Barbara Wauben-Czekalska
2023
Pępowina jeszcze tętniła, łącząc nowo narodzone dziecko i matkę, zapach wód owodniowych zmieszanych z potem penetrował nozdrza, a niemowlę już ssało matczyną pierś, wydobywało z niej pierwsze krople słodkiego colostrum. Połączone z matką, niby już urodzone, lecz wciąż jeszcze stanowiące jedność z rodzicielką, podniosło głowę do góry i w rozszerzonych źrenicach dziecka dojrzała matka nieśmiertelność. Obie, umorusane meconium i krwią, wycieńczone czterdziestodwutygodniową ciążą, znajdowały się przez chwilę w stanie przejściowym między razem i oddzielnie, kolektywnie i jednostkowo, będąc klockiem w budowli wszechświata, komórką karbowanego liścia na rozłożystym dębie, rzadkim nadgranicznym językiem w chaosie powstałym po zbudowaniu wieży Babel. Czarne oczy dziecka (niebieski, niebiański kolor tęczówki, miał się dopiero ukazać po dostosowaniu akomodacji do nowo poznanego świata) jak lustro odbijały egzystencjalne lęki matki, fakt narodzin tak nierozerwalnie związany z imperatywem śmierci, śmiechu, cierpienia i zapomnienia. Będziesz miała na imię Dara, dąb – powiedziała matka, zdecydowanym ruchem odebrała nożyczki z rąk położnej i przecięła pępowinę.
Parę miesięcy później w innej rodzinie również została przecięta nić. Nić życia. Mojry, przędzarki losu, cichaczem zrobiły dziurę w aorcie, gdy André schylał się, by przenieść pustaka na niską ściankę. To był kluczowy tydzień w rozbudowie domu. Potem miało być już tylko lepiej, przestrzenniej, spokojniej. Trumnę z rysunkami dzieci nieśli przyjaciele. Ostatnia przysługa; już nie będą proszeni o pomoc w skręcaniu mebli, wypalaniu chwastów, układaniu podłogi. Nie będzie zaproszenia na czterdzieste trzecie urodziny, świętowane w dużym gronie. Trójka dzieci grzecznie kroczyła za skupioną matką, spoglądając na wymalowane bukowe deski, które przykryły ojca: odciski rąk półtorarocznej Valerie, różowe kwiaty i kolorową tęczę wymalowane przez czteroletniego Renze. Najstarsza córka, Liselot, dopiero uczy się pisać. Wysportowana, gra w koszykówkę, nie zna lęku; przypomina ojca. Ten październikowy dzień, gdy chowała rodziciela, był ciepły; słońce przyjemnie łaskotało skórę; jesienny gratis, kompensacja po deszczowym lecie. André zawsze miał szczęście, co nie konkurs, to wygrywał. I nawet teraz, tym ostatnim razem, miał farta. Pogoda sprzyjała potomnym towarzyszącym mu w jego ostatniej drodze. Koniec pieśni, która zdawała się wieczna. Smętny akompaniament wyjących dud odprowadził trumnę na miejsce wiecznego spoczynku. Ciało André spoczęło w lesie, wśród przyrody, by znów stał się z nią jednym. Dara przespała cały pogrzeb w nosidełku, z przerwą na karmienie; poznawszy smak matczynego mleka tuż przed odcięciem pępowiny, butelki ani smoczka nie tykała.
Matka patrzy w lustro. Powieki niemowlęcia powoli opadają, głowa przytulona do piersi wystaje z chusty. Jak zdecydowana większość matek w mniej rozwiniętej części globu, matka Dary wciska kończyny dziecka do materiałowej chusty, przydusza dziecko blisko do siebie, pisząc te słowa. Delikatne, pulchne ciało pachnące mlekiem, wduszone w pomarańczowo-różowe fałdy nosidełka. Nos czubkiem przytulony do krawędzi lazurowej sukienki, umorusanej wcześniej kwaśną cieczą ulaną z ust noworodka, produkt wydzielin własnego ciała. Rozwój więzi między matką i dzieckiem, podstawa, baza, jak dopiero co umyta podłoga, bez tumanów kurzu zalegających po kątach. Plecy bolą, paski nosidełka wpinają się w mięsień podłopatkowy. Kwaśna woń ulanego mleka dociera do nozdrzy, mieszając się z nieświeżym oddechem nieumytych zębów. Dola matki.
