Sławomir Bączkowski Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/slawomir-baczkowski/ Lubuskie Czasopismo Literackie Pro Libris Wed, 23 Oct 2024 08:39:11 +0000 pl-PL hourly 1 https://prolibris.net.pl/wp-content/uploads/2022/09/cropped-ProLibris2-32x32.png Sławomir Bączkowski Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/slawomir-baczkowski/ 32 32 Wariat https://prolibris.net.pl/wariat/ Wed, 23 Oct 2024 08:36:17 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=14117 Sławomir Bączkowski

The post Wariat appeared first on Pro Libris.

]]>

Sławomir Bączkowski

Wariat

 

Wariat z początku wcale nie był wariatem, przynajmniej nie wyglądał na wariata, bo czasem tak się dzieje, że prawdziwy wariat wcale nie przypomina wariata z opowieści, a po prostu chodzi sobie po ulicach, bo wariactwo dopiero w nim kiełkuje, dopiero się zakorzenia i musi upłynąć trochę czasu, zanim wyda plon. Na początku coś mu się nie zgadza w głowie, coś uwiera jak kamyk w bucie, czasem ktoś obcy chce zabrać głos, ale w porę się go ucisza. Potem ta osoba już się rozsiada w myślach i zaczyna perorować po swojemu. W końcu wcale nie można jej wyprosić z głowy, bo anektuje ją jak dziki lokator…
I tak właśnie było z tym wariatem. Chodził sobie po mieście, spotykałem go dziesiątki razy w różnych miejscach, ale zawsze wydawał mi się zwyczajnym mężczyzną. Może zwracał uwagę nieco sztywnym chodem i nieruchomym spojrzeniem, ale jeśli się uważniej przyjrzeć, to w każdym można dostrzec jakiś dysonans dający asumpt do daleko idących wniosków. Ja na przykład zapełniam dziesiątki zeszytów niepotrzebnymi notatkami i codziennie chodzę wokół stawu w parku miejskim. Ktoś mógłby pomyśleć, że coś ze mną nie w porządku… I miałby rację.
Wariactwo wyszło z niego na początku marca. Wyszło przez usta. Po prostu w pewnej chwili stanął w pobliżu wiaty przystanku autobusowego i krzyknął:
– Kuuuuurwa!
Szacowne przekleństwo poszybowało kanionem ulicy i odbiło się echem o masyw domu towarowego. Przechodnie na moment zdrętwieli, ale potem, jak gdyby nigdy nic, poszli za swoimi sprawami. Bo ludzie zawsze, prędzej czy później, pójdą za swoimi sprawami. Ośmielony wariat zaczął wykrzykiwać, a właściwie darł się ten drugi, który już na dobre zadomowił się w głowie.
Krzyki powtarzały się codziennie z męczącą regularnością. Wariat chodził krzyczeć, jak „normalni” ludzie chodzą do pracy. Robił sobie przerwę na obiad i po godzinie wracał pokrzepiony. Wrzaski rozlegały się wtedy ze zdwojoną siłą – całe kaskady zdań, wzbierające fale wulgaryzmów i interludia wycia. Czasem krzyki przybierały formę rozbudowanych recytatywów z jakichś upiornych oratoriów i plugawych mszy.
Niemal codziennie do wariata podjeżdżało auto straży miejskiej albo policji, ale były to wyjątkowo nieskuteczne interwencje, bo dotyczyły całkiem innego porządku rzeczy. Taki, co siedzi w głowie, ma swoje priorytety i żaden strażnik miejski czy policjant nie jest w stanie zmienić jego planów. Funkcjonariusze prosili wariata o dokumenty, ten wyjmował dowód z błąkającym się na ustach zagadkowym uśmiechem. Mundurowi pouczali, czasem coś pisali w swoich notatnikach, oddawali wariatowi dokument i odjeżdżali. Po kilku minutach ulica na powrót rozbrzmiewała infernalnymi wrzaskami.
Pewnego kwietniowego dnia jak zwykle delektowałem się poranną kawą. Nagle za oknem rozległ się znajomy wrzask. Moim pierwszym odruchem było przymknięcie okna, ale powstrzymałem się i zacząłem nasłuchiwać. „A może on jeden ma coś sensownego do powiedzenia?” – ta absurdalna myśl zawładnęła moim umysłem. Próbowałem wydobyć jakieś znaczenie z ogłuszającego bełkotu. Czasem zdawało mi się, że chaotyczne zdania układają się w początek rewolucyjnego manifestu, że już za chwilę doznam iluminacji i ów niezrównoważony człowiek stanie na czele wielkiego ruchu narodowej odnowy…
Nic z tych rzeczy. Bełkot pozostał bełkotem. Potem wszystko ucichło.
Miesiąc później matka wróciła z targu rozgorączkowana. Już od drzwi krzyknęła:
– Pamiętasz tego wariata, co krzyczał?! Powiesił się w parku!
Pomyślałem, że być może jednak próbował nam powiedzieć coś ważnego.

