Apka

Rafał Krzymiński

Apka

1.

Odłożyła smartfona, po raz trzeci. Jeszcze tylko najświeższy raport z wojny w Ukrainie – odcinek 600, jubileuszowy. Daleko do Klanu i Na Wspólnej – pomyślała i przyłapała się na tym, że jest cyniczna. Kiedy w lutym 2022 roku zobaczyła uchodźców w telewizjach informacyjnych, płakała jak bóbr. Teraz jest nimi znudzona. Wszystkim jest znudzona. Te telewizje i portale internetowe są już nie do odróżnienia. Wszędzie ci sami celebryci i politycy obu zwaśnionych ze sobą plemion. Te same ploty z warszawskiego magla i te same strachy: koniec świata, koniec Polski, utrata suwerenności, dyktatura, zniewolone media, 500
plus, Krajowy Plan Odbudowy, bomba atomowa na Warszawę, konflikt na Bliskim Wschodzie itp., itd.
A jednak o 23.45 wciąż czyta te same wiadomości. Z obrzydzeniem i poczuciem moralnej wyższości czyta. Ona jest lepsza, bo nie uczestniczy w tych wszystkich gierkach i manipulacjach, nie wierzy w teorie spiskowe. Ma uczciwą, choć średnio płatną robotę. Jest kierowniczką dużego sklepu osiedlowego. Zarabia niewiele więcej niż pensję minimalną, ale na usprawiedliwienie właściciela może powiedzieć, że najniższa dopuszczalna przez rząd płaca rośnie chyba nawet szybciej niż globalne ocieplenie i rabunkowa gospodarka leśna w Amazonii. Zresztą, Ewa się nie przejmuje, mąż rzeźnik od kilku lat powiększa dochód narodowy Republiki Federalnej Niemiec. Poświęcił się dla niej i dla pięcioletniego synka Kacpra. Wieczny domator i maminsynek tęskni za domem, niemal wyje do poduszki jak wilk do księżyca. W dodatku w młodości nie jadał mięsa, już sama konsumpcja ryby złowionej przez zaprzyjaźnionego sąsiada była dla niego przeżyciem. A teraz dzielnie uśmierca niewinne świnki, co prawda nie siekierą, a humanitarnie prądem.
Ale nie ma się co oszukiwać – dla mamony spalił na stosie wszystkie swoje ideały. Utwór Wieża radości, wieża samotności rockowej kapeli Sztywny Pal Azji już zawsze będzie wywoływał w Grześku nienazwany lęk, poczucie, że zawiódł ukochaną babcię, która dwadzieścia lat temu nawróciła go na wegetarianizm.
Wujek nie bez powodu wołał na niego „mały święty Franciszek”. Mały Grześ bezszelestnie i z gracją wspinał się na taboret, przykładał słoik do sufitu i ratował każde żywe stworzenie: ćmę, pasikonika, biedronkę, chrząszcza, a nawet namolnego komara. Każdy nieproszony lokator dziecięcego pokoju został wzięty pod opiekę. Mógł liczyć na bezpieczną teleportację z czwartego piętra do osiedlowego rezerwatu zlokalizowanego w sąsiedztwie odrapanej klatki schodowej. I teraz ten duchowy pobratymca obecnego papieża wyrabiał nadgodziny, skrupulatnie porcjując tuszę. Ewa szczerze mu współczuła, przecież wyszła za niego nie dla pieniędzy, a z miłości, ale od porywów serca zawsze ważniejszy był dla niej zdrowy rozsądek. I ten podpowiadał jej też, że 23.55 to już ostatni dzwonek na pożegnanie się ze smartfonem. Grzecznie powiedziała mu dobranoc. Jeszcze tylko ostatni rzut oka na jutrzejszą pogodę. Znów ma padać, czyli trzeba wstać o kwadrans wcześniej, żeby odwieźć młodego do przedszkola. Była fatalnym kierowcą, właściwie poruszała się wyłącznie kilkoma wybranymi trasami, niczym porządnie wyszkolony koń. A i on pewnie pognałby do przodu, nawet mając na grzbiecie wstawionego woźnicę. Ona miała problemy z najprostszymi manewrami na drodze, już zmiana pasa ruchu w godzinach szczytu w miejskiej samochodowej dżungli przyprawiała ją o palpitację serca. Nie może się wręcz doczekać masowej i taniej produkcji autonomicznych samochodów bez kierowcy. Wtedy nie będzie już zależna od miejskiej komunikacji i własnych motoryzacyjnych fobii. Wierzyła w postęp i nowoczesne technologie. Gdyby urodziła się w XVIII wieku na początku rewolucji przemysłowej, nie tylko nie niszczyłaby maszyn, a strzelałaby do wichrzycieli. Technika zapewni nam nieśmiertelność – mruknęła pod nosem i kwadrans po pierwszej, po czwartym i piątym odłożeniu smartfona na poduszkę obok, zasnęła snem sprawiedliwej wizjonerki. Obudziła się po książkowym przejściu czterech faz snu, około 3.05. Zaschło jej w gardle. Namoczyła usta w szklance