Śmierć i narodziny – bliskie przyjaciółki, jak przemijalność i nieśmiertelność, miłość i obrzydzenie. Wyczesywanie wszy to też rodzaj afektu, małpie łapy niezgrabnym ruchem wyłapują sobie wzajemnie pasożyty z futra – pomyśli matka, łamiąc kolejny ząb chybotliwego grzebienia na gnidy. Mała Dara zaprotestuje cicho w chuście. Nieśmiertelność rośnie i domaga się własnego już chleba i igrzysk, zamiast pasywnie przypatrywać się, jak matka wyczesuje wszy z włosów siostry. Pępowina została przecięta. Kości rzucone. Mleko nadal płynie krainą szczęśliwości beztroskiego dzieciństwa. Björk Annette Apolonia siedzi dostojnie na starym stołowym krześle z Ikei, z nosem w „Kaczorze Donaldzie”. Od czasu do czasu wydaje cichy pisk, odgłos niezadowolenia, podczas gdy matka po raz kolejny natrafia na skołtunione jak ostatnie tygodnie włosy. Czy są pytania o ojca Liselot? – zapyta matka, ciągnąc za kosmyk. Czarna wesz spada na białą umywalkę. Włosy Björk są grube, jak Apolonii, prababki. Z trudem wyczesując przyklejone do włosów gnidy, matka wspomina, jak niegdyś czesała siwe włosy babki. Nieśmiertelność w grubych kosmykach w kolorze ciemny blond. Wszy wiedziały, gdzie znajduje się luksusowy hotel. Kiedy będę mogła się znów z Liselot pobawić? – odpowie sześciolatka. Śmierć, zapomnienie, zabawa.
Za każde dziecko jeden ząb, głosi niderlandzkie przysłowie. Piątki wyrzynają się jako pierwsze trzonowce, mówił chirurg szczękowy, ciągnąc za obcęgi. Karmienie piersią ma swoją cenę. Kropla deszczu na liściu za oknem błyszczała jak srocza błyskotka, nadając sygnał alfabetem Morse’a, lekko kołysząc się na wietrze. Kropka, kreska, kropka. Matka na sterylnym fotelu w pokoju zabiegowym myślała: „ratuj mnie, Boże”. Krucha korona trzonowca pękła pod naciskiem mocarnej ręki, okruchy szkliwa rozbiegły się po jamie ustnej. Odgłos piły dentystycznej. Zapach palonej kości. Deszcz za oknem komunikował to, co nienamacalne, pozazmysłowe, transcendentne. A potem był koniec, finisz, zapłacona w naturze cena za spoglądanie w wiekuiste oczy dziecka. Na wieki wieków amen. Trzonowiec został wyrwany. Przyjaciółka w poczekalni przytuli, pocieszy, odwiezie do domu.
W lodówce tłuste mleko w butelce rozdziela się na wodę i żółty tłuszcz; mleko matki, wydzielina ciała, płynne złoto, ambrozja. Karmienie piersią to też woda, podstawa życia. Obok odciągniętego z piersi mleka leżą mizernie zapakowane kanapki do szkoły dla Björk, by zaoszczędzić czas w trakcie stresującego poranku kolejnego dnia. Niedojedzony ryżowy makaron, posiłek przerwany płaczem Dary, wysycha na półce w lodówce. Wszyscy się śpieszą. Codzienność i nieśmiertelność. Nieistotność i Schopenhauer. Makaron, mimo iż wyschnięty, zostanie przeżuty przez szczękę z brakującym zębem. Recykling zasobów; kotka, która zjada poroniony miot; w naturze nic nie ginie. Tylko drzewa wydają się wieczne. Majestatyczne buki na cmentarzu, gdzie spoczął ojciec Liselot. Ciało człowieka staje się pokarmem dla przyrody. Drzewa cokołem otaczające ogród: dęby – Dary i brzozy – Biorcie otulają dom, niczym matka tuląca w ramionach niemowlę. Immortalitas, biblijne drzewo życia, dziecko, człowiek.