 

The post Wariat appeared first on Pro Libris.

]]>
Miejscówka https://prolibris.net.pl/miejscowka/ Fri, 28 Jun 2024 08:31:51 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=13227 Sławomir Bączkowski

The post Miejscówka appeared first on Pro Libris.

]]>

Sławomir Bączkowski

Miejscówka

Widok pustego przedziału jak zawsze przepełnił go radością, ale też od razu zakiełkowały ziarna niepokoju, bo wszystko, co dobre, wlecze za sobą groźbę utraty. Do czasu lekkiego szarpnięcia wagonami w napięciu wpatrywał się w przybrudzone szybki przedziałowych drzwi i każda pojawiająca się w polu widzenia jesionka sprawiała, że coś mu w środku tężało. Nie znosił ludzi, a w szczególności współpasażerów pozbawiających go świeżego powietrza i zanieczyszczających fonosferę swoimi odrażającymi rozmowami. Pociąg ruszył i nie działo się nic niepokojącego. Wagon pozostawał do jego dyspozycji – mógł nawet zdjąć buty i w geście tryumfu położyć nogi na przeciwległej kanapie. Mógł zrobić wszystko. Miał co najmniej pół godziny całkowitej swobody. Za trzydzieści minut pociąg zatrzymywał się na następnej stacji i istniało całkiem duże prawdopodobieństwo, że do jego przedziału wtargnie jakaś kreatura.
I tak też się stało. Był już całkiem zadomowiony (wszelkie nowe przestrzenie natychmiast kolonizował, ustawiając stosiki książek i czasopism), kiedy pociąg złowieszczo zazgrzytał i jego przestrzeń zbezcześciła swoją obecnością jakaś kobieta z dziewczynką. Od razu zaczęła go przeganiać:
– To są nasze miejsca, proszę pana. Mamy wykupione miejscówki.
Machnęła mu przed oczami świstkami biletów. Skwitował to zmęczonym uśmiechem, bo przecież to on był prawowitym właścicielem miejscówki. Wyciągnął swój bilet i też nim pomachał. Babsztyl nie dawał za wygraną i udał się na poszukiwania konduktora. Po kilkunastu minutach w drzwiach przedziału pojawiła się umundurowana postać. Wąsaty konduktor zaczął dość niefortunnie:
– Coś dla szanownego pana znajdziemy – powiedział.
– Przepraszam, to do mnie? – zapytał, dusząc wściekłość wszelkimi dostępnymi środkami.
– Takie tam drobne nieporozumienie… Proszę przejść do następnego wagonu. Tam jest dużo wolnych miejsc.
– To jakieś żarty! – wykrzyknął, dławiąc się oburzeniem. – Dlaczego to ja mam się przesiadać? Byłem tu pierwszy!
Konduktor przez moment przyglądał mu się badawczym wzrokiem, jednocześnie zerkając na jego bilet.
– Chwileczkę – powiedział znacznie bardziej oficjalnym tonem. – Przecież miejscówka jest na jutro.
– Co pan opowiada?!
– No jakże… Patrz pan… – Podał mu kartonik.
Popatrzył na datę i cały przedział zawirował mu przed oczami. Oni wszyscy mieli rację. Roztargniona kasjerka najpierw wydrukowała bilet na sobotę, kiedy on chciał na piątek. Zwrócił jej uwagę i wydrukowała jeszcze raz. Nie sprawdził, bo jak w takiej sytuacji można popełnić taki sam błąd? Można. Natychmiast spotulniał i wywiesił białe flagi. Starał się obrócić całą sytuację w żart. Konduktor, na szczęście, też się obśmiał i przyznał, że prywatnie miał podobną sytuację w Bułgarii. Coś tam nabazgrał na bilecie, postawił pieczątkę.
– Dobrze, że data jest jutrzejsza, a nie wczorajsza, bo zapłaciłby pan karę. Życzę przyjemnej podróży.
Po jego wyjściu zwrócił się do kobiety z dziewczynką:
– No i widzi pani, jak to człowiek nie dopilnuje… Przesiądę się, są wolne miejsca…
– Ależ niech pan tam sobie siedzi. Po co kłopot…
Został na swoim miejscu, ale już jako całkowicie nieuprawniona do niego osoba. Jak to z minuty na minutę może się zmienić status człowieka! Jeszcze pół godziny temu rozpierała go potęga, chciał kłaść nogi na kanapie… Teraz drętwiał na widok cienia czy głośniejszego chrząknięcia z korytarza.
Zgodnie z najczarniejszymi przewidywaniami na następnej stacji do pociągu wtargnął agresywny tłum tratujący wszystko na swojej drodze za pomocą ogromnych waliz. Ktoś szarpnął drzwiami przedziału. Nie chciał z początku podnieść wzroku, ale już to, co widział na poziomie podłogi, wystarczyło – ubłocone sztylety czarnych pantofli przyozdobionych złotymi klamerkami.
