Jolanta Fainstein
100%
Ra kolejny raz nie daje za wygraną, świdrującymi, wibrującymi promieniami obwieszcza kobiecie swoje istnienie.
Procesy zmian zachodzą coraz szybciej. Nasilają się szczególnie wczesnym rankiem, kiedy kobieta wykonuje wszystkie czynności bez zastanowienia, bez zająknięcia i bez zbędnych ruchów. Gorący pot zbiera się między małomlecznymi piersiami i na plecach. Wszystkie rzeczy są ułożone na odpowiednich miejscach: umyta butelka po sztucznym mleku schnie na suszarce, pielucha leży w koszu na śmieci, niemowlę w łóżeczku, a sterta prania w łazience. Mieszkanie wydaje się raczej uporządkowane, mimo że kobieta dopiero wstała.
Bóg leniwie przesuwa się po nieboskłonie. Jest ciepło jak na kwiecień, nic się nie przeplata. Deszcz nie padał już od dawna. Przestrzeń mieszkania osnuwa słoneczna żółć. W cieniach między blokami bezdźwięcznie chowają się ptaki i koty, instynkty łowieckie uległy przegrzaniu, ludzie z zakupami przemykają od cienia chmury do cienia chmury, jak żaby skaczące z nenufaru na nenufar, nad samochodami i chodnikami unosi się falująca jak przedwojenna ondulacja warstwa rozgrzanego powietrza.
Budząc się rano, kobieta nie potrafi przypomnieć sobie wielokrotnego zrywania się do płaczącego dziecka. Jej świadomość zepchnęła wydarzenia nocy w najdalsze otchłanie ciała, w końcówki włosów i paznokci. Byle nie odgrzebać, byle nie mieć refleksji, bo z rozmyślania nad wyczerpaniem można porzucić to chomicze koło, ten koński kierat, zdać sobie sprawę i otworzyć to, przed czym się chowa. Być może nigdy tam nie zajrzy. Albo zajrzy z kojącym opóźnieniem.
Noc nie przyniosła wytchnienia. Ciało kobiety odczuwa przenikające zmęczenie, boli ją każdy mięsień, więzadło, staw, czoło nieprzyjemnie ciąży, pod powiekami nagromadziły się zbyt grubo zmielone ziarnka zatęchłej kawy. Uporczywie uwierają. Kobieta nie jest pewna, czy jej ciało należy do niej, czy to nadal ona. Choć lustro nie odzwierciedla żadnych odstępstw, ona odczuwa je jak za ciasny skafander, jak wylinkę, którą próbuje nieudolnie zrzucić. Opóźnionym wzrokiem ogarnia pokój, szukając wczorajszej koszulki na ramiączkach. Wącha ją i decyduje się wrzucić ją do kosza na brudną bieliznę. Dowlókłszy się do szafy, wybiera świeżą bluzkę. Zagląda do majtek po nocy, plamienie połogowe zauważalnie ustaje, więc dzisiaj kobieta decyduje, że nie założy już wkładki. Najwyżej zmieni majtki dwa czy trzy razy. Chce czuć świeżość. Przynajmniej między nogami.
Kobieta cicho klnie, ze zmęczenia zapomniała się wczoraj wieczorem doładować, a wie, że w dzień nie będzie miała na to wystarczającej ilości czasu.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Kobieta przysiada. Z rozmemłanych myśli wyrywa ją płacz. Świdruje jak szydełko wbijane w bębenki. Kobieta natychmiast prostuje się i szybkim krokiem udaje się do pokoju obok. W lewitującej kołysce wierci się różowe zawiniątko. Kobieta bierze je na ręce wprawnym automatycznym ruchem i przykłada do piersi. Dziecko szamocze się jeszcze chwilę i zaczyna ssać. Pokarmu wystarcza zaledwie na uspokojenie zawiniątka. Kobieta włącza unoszącą się w powietrzu zabawkę dynamo w kształcie meduzy i odchodzi przygotować mleko zastępcze z żelowych kapsułek. Meduza zabawia dziecko, faluje kojąco. Jest wykonana z nietoksycznej pleksy grafitowej, więc kiedy dziecko zacznie ząbkować, będzie mogło pogryzać szorstkie parzydełka, żeby uśmierzyć natarczywe swędzenie dziąseł. Po chwili kobieta wraca z butelką, bierze dziecko na ręce, siada na łóżku i zaczyna karmić. Krople białego mleka wypływają z kącików ust dziecka, a jego brzuch opróżnia się od gazów. Kobieta ma przymrużone oczy, oddycha wolno, delektuje się milczeniem.
