skrzepu” – umiejscowiony między palcem wskazującym a kciukiem kobiety. Widoczny, namierzony. Koralik brzmi jak zabawka, coś ozdabiającego, a jednak stanowi realne zagrożenie. Przypomina w każdej chwili o nieuniknionym („skrzep krąży w naszych spojrzeniach, rozpycha się nieregularnym kształtem i ostrą formą”), choć nie do końca jest pewne, czy był on bezpośrednią przyczyna zgonu, a kasandryczne stwierdzenie: „mówisz, że ten skrzep dojdzie w końcu do mojego serca” stało się rzeczywistością. I jestem w stanie sobie wyobrazić, że skrzep z ręki babci wędruje do serca bohaterki. Jest więc niebezpieczny podwójnie.

Kolejny utwór nazwany połączenia – prolog jest jakby esencją z poprzedniego tekstu, przytoczę go w całości:

trzy sygnały budzą niespokojne myśli
czwarty lęk
a piąty strach

odbierasz

jednak gramy od nowa

„Gra od nowa” to z jednej strony ulga, poczucie nowego rozdania, dodatkowego czasu. Ale z drugiej strony – prawdziwa ulga przychodzi dopiero ze śmiercią bliskiej osoby. Wydarza się coś, co i tak musiało nastąpić i wreszcie nastąpiło („a więc naprawdę cię nie ma”). Nadejście śmierci było mało okazałe, choć – jak podkreśla poetka – na jej zasadach: „umarłaś w łóżku, zupełnie tak jak chciałaś”. I nieco dalej dodaje: „ledwo zaczęłaś tydzień, a skończyłaś życie/ może pomyślałaś, że to tylko drzemka, spadek formy/ może przespałaś”. Została pustka. Nie wyobrażona, ale rzeczywista. Mieszkanie zostało sprzedane, a „dziś tylko na mapach Google/ żyjesz; za zasłoną, firanką” (zagłada mieszkania nr 10). I tu właśnie zaczyna się właściwa żałoba (już nie antycypująca). Przypomina mi to lekturę książki Joan Didion Rok magicznego myślenia i samoobserwację, jakiej dokonuje autorka w obliczu straty. Bohaterka Śliwek wyznaczyła sobie trudne zadanie: „chcę cię zapamiętać rzetelnie nieludzko/ każde tak, każde nie, machnięcie bez słowa dłonią”. Wymaga więc od siebie dogłębnej analizy, niemożliwej pracy pamięci. Nic bardziej nie przydałoby się bohaterce niż opanowanie technik zapominania – można pomyśleć.

Wszystko jest relikwią

Śliwki w czekoladzie dotykają uniwersalnego doświadczenia wyjątkowości i jednocześnie obcości rzeczy po zmarłym. Poetka przywołuje m.in. biszkoptowy sweter, krzesła, zdjęcia, teczkę świadectw, plastikową miskę, filiżanki z Chodzieży, firankę, notes z wyliczeniami, ręcznik. Powstaje litania przedmiotów, z którymi nie wiadomo, co zrobić, bo np. firanka nie pasuje do żadnego innego okna. Jawi się ambiwalentność pozostawionych rzeczy: z jednej strony są na wagę złota, a z drugiej – na śmieci. Przychodzi mi na myśl bohaterka książki Bronki Nowickiej Nakarmić kamień, która przywłaszcza sobie grzebień i mówi: „Jeszcze jest w nim dziadek. Biorę sobie ciebie, grzebieniu, za pamięć”. Rzecz zaczyna odsyłać do człowieka, którego już nie ma. To oczywiście nie jedyny przykład zmagania się ze stratą poprzez rzeczy we współczesnej polskiej literaturze. Podobne doświadczenie było udziałem Marcina Wichy, który w nagrodzonej Nagrodą Literacką „Nike” książce pt. Rzeczy, których nie wyrzuciłem porządkował mieszkanie po rodzicach i zapisywał swoje myśli i rozterki. Językowo Roksanie Bach bliżej oczywiście do gęstej prozy Nowickiej (choć wątkiem głównym jej książki była przemoc wobec dziecka). Zielonogórska debiutantka sięgnęła po temat mocno uniwersalny i taki, który każdy z nas na pewnym etapie życia musi zaliczyć. Nie da się go obejść, pominąć. A jeśli się spróbuje odwrócić głowę, to i tak dotrze do nas z innej strony. Z jeszcze większą siłą rażenia. Roksana Bach poświęca Śliwki w czekoladzie swojej żałobie, uwolnieniu „czułości nieujarzmionej”. Ale takiej, która narastała od dziecka, bo ta książka to także studium dziecka wysoko wrażliwego, rozumiejącego i czującego ponad miarę. Uwidacznia się to najbardziej w krótkiej prozie bez tytułu: „[…] Jestem cicho, bo ciszą nie można nikogo zdenerwować. Jestem cicho i nie hałasuję, nie śpiewam głośno, nie krzyczę, nie zapominam się w zabawie. Nawet już cicho płaczę, bo płacz też denerwuje innych, zwłaszcza ją. A potem idę do szkoły i dostaję miano tego nieśmiałego dziecka, grzecznego, słuchającego się, uważnie obserwującego dorosłych. […] Być o krok przed nimi […]”.

Bohaterka tych wierszy – dorosła już – zdaje sobie sprawę ze swojej strategii funkcjonowania. Kontroluje całe otoczenie, a także siebie. Pisanie otwiera jednak przestrzeń, w której lęk może być bezkarnie wypowiedziany. Śmierć odblokowuje lęk, ale to poezja zamyka pewien etap.

*

Śliwki w czekoladzie są pełne delikatności, szczegółów, obserwacji i chłodu. Lubię sposób, w jaki poetka kieruje melodią wiersza, jak powtarza frazy, a robi to dosyć chętnie. I pamiętam doskonale, jak kilka lat temu spotkałam ją pierwszy raz na zajęciach z poezji, jak spodobał jej się wiersz Janusza Stycznia i jak podniosła głowę, chcąc przeczytać własny tekst, kiedy wszyscy inni patrzyli w podłogę. Powiedzmy, że mniej więcej od tamtej chwili czekałam na jej książkę.

Przeważa w tym tomiku poezja, ale znajdziemy też trzy fragmenty prozy. Co ważne, silnie ze sobą współgrające, dopełniające się. Poezja brzmi jak proza, a miniatury narracyjne – są skondensowane poetycko. Nie przywiązujmy się zbytnio do formy. Wtedy nie zdziwi nas, że lęk może być zapakowany w fioletowe papierki.

Mirosława Szott