– Panie! – usłyszał wulgarnie zachrypnięty głos. – Kuźwa, wypad stąd! To moje miejsce.
Pozostali pasażerowie pilnie liczyli okruszki na kanapach albo mijane drzewa. Bez słowa sięgnął po swoją torbę i wyszedł z przedziału, starannie unikając widoku właściciela butów ze złotymi klamerkami. Nie udało się. Kątem oka dostrzegł ryżą szczecinę i wyłaniający się z niej kark tak gruby, jakby stanowił rodzaj huby żerującej na szyi. Delikatnie zamknął drzwi i rozpoczął wędrówkę wagonowym korytarzem. Co jakiś czas zerkał do wnętrza przedziałów. Przeważnie witały go nienawistne spojrzenia przekazujące w zasadzie ten sam komunikat: Nawet nie próbuj tu wchodzić! Czasami spojrzenie dodawało jeszcze: Gnoju!
Nadszedł znajomy wąsaty konduktor.
– Co? Przegonili pana? – powiedział z nutą satysfakcji w głosie. – A pociąg prawie pełny!
Wreszcie pod koniec wagonu znalazł wolne miejsce.
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
Cztery osoby milczały, jakby były głuche albo od odpowiedzi zależało ich życie. Facet z gazetą ostentacyjnie zaczął patrzeć przez okno. Wreszcie niechętnie odezwała się młoda kobieta ściskająca pokaźnych rozmiarów telefon:
– Zdaje się, że tak…
Usiadł, ale z przerażeniem skonstatował, że pociąg już zatrzymuje się na następnej stacji. Kolejni pasażerowie, wśród nich i ta młoda dziewczyna, która stanęła niezdecydowana w drzwiach.
– Przepraszam… – zaczęła.
Poderwał się i wyskoczył na korytarz. Przy toalecie ponownie natknął się na konduktora. Ten popatrzył na niego nieco zirytowany.
– To znowu pan? Coś mi się widzi, że to chyba jakiś handelek…
– Jaki znowu handelek?
– Piwko, papieroski…
– Niech pan nie żartuje!
– A może polujemy na torebki?
– Wypraszam sobie!
Wyminął wąsacza w mundurze i przeszedł do następnego wagonu. Był spocony. Miał już dosyć tej podróży. Kolejne wrogie twarze, ostentacyjne zasłanianie drzwi przedziałów. Zresztą zupełnie niepotrzebnie, bo nigdzie nie było wolnych miejsc. Wreszcie na samym końcu długiej lichy wagonów dostrzegł upragnioną, ostatnią w całym pociągu lukę między stłoczonymi pasażerami. Z wahaniem zapytał i dostał pozwolenie. Usiadł tak, żeby zajmować jak najmniej przestrzeni. Pasażerowie szybko przestali się nim interesować i wrócili do swoich telefonów. Nagle uświadomił sobie, że przed nim jeszcze tylko jedna stacja, a potem bardzo długi odcinek drogi dzielący go od celu podróży. Czoło zrosiły kropelki potu. Nerwowo rozejrzał się po przedziale, jakby ci obcy ludzie mogli mu w czymkolwiek pomóc. Zerknął na zegarek. Do następnej mieściny zostało kilka minut. Poluzował kołnierzyk i tęsknym wzrokiem popatrzył w kierunku szczelnie zamkniętego okna. Kropelka potu utorowała sobie drogę między kręgami i spłynęła meandrami ciała, wywołując dreszcz. Niemal liczył odległości między słupami trakcji. Pociąg lekko przyhamował, ale na szczęście okazało się, że to tylko łuk torów. Za oknem nie było nic, co mogłoby odwrócić jego myśli od perspektywy ponownego spotkania konduktora. O co tym razem go oskarży? Czy ludzie zaczną ciekawie wyglądać na korytarz? Oczami wyobraźni już widział rząd żądnych sensacji głów wychylających się z przedziałów na całej długości wagonu…
Teraz już nie było wątpliwości – pociąg zwalniał przed następną stacją.
– Dobrze się pan czuje? – zapytała dziewczyna, wyrywając go na moment z przykrych rozmyślań.
– Trochę tu duszno…
– Otworzę okno. I tak stacja.
„Jak wyrok!”, pomyślał. Z lękiem patrzył w okno, potem odwracał głowę. Pociąg leniwie wtoczył się tam, gdzie musiał przystanąć. Pusty, smętny peron, w dali zaorane pola. „Jest nadzieja”, wyszeptał. I nagle zobaczył! Z ławki zaczynała się podnosić ogromna kobieta oflankowana walizami. Bez wahania poczłapała w kierunku jego wagonu. Poczuł impuls przeszywający go jak strzała. „Nie poddam się!”, błysnęło w jaźni. Wyskoczył z przedziału i zepchnął ze stromych schodków wagonu zdumioną kobiecinę. Walizy z hukiem uderzyły w betonowe płyty peronu. Jedna z nich otworzyła się, obscenicznie ujawniając zapas białych majtek. Pognał przed siebie. Przeskoczył parkan i zniknął w mgle pełzającej zaoranym polem.

