Agnieszka Tymoszczuk
To taki…
To taki głos z oddali dla tego
kto ma dość katedr
ich skór tak pewnych wszystkiego
czego nie przytulą
podłóg tak kolan pełnych
jak z posadzki nie rośnie
ni jedno źdźbło z trawy
ni drzewo
To śpiewa ptak dla tak zmęczonego
że stamtąd wychodzi
by nie wrócić więcej
dla tego kto cały zatęsknił
za wodą ziemią powietrzem
i pośród nich domem który
nie musi drżeć o niebo nad sobą
To taki dom że jego ściany stoją jak pnie
pamiętają ptasie sny słyszysz oddycha ktoś
tam na miejscu taki jaki jest
Twoja mowa…
Twoja mowa, wodo, pośród mowy
ludzkiej, nieraz mającej język za obcą sobie część ciała,
w niejednym powie to, co domownik powie turyście, który
do czyjegoś kraju przyjechał, by krajowca wyuczyć, jak
poruszać językiem, pewien, że tamten nigdy wcześniej tego
nie robił. A – wielojęzyczna – mówisz.
W twoich iskrach żyją słowa – rozwiną się z iskier tam, gdzie
nie dosięga cię wojna: – Zmarszczkom – mówisz, wodo –
daleko jest do śmierci. Nie ma takiej garści władza, by wodę w garści zatrzymać.
– Zginie w sztormie – mówisz – raczej ten,
kto we własnych sprawach tylko przepływa wodę,
niż ten, kto pyta, czy może w ciebie wejść.
– Nie wedrę się do twojego domu – mówisz – chyba że
tej mnie tu, a nie gdzie indziej, nie znasz i swój dom ułożysz
za blisko: tam gdzie dla mnie ziemia, której też wtedy nie znasz – choćby i mnie,
wody, na niej od czasu do czasu nie
było.
– Nie jestem tobą, ty mną nie jesteś
i spotykamy się: ty mnie, ja tobie, ja w tobie, ty we mnie
Ciszo…
Ciszo, możliwa ciszo, jesteś tu, blisko:
pośród szeptu ze źródeł, z palcem na listku.
Z dali błysnęła wilga, jedno z dzieci słońca.
Bądźmy tak pradawni, jak w nas zapisane
cząstki z odległych spotkań, z ognia, z oceanów,
z lądu, na jakim stanęła łapa
któregoś z twoich krewnych,