Mechanizm wewnętrzny rozkładu doby kobiety przypomina koła zębate: jeden ząbek – płacz dziecka, drugi ząbek – kobieta przygotowuje sklepowy pokarm lub próbuje wydusić resztki własnego, trzeci ząbek – karmi, czwarty – nosi dziecko, piąty – dziecku się odbija, kolejny ząbek – kobieta przewija niemowlę, lula, dziecko zasypia, dziecko płacze, mleko, odbicie, noszenie, ulanie, pieluszka, lulanie, spanie, płacz, mleko… Koła zębate trzymają kobietę przy życiu, jeszcze jedno tik, jeszcze jedno tak. Jedno tik, jedno tak, tik, tak, tik, tak. Prostota tak skomplikowanego mechanizmu. Byle do wieczora tik tak. Byle do rana tik tak. Jeszcze jedna godzina tik tak. Tik tak.
Ra to przegrywa, to odbija się od dna.
Moment doby nie robi kobiecie żadnej różnicy. Dziecko nie zwraca uwagi na wszechsprawczego boga, za nic ma jego wędrówkę po drugiej stronie lustra i powrót na nieboskłon. Dziecko nie respektuje boskich zasad, a kobieta, wcześniej będąca żarliwą wyznawczynią, teraz musi poddać się rządom niemowlęcia. Bóg nie umarł. Ustąpił istocie kruchej i nieświadomej jak dorosły pies ulegający szczeniakowi.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Sen kobiety jest zależny od snu dziecka, więc południowy spacer Ra pozostaje przez nią niezauważony. Mimo że kobieta wyczuwała od siebie kwaśno-mdły odór cebulowego potu, to tym razem coś kiełkującego i kłującego nie pozwalało jej w nocy zasnąć. Zwykła maszynka do golenia stała się nieosiągalnym luksusem. W zasięgu manualnym, ale nie temporalnym. Kawałek cienkiego ostrza osadzonego w różowym plastiku nigdy nie był tak pożądany. Leży zaledwie w łazience. Nawilżający listek rozmiękł się i przykleił do wanny. Jednak kobieta nie jest pewna, czy oddałaby za niego jakiekolwiek królestwo. Odrastające włosy dziobią ją, gdy ociera nogą o nogę, kłują ją w pachy i pachwiny, szczypią jak jad czerwonej mrówki. Według poradnika dla matek jej skóra już niebawem powinna zacząć proces mutare in metallum. Naskórek kobiety zacznie przeźroczyścieć z dnia na dzień, ale nigdy do momentu pokazania się żywego mięśnia. Mikrometry przed tkanką mięśniową proces cieniowania skóry zacznie odwrót, zastępując transparentny naskórek miękką i cienką warstwą prazeodymu. Dzięki niemu metaliczna powłoka kobiety nie ulegnie korozji. System opracowujący poradnik zasugerował, żeby w tym czasie unikać nadmiernych ilości wody i promieniowania UVB i UVA. Na szczęście, kobieta jest w takim stanie, że na spacery nie ostrzy sobie zębów. Nawet werandowanie dla zdrowia dziecka nie jest priorytetem. Skutki zmarnowanej szansy na równomierne rozłożenie się prazeodymu na ciele odczuwałaby przez długie lata; gniecenie w kolanach, łokciach, zgrubienia w pachwinach, kto wie, czy nie zagnieździłaby się w nich kropka rdzy, która powoli, latami doprowadziłaby całą powłokę do ruiny.