gazowanej wody mineralnej, która przy wysokiej temperaturze w pomieszczeniu może nie zagotowała się, ale w smaku była nieświeża, kwaskowata. Ewa zaklęła siarczyście, wypluła wodę na krawędź łóżka. Wściekła się i rozbudziła. Klasyk. Cholerycy z genetycznym ADH tak już mają – przypomniała sobie słowa chełpliwej podwładnej, słynącej z błyskotliwych komentarzy i swobodnego podejścia do obowiązków zawodowych. Teraz bez powodzenia będzie kręciła się najbliższą godzinę i sięgnie po smartfona. To oczywiste, już samo niebieskie światełko z ekranu uspokajało ją. Zwykle w podobnych sytuacjach zakładała słuchawki i puszczała relaksacyjną muzykę. A czasem, jak teraz, wchodziła na serwisy z nowinkami technologicznymi. Chodziła jej po głowie samojezdna kosiarka, chyba poprosi o nią Grześka. Nie ma serca do tej dzierżawionej działki ogrodniczej, to nie jej pasja. No bo co przyjemnego jest w plewieniu grządek z marchewką albo groszkiem zielonym? To jakaś aberracja! I właśnie dlatego trzeba ułatwić sobie harówkę. Ten trawnik jest idealny dla robota koszącego, ma niemal idealnie płaską powierzchnię. Rośnie na nim tylko jedna stara jabłoń, pozostałe drzewka owocowe uschły, jej na złość. Teraz sąsiedzi pukają się w czoło i obmawiają poza plecami. Wiadomo, bo nie dość, że z nieróbstwa zrezygnowała z warzywnej części ogrodu, dumy byłego wegetarianina i dawnego przyjaciela mniejszych braci, to w dodatku nie utrzymała przy życiu dwóch wiśni i gruszy. Ewa za nic miała jednak złe, zawistne języki. Miała wolne zasoby gotówki i nie wahała się ich używać w dobrej sprawie, a do tej kategorii z pewnością zalicza się jej wygoda. Jakby tylko wymyślono ruchomą, funkcjonalną podłogę pasującą do trzypokojowego mieszkania w czteropiętrowym bloku, byłaby pierwszą w Zielonej Górze, która zamówi taki gadżet. Ba, chętnie zapisałaby się na listę kolejkową jak za czasów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Oczami wyobraźni widziała przesuwającą się przestrzeń i swoje unieruchomione, bezrobotne nogi. Podłoga przetransportowała ją na przystanek główny: łaźnia domowa, gdzie wcisnęła odpowiedni fioletowy guzik i momentalnie znalazła się we wnętrzu szczelnie zamkniętej kabiny prysznicowej. Kilka ruchów i robot myjący pracował już na pełnych obrotach. Delikatnie spienił lawendowy szampon i namydlił długie blond włosy. A następnie zmysłowo masował je około dwie
minuty. Po spłukaniu piany robot zabrał się za kolejną czynność pielęgnującą, wybrał masaż stóp. Dalej w kolejności były m.in. szorowanie pleców, prysznic, ubieranie. Kiedyś tak będzie – Ewa wyrwała się z zamyślenia. Odłożyła na minutę smartfona i zajrzała do pokoju Kacpra. Szczupły, śliczny jak z folderu reklamowego chłopczyk tradycyjnie spał kamiennym snem. Największy skarb Ewy, rozpieszczony jak dziadowski bicz jedynak, panicz, który kiwał małym paluszkiem i dostawał najnowsze gry na konsole i gigantyczną pizzę z pieczarkami, pomidorami i żółtym serem. Brzuszek mógł napełnić niezdrowym jedzeniem nawet w niedzielę o północy. Ewa doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to błąd rodzicielski wielkiej wagi. Nie odmawiała mu jednak niczego, bo był cudem urodzonym skrajnym wcześniakiem, na dwa i pół miesiąca przed rozwiązaniem. Rozczuliła się na to wspomnienie i przytuliła Kacperka, chłopczyk na chwilę otworzył oczy, uśmiechnął się i przekręcił na drugi bok. Jej szczęście. Trzymała go pod kloszem. Siostrzyczki i braciszka Kacpra nie była w stanie uchronić, zmarli w łonie matki, co Ewa przypłaciła blisko rocznym pobytem w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Torzymiu. Było z nią już bardzo źle, ale na pozór gruboskórny Grzegorz zdał wtedy egzamin z empatii i partnerstwa. Wyprowadził ją z otchłani i beznadziei, pozwolił na nowo się uśmiechać. Ewa po cichu jak kot wyszła z pokoju Kacpra i zaczęła rozmyślać, jak sprawić, żeby jej synek był jeszcze bezpieczniejszy. A może by tak postawić na aplikację monitorującą, taki rodzaj udoskonalonego lokalizatora, wyposażonego w szereg dodatkowych funkcji? Zaraz to sprawdzi. Nie, jutro to sprawdzi. Wybiła czwarta nad ranem.

