Radosław Sztyber Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/radoslaw-sztyber/ Lubuskie Czasopismo Literackie Pro Libris Thu, 27 Nov 2025 13:41:55 +0000 pl-PL hourly 1 https://prolibris.net.pl/wp-content/uploads/2022/09/cropped-ProLibris2-32x32.png Radosław Sztyber Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/radoslaw-sztyber/ 32 32 Pamiętnik wierszem. Cezary Gawryś, Niepisane https://prolibris.net.pl/pamietnik-wierszem-cezary-gawrys-niepisane/ Thu, 27 Nov 2025 13:37:07 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=17018 Radosław Sztyber

The post Pamiętnik wierszem. Cezary Gawryś, Niepisane appeared first on Pro Libris.

]]>

Pamiętnik wierszem

Cezary Gawryś, Niepisane, Graf Media, Zielona Góra 2025, 64 s.

Niepisane Cezarego Gawrysia jest rodzajem osobistego memuaru, utkanego z serii wielorakich reminiscencji życiowych. Mimo iż w przeważającej mierze noszą piętno pozornej błahości, zwykłych zdarzeń, koncentrują się – w tej akurat wypowiedzi – wokół emocjonalnej esencji jednostkowego trwania – miłości, mówiąc możliwie krótko. Uczucie to otrzymuje rozmaite oblicza na kanwie snutych refleksji, raz to cud odrębnej chwili, słowo lub słowa, tęsknota, radość i radość z… radości innych, niepokój, ból (fizyczny, wewnętrzny), strach, żal i świadomość straty miłości. Dorzućmy do tego pokrewne potrzeby – szczęście i poczucie spełnienia. Natomiast sens tytułu zbioru niweluje jego zawartość, zarazem akcentując rangę podejmowanego tematu, rzecz jasna, dla podmiotu snującego swoją opowieść, co zresztą także odzwierciedla typową sytuację pamiętnikarza, gdyż ten na ogół utrwala własne spostrzeżenia, kiedy to wreszcie bagaż doświadczeń, upływ lat stanowi istotny impuls, by uchronić od zapomnienia choćby namiastkę bezpowrotnie minionego wczoraj. W ten sposób dochodzi do rozliczenia ze światem. Jeden tekst opatrzony wszak został wymowną informacją – „1962-2022” (O szczęściu <palimpsest>) – i choć jest klarowna, budzi wątpliwości co do istoty rzeczy. Wszelako niewolniczego schematyzmu chronologicznej rekonstrukcji w tym tomie nie odnajdziemy (może jedynie ślady, widoczne choćby w klamrze tomu), zastąpi go bowiem przemyślany dobór nieomal powszednich fenomenów, uporządkowanych w ciąg opisów, zaklętych w logice kompozycyjnej zamysłu książki. I z dochowaniem wierności ważnego kryterium – bo to tylko (zapewne) to, co wcześniej Niepisane.

Niepisane nie znaczy zarazem nieznane, sugeruje raczej „palimpsest” meandrów podniebnej wędrówki zarchiwizowany wreszcie w piśmie. Na taki trop naprowadza już inicjalny wiersz O szczęściu (palimpsest), w którym „brudny śnieg na butach” okazuje się szczęściem. Aczkolwiek nie ta oryginalna definicja wysuwa się tu na pierwszy plan, lecz jej mało ekscytująca geneza i krótkie „dzieje” w odbiorze czytelniczym, oddane z poczuciem humoru i sporą dozą autoironii. Dodać warto, że problematyka ta poprzez wieki zaowocowała licznymi wypowiedziami różnej natury i trudno przeoczyć ewidentną analogię z opracowaniem monograficznym w tej materii Władysława Tatarkiewicza – oczywisty i zaznaczony już na wstępie dowód erudycji C. Gawrysia, jak wspominała Mirosława Szott, uwypuklając inne aluzyjne nawiązania, przy czym uczoność ta przejawia się w sposób naturalny i bez jakiegokolwiek zadęcia. O szczęściu wyznacza ton kolejnym utworom, czyli temu, co dawniej Niepisane, aczkolwiek może jest inaczej (?). Przecież gdyby (nie tylko eksperymentalnie) skondensować wszystko do minimum, uwzględniwszy wyłącznie newralgiczne punkty całości (początek i absolutny koniec, ponieważ te „łączą się”, jak czytamy w Archetypie ze snu), pojawia się oto inny klucz (oparty na grze słownej i z odwołaniem do popularnego frazeologizmu), otwierający podwoje tomu – „»szczęście« »już?« (Nasłuchiwanie) »niepisane«”. Taki tok rozumowania uzasadnia fraza, odnosząca się do nieco 