Opracowanie mutare in metallum stało się wybawieniem dla wielu ludzi, dla których bycie kobietą czy mężczyzną nie miało znaczenia, było wygodą albo łączyło się z zagrożeniem życia. Zmiana pozwala na wiele oszczędności ekonomicznych, w tym wody czy zimowej odzieży, daje możliwość wstępów do miejsc zarezerwowanych wyłącznie dla jednej płci, gwarantuje poczucie bezpieczeństwa fizyczno-psychicznego, nie mówiąc o uwolnieniu od tożsamościowania. Bezpieczne pozbycie się cech płciowych męskich lub żeńskich dla wielu stało się czymś więcej niż biologiczna interpłciowość, to był początek epoki bezpłciowości, bycia człowiekiem bez narządów rodnych, zachowując jednocześnie narządy układu wydalniczego. Osoby, które zdecydowały się na przejście procesu, długo przyzwyczajają się do myśli, że ich zdrowiu nie będą zagrażać nowotwory przyczepiające się do jajników, szyjki macicy, jąder czy prącia. Istnieje tylko jeden skutek uboczny procesu – bezpłodność. Wiele kobiet i par decydowało się na uruchomienie mutare in metallum dopiero po urodzeniu dziecka.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Kobieta zastanawia się, czy to nie jej zapach drażni nos dziecka. Boi się wziąć prysznic z obawy przed rdzewieniem. Zdaje jej się, że zauważa delikatne pomarańczowe zabarwienia między zgięciami palców. Uświadamia sobie, że będzie musiała dbać o higienę dziecka w rękawiczkach gumowych. Maszyna licząca w głowie kobiety wykonuje serię działań prowadzących do ustalenia opłacalności posiadania naturalnej skóry: najzwyklejszy krem do pielęgnacji rąk – 2 hominy, przeciwko korozji – 50 hominów. Jednak po chwili ściągnięte czoło kobiety wygładza się, przecież wykupiła usługę mutare w wersji premium – w całości z prazeodymu z dodatkiem dezynfekujących cząsteczek nanosrebra. Żadnych balsamów, kremów, maści, już niebawem nigdy nie będzie musiała niczego wcierać, wklepywać, wmasowywać, nigdy nie zarazi się żadną chorobą skórną, nie dostanie poparzeń słonecznych, nie będzie się pocić. Nie będzie także zużywać wody na prysznic, na mycie rąk.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Autonomicznie, bez wiedzy kobiety Google Eye zintegrowany ze skronią przegląda oferty pieluszek i sztucznego mleka w osiedlowych dyskontach. Podświadomie tworzy listę najpotrzebniejszych rzeczy. Mechanizacja postępuje codziennie. Kobieta zaczyna odczuwać nienaturalnie silne parcie na pęcherz. W toalecie jej ciało pozbywa się płynów ustrojowych, krwi oraz moczu. W miejscu pęcherza, kanalików i żył kobieta wyczuwa pojawiające się zgrubienia – światłowodowe bioprzewody – na dniach zaczną rozprowadzać energię słoneczną w ciele. Póki co musi doładowywać się co kilka godzin.
Płacz.
Kobieta kładzie dziecko na plecach, rozpina body, zdejmuje wilgotną pieluszkę, zakłada świeżą. Chodzi jak w zegarku. Czysta mechanika. Ruchy bez zbędnych ociągnięć, bez dłużyzn. Wkłada dziecko do wiszącego w powietrzu bujaka i nastawia tryb lulania. Zawiniątko powoli zamyka oczy i zasypia.