2.

– Mamo, ja nie chcę tej całej głupiej apki! – upierał się chłopiec. – Nikt jej nie ma, ani Hubert, ani Szymon.
Po co mi ona?
– Kacperku, to dla twojego bezpieczeństwa – tłumaczyła spokojnym głosem Ewa i uśmiechała się serdecznie.
Chłopiec rozzłościł się nie na żarty.
– Nieprawda! Chcesz mnie podglądać cały czas. – Kacper zrobił marsową minę i buńczucznie skrzyżował ręce.
– Kochanie, obiecuję, nie będę ciebie podglądać. – Ewa starała się brzmieć wiarygodnie. – Aplikacja powiadomi mnie tylko na wypadek zagrożenia, np. jak będziesz chciał przejść w niedozwolonym miejscu, kiedy piłka wypadnie ci na drogę, albo wtedy, gdy podejdzie do ciebie nieznajomy.
– Ale ja nie lubię grać w piłkę nożną i nie rozmawiam z nieznajomymi – pieklił się Kacper i krzyczał. – Ty
chcesz mnie podglądać, czy cukierków nie jem w nocy.
– Kacperku, a jesz cukierki w nocy? – zapytała zaciekawiona Ewa.
– No właśnie. Nie chcę tej głupiej apki. Chcesz mnie podglądać cały czas – upierał się konsekwentnie
chłopiec. – I będę sobie jadł cukierki, kiedy tylko na to mam ochotę. I krówki, i czekoladowe! – zapowiedział
odważnie chłopiec i asekuracyjnie jeszcze wzmocnił przekaz:
– I powiem tacie, że chcesz mi tego zabronić i że chcesz mnie podglądać. Nie lubię ciebie – skończył Kacper i wybiegł jak opętany ze swojego pokoju. Zamknął się w łazience i śpiewał pierwszą piosenkę, jaka akurat przyszła mu do głowy. I nieprzypadkowo była to Baby Shark. Ewa, kiedy ją słyszała, wręcz gotowała się.
– Kacper, przestań to śpiewać i natychmiast wyjdź z łazienki! – powiedziała lekko podniesionym głosem Ewa, która dobrze wiedziała, że cokolwiek powie, mały, rozpuszczony uparciuch zaśpiewa hit z dziecięcej listy przebojów przynajmniej czterdzieści razy. A wyczerpany opuści domową łaźnię najszybciej za pół godziny. A to doskonałe okienko czasowe, aby prześledzić rodzicielskie fora internetowe. Co prawda nadreprezentacja frustratów w stosunku do ogółu populacji jest tam aż nadto widoczna. Z drugiej strony, mądrość zbiorowa bywa konstruktywna i rzeczowa. I skoro taka np. Alicja, prawniczka z Nowego Targu, w merytorycznym wpisie zachwala apkę-opiekunkę, to coś jest na rzeczy. „Od dziecka jestem panikarą i perfekcjonistką. Przed wyjściem z domu trzy razy sprawdzam gaz i upewniam się, że wszystkie krany są zakręcone. Drżę na samą myśl, że mogłabym wysadzić wieżowiec w powietrze lub zalać sąsiadów z niższego piętra. A już najbardziej boję się o Frania. W pracy siedzę jak na szpilkach. Przepraszam, należałoby użyć czasu przeszłego. Siedziałam. Ta cudowna aplikacja odmieniła moje życie o sto osiemdziesiąt stopni
i uratowała Frania przed groźnym zboczeńcem, jak się okazało – najciemniej jest pod latarnią. Okazał się
nim sympatyczny sąsiad, singiel przed czterdziestką. Mój telefon zaczął trzykrotnie wibrować i nadawać sygnał ostrzegawczy, kiedy sąsiad zadzwonił do drzwi i po krótkiej konwersacji z Frankiem wszedł do naszego mieszkania. Tłumaczył później, że tylko chciał zerknąć, czy u nas kablówka działa. Nie wierzę w te tłumaczenia. Z pewnością miał niecne intencje. Polecam każdemu aplikację. Dzięki niej Franio nie będzie przeżywał traumy do końca życia, nie grożą mu też zaburzenia orientacji seksualnej”. Klamka zapadła.