The post Miejscówka appeared first on Pro Libris.

]]>
Ostatni lot https://prolibris.net.pl/ostatni-lot/ Mon, 18 Mar 2024 12:45:02 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=12284 Sławomir Bączkowski

The post Ostatni lot appeared first on Pro Libris.

]]>

Sławomir Bączkowski

Ostatni lot

Odprowadziliśmy wzrokiem karetkę, która już po chwili zniknęła za zakrętem na wysokości przedszkola. Wszyscy stali jeszcze przez chwilę przed bramką, jakby nie byli w stanie pojąć faktu, że nieprzytomny starzec musi zostać zabrany do szpitala. Pierwszy ruszył w kierunku domu Zbyszek, za nim poczłapali pozostali. Matka poszła z babcią Binią do jej pokoju, ojciec usiadł z Andrzejem pod śliwką i w ponurym milczeniu wpatrywali się w krzaki dziadkowych pomidorów. Już jakiś czas temu z parapetów poznikały flance w plastikowych pojemnikach. Zdążył jeszcze wsadzić wątłe roślinki do ziemi.
Zaledwie przed kilkoma dniami w swoje imieniny siedział z nami w piżamie przy stole. Matka mówiła mu o odwiedzinach u Andrzeja dyżurującego w szpitalu miejskim. Nie za dobrze słyszał, dopytywał się, czy i Zbyszek był z nami. Potem rozmowa potoczyła się normalnym, biesiadnym torem – ktoś, nie wiadomo dlaczego, wspomniał o zakończeniu produkcji fiata 125, Lodzia zachęcała do oglądania Opola, mówiono o zbliżającej się fali upałów. Ojciec co jakiś czas polewał, unosił kieliszek w jednoznacznym geście zachęty i za każdym razem mówił: „Zdrowie solenizanta!”. Solenizant siedział skulony i nieco oszołomiony. W pewnej chwili zachrypiał:
– Słuchajcie, ja już nie mogę tak pić.
Wybuchliśmy nienaturalnie głośnym śmiechem. Przecież nie wypił ani kropli. Zdawało się nam, że trzeba podtrzymywać iluzję dobrej zabawy, chociaż zdawaliśmy sobie sprawę, że to prawdopodobnie jego ostatnie imieniny. Nagrywałem wszystko na magnetofonie kasetowym i podtykanie mikrofonu pod nos schorowanego starca nie wydawało mi się wtedy niczym niestosownym.
– No, jeszcze coś… – zachęcałem bezlitośnie.
Śmiechy ucichły. Nawet ciotka Lodzia zamilkła, co było nie lada wyrzeczeniem z jej strony.
– Śmieszne to wszystko – powiedział powoli dziadek Piotr.
Jeszcze chwila ciszy, jakby te słowa musiały dotrzeć głębiej i zostać zrozumiane nie jako doraźny komentarz do pustych rechotów, ale refleksja na temat ludzkiego losu.