bardziej wąsko pojmowanych okoliczności, ale wybrzmiewa jakże symptomatycznie (a pomijamy jej skrajnie uniwersalny charakter): „spełnienie/ nikomu/ niepisane” (Niepisane).

Prawdopodobnie dopiero co zgłoszona propozycja interpretacyjna wypada nazbyt drastycznie, niemniej znajduje uzasadnienie w wielu kontekstach. „Plączesz nogi/ Wiążesz mi ręce/ Prowadzisz w ślepą uliczkę/ Stawiasz pod ścianą” (Boże mój) – ileż zarzutów? Ale wobec kogo? Wolno jedynie przypuszczać. „W środku nocy budzi mnie/ cisza dzwoniąca na alarm” – to świadomość dramatycznego losu uchodźców w oddali skorelowana z bliskim pomiaukiwaniem schorowanego kota (Nic nie mogę pomóc). „Życie jest ciemnością” – wrażenie i przeczucie siedmiolatka podczas prymitywnej przeprawy przez San, przypieczętowane potem wieloletnią autopsją (Mętna rzeka). „Być ojcem to dać wolność synowi/ być synem to zabić ojca” – druzgocąca konstatacja o konsekwencjach biologicznego bytu i zwłaszcza relacjach wewnątrzrodzinnych (Archetyp ze snu). „Kiedy jesteś na samym dnie/ […] umieram/ z twoim imieniem na ustach” – niewymowny, rozdzierający
ojcowski żal (*** zabiegasz o uznanie). Ze starości „chwieję się idąc po ulicy” (O wronie spacerującej po trawniku). „Czy to naprawdę ty”? – pytanie zdumionego ojca w reakcji na przesłaną fotografię syna (W zimie, w słońcu). „Wielkimi krokami/ szło ku gorszemu” – słuszne podejrzenie o zaistniałej tragedii na podstawie nieodebranego połączenia telefonicznego przez rozmówczynię (W szczelinie). „Zanim nadejdzie ten dzień/ jeszcze wiele bezsennych nocy/ bliskich osób poza zasięgiem/ pytań bez odpowiedzi […]// zanim to przyjdzie” – w oczekiwaniu
na kres (Zanim). „Zasnąć raz/ i już się nie obudzić” – na zawsze skończyć z katorgą bezsenności snem wiecznym (Wariacje w bezsenną noc). „Powracam do lekcji dzieciństwa/ uczę się kaligrafować/ czułość” – spóźniona ocena wartości zdobytej dawniej wiedzy o tym, co naprawdę się liczy (Lekcja kaligrafii). „Zostały tylko brudne plamy na spłowiałym tynku/ ślady po gwoździach/ i czarne dziury/ w pamięci” – nieposkromiona siła zapomnienia (Dzień odejścia). „Myślałem że cokolwiek rozumiem/ no i wszystko na nic” – gorzkie rozczarowanie (Przed metą). „Trzeba iść i strzelać” – myśl o położeniu poborowych i cywilach, których reżyserzy współczesnego świata skazują na uczestnictwo w wojnie (Pod ścianą). „Moje wnętrze to/ jedna wielka/ szrama” – przeświadczenie o własnym pokiereszowanym „ja” (Moje wnętrze). „Nie wiem nic” – przejaw zdziwienia, że śmierć wciąż nie nadchodzi (Idąc). „Po drodze tak wiele/ przeoczyłem” – wyrzuty sumienia (To jedno). „Zbliża się nieuchronnie/ nic i nikt cię nie obroni” – śmierć (Nasłuchiwanie). Byłoby pewno tego więcej…, wszelako „dziś przypominam to sobie po latach” (Jeden z nas). Chyba, dodajmy z rozpędem domysłu, między innymi „to”.