3.

Wycieczka we dwoje, dla uspokojenia nastrojów rodzinnych. Tylko ona i jej młody panicz. Zbuntowany i kapryśny, prawie zawsze stawiający na swoim. Tym razem jednak Ewa była górą. Zwolenniczka rodzicielskiego państwa minimum, podobnie jak libertarianie w polityce, w kwestii bezpieczeństwa uznawała prymat wspólnoty nad prawami jednostki. Grzesiek ją poparł. Wakacyjno-świąteczny tatuś, którego młody widział głównie na komunikatorze internetowym, nie miał innego wyjścia. Liberum veto oznaczałoby, że bierze na siebie pełną odpowiedzialność za działania degeneratów, którzy każdego dnia na wszelkie sposoby obmyślają, jak tylko skrzywdzić latorośl.
– Ewcia, mam do ciebie bezgraniczne zaufanie. Jeśli uważasz, że taka elektroniczna smycz dla młodego to dobry pomysł, nie mam zamiaru torpedować twojej inicjatywy – powiedział pewnego poniedziałkowego popołudnia podczas telefonicznej pogawędki. – Proszę cię tylko o jedno, nie mów Kacprowi za dużo na ten temat. Cisza zadziała na naszą korzyść – dodał przekonany o swojej racji były wegetarianin.
Ewa posłuchała Grześka. Wokół apki panowała zmowa milczenia. Młody zaakceptował reguły gry. Nie marudził, o nic nie pytał. Ostentacyjnie okazywał pogardę aplikacji. Nie kusiło go, aby zobaczyć, jak działa. Obsługa smartfona to dla Kacpra pestka i pewnie by coś wywęszył. Ewa z kolei unikała jak ognia gadulstwa. Posługiwała się krótkimi żołnierskimi komunikatami, używając terminologii zaczerpniętej z języka reklamy, dyskretnie lokowała produkt, a tym była wyprawa do Łagowa. Magiczne miejsce, to tam Ewa poznała pierwszego chłopaka, wagarowicza i złodzieja. Ale szelma miał to coś. Matka roku zapomniała
tylko o jednym, o ważnym przeglądzie technicznym seata arony.
– Z wycieczki nici, Kacperku. Bardzo cię przepraszam. W zamian możemy iść na długi spacer po Wzgórzach Piastowskich – zaproponowała załamana Ewa, która panicznie bała się reakcji panicza. O dziwo zaskoczył ją dojrzałością, jakby dorósł w okamgnieniu.
– Spoko, mama. Nie lubię Łagowa. Możemy połazić – odparł zawadiacko Kacper.
I w sierpniową niedzielę doszli do urokliwego strumyka Pustelnik. Otoczenie cieku wodnego na Wzgórzach Piastowskich przeszło ostatnio metamorfozę, dla niektórych zielonogórzan niezbyt udaną. Ale matka i syn tym się nie przejmowali. Kapryśny panicz, syn rzeźnika i energiczna kierowniczka dużego osiedlowego sklepu śmiali się i wariowali tak głośno, że pewien zniecierpliwiony spacerowicz poprosił o ciszę. Bo jak się wyraził, kontemplował piękno przyrody. Ewa pozwoliła młodemu na samodzielną peregrynację po okolicy. Do przejścia miał zaledwie dwieście metrów, no i znajdował się pod opieką elektronicznej niańki. W tym czasie Ewa postanowiła przejrzeć informacje z kraju i ze świata. Rzecz jasna spodziewała się samych doskonałych