Kobieta wkłada zużyte butelki po mleku do wielkiej metalowej miski, wrzuca do niej jonizator i nakłada pokrywkę. Jony lepiej niż jakikolwiek płyn odkażają butelki. Dzięki nim kobieta nie musi zużywać wody i martwić się o niedomyte miejsca w butelkach.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Kobieta wodzi wzrokiem po domu w poszukiwaniu ładowarki. Zrezygnowana podpina się w kuchni, zalewając kawę zbożową. Twarz kobiety w świetle dnia przybiera ze zmęczenia zielonkawy odcień, a cienie pod oczami z poranka na poranek stają się coraz bardziej fioletowe. Brak snu nie powoduje u niej napadów lękowych czy zdenerwowania, kobieta realizuje go w postaci przeciągłych ociężałych ruchów. Zamienia się w ślimaka, zostawia po sobie zapach, jak ślimak śluz. Zerka na monitor smartwatcha osadzonego na przegubie – 7%. Jak dobije do 20, wystawi kosz ze zużytymi pieluszkami za drzwi, nastawi pranie i zje kromkę chleba z serem i pomidorem. Poza ładowaniem kobieta musi spożywać pokarmy do momentu zaprzestania karmienia własnym mlekiem. Kobieta odciąga koszulkę i przygląda się swoim piersiom. Małe i niemleczne. Wyciśnięcie nawet kilku kropel stanowi dla dziecka wyzwanie. Ten, kto wymyślił mleko w proszku, von Liebig czy Pratt, powinien mieć ołtarzyk w każdym domu, w którym pojawia się dziecko, a jego podobizna i krótka biografia powinna zdobić każde opakowanie mleka.
Płacz, kolka, lulanie, lulanie.
Zamykając drzwiczki od pralki, kobieta pożałowała, że zaraz po pojawieniu się niemowlęcia na świecie nie zdecydowała się na zabieg wbudowania pralko-suszarki w pozostałej po dziecku przestrzeni brzucha. Nie pamięta już, czy była zbyt zmęczona, zapatrzona w dziecko, a może miała obawy. Zresztą, słyszała wiele nieprzychylnych opinii na ich temat – a to wylewały nagle podczas robienia zakupów w sklepie, a to w nocy, zalewając łóżko, a to niektórym kobietom odbijało się wodą po płukaniu. Nie. Dobrze, że tego nie zrobiła. Sterta brudów jeść nie woła, jak będzie silniejsza, to wstawi pranie.
Kobieta jest w połowie przeżuwania kanapki.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Kreski podskoczyły do 25%! Pakietem nowych sił kobieta wystawiła dziecko na werandowanie na balkonie w ciepłych ledwie popołudniowych promieniach Ra. Pranie już się nawet wyprało, a wieszając je, kobieta dojada kanapkę i wypija wystygłą kawę. Po chwili zalewa coś wrzątkiem. Tym razem to płatki błyskawiczne. Kobieta uśmiecha się pod nosem – tyle rzeczy udało jej się zrobić między pobudkami dziecka.
Płacz, płacz, płacz, lulanie.
Płatki zmieniły się w kluchę. Kobieta nie wybrzydza – nie ma możliwości, ale nie ma też siły. Nie ma mózgu, tylko muzg, baby brain. Już niebawem jej metaliczna porazeodyczna powłoka wygeneruje na czaszce mikropanel solarny, który będzie ją zaopatrywał w energię od Ra podczas spacerów na świeżym powietrzu, a ładowanie per funem będzie tylko nienachalnym obowiązkiem jesieni i zimy. Kobieta dziwi się, jak kobiety nosiły kiedyś wielkie i niewydajne panele pół metra na metr, nie wspominając o ich ciężarze. Ten w jej czaszce będzie niemal niewyczuwalny palpacyjnie. Nie będzie co prawda najnowszej generacji, ale 18 000 kWh miesięcznie to też nie byle co. W pełni naładowane światłowody w słonecznym wrześniu przechodzą bez ładowania w domu przez cały październik, a jeśli i ten będzie nie najgorszy, to może kawałek listopada.
Po zjedzeniu zimnej pulpy kobieta czuje, że musi usiąść. Słabnąca bateria zaczyna wyładowywać się coraz szybciej i kobieta znów musi podpiąć się do ładowarki. Opiera się o blat jak nieużywana marionetka. Świeża dawka energii zaczyna ją usypiać. Głowa łagodnie opada na ramię, na ustach pojawia się bąbel powolnego oddechu, między piersiami spływa kropla potu. Budzi ją dźwięk alarmu bombowego. Zdezorientowana uspokaja się, gdy uświadamia sobie, że natrętny dźwięk wydobywa się z płuc i gardła jej zdublowanego ja.
Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.
Kobieta uświadamia sobie dopiero teraz, że od kilku godzin nie boli jej kręgosłup, wygina się i maca swoje plecy, sięga dłońmi do podłogi – nic, odchyla się – nic. Ludzki, kostny kręgosłup przetransformował się w tytanowe anatomiczne kręgi połączone biożywicą. Odkrycie wywołuje zadowolenie na twarzy kobiety i niemal obłąkańcze myśli: „Już nigdy więcej łupania w krzyżu!”. Tanecznym krokiem frunie do łazienki i nalewa do wanienki wodę. Rozbiera zawiniątko i czule wkłada różowe ciałko do wody. Polewa je wodą i masuje. Pachnąca woda paruje i miesza się z jej kwaśnym potem. Kobieta nieświadomie posyła dziecku uśmiechy. Tętno obydwojga uspokaja się.
Kobieta kołysze w ramionach przebrane i najedzone zawiniątko. Kiedy ono zamknie oczy, ułoży je w łóżeczku.
Na podładowanej baterii kobieta włącza Google Eye i zaczyna szukać ubranek organicznych. Kilka sztuk, które dostała od koleżanek, są już za małe, inne zaczynają się przecierać. Będzie mogła wykorzystać je jako nawóz pod biopomidory, które hobbystycznie hoduje na balkonie. Uzupełnia nimi potas, zanim dzięki antropotechnice całkowicie przeistoczy się w transhumanistyczną istotę. Kobieta dba, aby nie zardzewieć – zakłada rękawiczki, gdy pieli i nawadnia minigrządki pomidorów. Najwidoczniej światłowód zaczyna działać coraz prężniej. Budzi się. Co za kojący sen! W rzeczywistości większość krzaczków ma już zeschnięte liście, a ziemia w donicach zdążyła popękać. Potasu na ostatnie cielesne dni musi dostarczyć jej osiedlowy warzywniak. Pochłonięta obrywaniem uschniętych części, nie zauważa, że dziecko nie wydaje żadnych dźwięków od dłuższego czasu. Prostuje się i biegnie do łóżeczka. Zawiniątko zaczyna się przewracać – zdążyła w samą porę. Jednak na wszelki wypadek wkłada dziecko w tubę rezonansową: skurcze mięśnia sercowego – 135 uderzeń na minutę – w normie, 35 oddechów – w normie, ciśnienie tętnicze – 102/55 – w normie. Fala ulgi oraz wyczerpania sprawia, że kobieta zaczyna mechanicznieć coraz szybciej. Idzie do kuchni podładować się, może dziś weźmie ostatni prysznic, może już jutro obudzi się w pełni rozwiniętej powłoce. Kobieta postanawia, że dzisiaj skupi resztki swoich sił i poczuje każdą ciepłą kroplę wody łaskoczącą jej ciało, będzie długo myć włosy, masować skórę głowy, wczuje się w zapach piany i, jeśli to ma być ostatni raz, to starannie, kolistymi ruchami od stóp do ramion, wetrze balsam nawilżający o zapachu mango w swoją skórę, cienką jak pergamin, jak błona na piersi kurczaka.
Ra kolejny raz odchodzi zaćmiony. Coraz szybciej chce schować się za płaskim krańcem ziemi unoszonym przez stado słoni. Złocisty bóg niespiesznie umiera u każdego schyłku dnia, dopóki osamotniały i zapomniany nie zdecyduje się odejść na zawsze, zabierając ze sobą swoją świtę. Z każdym niższym położeniem szkarłatnieje jeszcze bardziej. Kobieta wyrzuciła go poza obszar swojej uwagi, a myśli o nim błądzą samotnie po najciemniejszych i najmniej świadomych zakamarkach jej umysłu.
Karmienie, płacz, odbicie, przewijanie, lulanie.