Staruszek posiedział jeszcze przez chwilę i poprosił, żeby go odprowadzić do jego pokoju. Położył się i stracił przytomność, choć przez dłuższy czas sądziliśmy, że śpi. Jakże przezornie sprowadzono tydzień wcześniej księdza! Ojciec powiózł wartburgiem matkę i babcię Binię na plebanię, bo miały przeczucie, że tak trzeba. Tego typu przeczuć się nie lekceważy.
– Czy ksiądz może wyspowiadać chorego? – zapytała onieśmielona matka.
– Oczywiście! Nie można zwlekać, bo jeszcze mu się odwidzi.
Pojechali. Po drodze młody kapłan próbował nieco rozproszyć ciężką atmosferę, ale jego żart o teściowej nikomu nie przypadł do gustu. Spowiedź odbyła się za zamkniętymi drzwiami, ale potem ksiądz pozwolił wszystkim wejść do pokoju. W irracjonalny sposób bardziej od dziadka ciekawiła mnie jego tajemnicza szafka. Bluźnierczo zastanawiałem się, czy w obecnej sytuacji pozwolą mi poszperać w jego rzeczach. Przecież nic z tego nie będzie mu już potrzebne. Wiedziałem, że była tam wielka busola, lotnicza odznaka-relikwia, dziennik lotów i zdjęcia muskularnego młodzieńca, który potem za sprawą meandrycznych kolei losu stał się moim dziadkiem. Pokazując te skarby, zawsze był tak samo podekscytowany, szperał w szufladach, jakby miał nadzieję, że wyciągnie stamtąd cały samolot RWD 8.
Odwróciłem wzrok od szafki, bo wszyscy z napięciem śledzili ruchy księdza. Delikatnie wziął komunikant w dwa palce i zbliżył do ust starca, który z przejęcia cały się trząsł.
– Ciało Chrystusa.
– Amen.
Wszyscy odetchnęli. Dziadek uśmiechnął się i powiedział:
– No to jestem już święty!
Teraz leżał bez przytomności, ale zdawał się śnić. W owym ostatnim, jak się okazało, śnie nieustannie manipulował rękami w powietrzu, jakby obsługiwał skomplikowany zestaw przełączników w kokpicie samolotu. Może wrócił do Bydgoszczy na praktyczny kurs pilotażu w 1931 roku? A może akurat brawurowo zniżał lot nad Turobinem, chcąc wystraszyć ludzi na targu i tym samym wzbudzić podziw w miłej jego sercu Albinie? Każdy z nas wchodził co jakiś czas do pokoju dziadka i z napięciem obserwował te ruchy rąk. Była w nich jakaś tajemnica, zdawało się, że są już z innego świata, że ustawia współrzędne do ostatniego lotu. Umarł w szpitalu kilka dni później.

Tomasz Daiksler, obraz do spektaklu Czarownice z Salem, fragment obrazu Breugla,5x6m

The post Ostatni lot appeared first on Pro Libris.

]]>