wiadomości, dlatego mruknęła pod nosem sama do siebie: – Zobaczmy, co słychać w globalnym wariatkowie.
Odpaliła smartfona. Za dwa miesiące wybory parlamentarne. Starcie gigantów – pomyślała Ewa i pochwaliła się za jej zdaniem elokwentne podsumowanie sytuacji politycznej w kraju. Z kolei serwis plotkarski donosił o możliwym kryzysie w związku popularnej pary aktorskiej, która brawurowo zagrała w kultowym serialu Ranczo. Ta niespodziewana informacja mocno ją zasmuciła. Przyłapała się na bezmyślnym przewijaniu serwisów społecznościowych. Ocknęła się, gdy krzykliwy jegomość temperował psa, latającego za wiewiórką. I dostrzegła, że młody panicz zniknął. W duchu uśmiechnęła się, Kacperek prawie na pewno znalazł elegancką kryjówkę między drzewami, jak ją sam nazywa. Daleko nie poszedł, mój syn to
leniuch – Ewa kilkukrotnie ziewnęła, znudzona powtarzającym się spektaklem. Udała jednak zmartwioną,
teatralnie złapała się za głowę.
– Synku, syneczku, nie opuszczaj mamusi – kpiła w żywe oczy. – Mamusia będzie płakać.
– Pani dobrze się czuje? – zapytał życzliwie jegomość od krnąbrnego psa i jego towarzyszki wiewiórki.
– Świetnie – odpowiedziała speszona. – Udaję, że nie mogę znaleźć synka. To taka zabawa.
– Jest pani pewna, że zabawa? A jak wygląda chłopiec?
– Ma pięć lat, wysoki jak na swój wiek, szczupły, śliczny blondynek. Ubrany w spodenki dresowe, po-
rządne buty sportowe, bluzę – wyrecytowała Ewa odrobinę zbita z pantałyku.
– Proszę pani, ten chłopiec biegł przestraszony przed siebie około pięć minut temu. Chciałem go za-
trzymać, ale chyba mnie nie usłyszał. Gonił go duży piesek, wilczur. To wasz? Ewa zbladła. Próbowała się ruszyć, ale nogi miała jak z waty. Ręce też były bezwładne, niczym w paraliżu sennym. Straciła orientację w czasie i przestrzeni, zapomniała swojego imienia, profesji. Bezwolna kukła miewała więcej życia od kierowniczki dużego sklepu osiedlowego. Ze stanu komy wyprowadził ją Kacperek.
– Mamusiu, dlaczego ciągle gapisz się w tego smartfona?
– Kochanie, synku, skarbie, gdzie byłeś?
– Gonił mnie wielki pies. Bałem się. Miał kły jak potwór. Boję się takich dużych piesków. Ale nic się nie
martw, taka gruba pani mi pomogła. Wygoniła potwora.
– A gdzie jest ta pani? Chcę jej podziękować.
– Poszła przytulać się do drzewka. Powiedziała, że nie ma nawet telefonu. Na pewno jest bardzo biedna. Kupimy jej coś do jedzenia, mamusiu? – Kacperek był przejęty i zatroskany.
– Kacperku, pokaż mi telefon. Chcę coś sprawdzić. – Ewa włączyła aplikację. Nie wyświetlił się błąd.
– Kochanie, przepraszam cię – wydusiła z siebie Ewa i ze wstydu spuściła głowę.
– Mamusiu, wiesz, co mówiła ta pani? – Kacperek wyglądał na jeszcze bardziej przejętego niż dwie
minuty temu.
– Nie wiem, kochanie.
– Że jestem biedny, ale to ona jest biedna, mamusiu. Nie ma nawet telefonu. Ja jej już nie lubię!

Sylwetka postaci za mgłą