W takiej właśnie perspektywie jawi się rozrachunek z przeszłością – dojrzały, prywatny, smutny, jednak zapewne wcześniej głęboko przeczuwany, potem coraz wyraźniej odczuwany i ostatecznie również przeżywany do wnętrza trzewi. Równocześnie wreszcie w tym kształcie już spisany. Pretekstem dla tych wynurzeń są epizody codzienne i z uwagi na ich trywialność nieomal niezauważalne. To drobiazgi, zmieszczone w ascetycznie odtworzonych scenkach – modlitewne może zwątpienie, podróż, spacer, fotografia na ekranie smartfonu, nieodebrane połączenie telefoniczne, wizyty w muzeum, w domu umierającego, w hospicjum, namysł nad kocim niebem, przejazd autobusem w towarzystwie dwu dzierlatek itp. Łańcuch tych kalejdoskopowych migawek stanowi zasadnicze tło, na którym wyraźniej i donioślej mogą zaistnieć formułowane wnioski – stanowcze, dramatyczne, bolesne. Ostateczne. Błahy detal, kontrastując, eksponuje niebłahą myśl. Rzecz urasta do podstawowego wyznacznika strategii literackiej C. Gawrysia.

Przerywając ten teoretyczny wtręt warto zauważyć, iż pesymistyczną wymowę większości Niepisanego bądź Niepisanych (to też zagadka, a tkwi nie tylko w gramatycznej łamigłówce) dyskontują sformułowania, pozwalające jednak dostrzec światełko w tunelu. Buńczuczne cokolwiek wyznanie – „nic sobie z ciebie/ śmierci/ nie robię/ myślę o tych którzy dopiero/ wyruszają w drogę” (Czytając Aglę) – daje szansę przyszłym pokoleniom. I nasuwa się skojarzenie z wyśpiewanymi w 1967 roku przez Louisa Armstronga fragmentami piosenki pt. What a wonderful world. Patronem innego, dającego nadzieję podejścia jest Cyprian Kamil Norwid: „z ciemnej czeluści losu/ jedynym wyjściem/ dobroć i poezja” (Lustro). Kolejny werdykt, z nieco kontrowersyjnym zabarwieniem i dezynwolturą właściwą karykaturze, również zawiera nutę osobliwego optymizmu (miłosiernego poniekąd i na wyrost, bo wynikłego z przyjętej optyki): „jestem dziwnie spokojny/ o zbawienie/ ich obu” (Ewangelia według św. Mateusza), tj. o łaskę dla skandalizującego intelektualisty Piera Pasoliniego, którego w 1975 roku miał zamordować niepełnoletni „biedny chłopak”, Giuseppe Pelosi. I ten ostatni „wierszowo” został uwolniony od winy. Za tym karkołomnym bądź co bądź i skrajnym orzeczeniem stoi zdeterminowany religią światopogląd. Usprawiedliwia bowiem przestępstwo w imię „poprawności” płciowej, z zachowaniem w pamięci dokonania ofiary, mianowicie arcydzieło filmowe – Ewangelię według [św.] Mateusza (oryg. Il Vangelo secondo Matteo) – wyreżyserowane przez homoseksualistę. Zbawienie w końcu to przywilej Boga. I taką naturę, pełną dylematów etycznych i jednostronnych rozstrzygnięć, odsłania (wprawdzie z rzadka) Niepisane.

To aspekt kształtowania gruntu dla osobistej wiwisekcji, samookreślenia i wyznaczenia własnego miejsca w świecie. Formacyjna stabilizacja prowadzi do ujęć wyjątkowo zwięzłych, zwieńczonych puentą – raz zaskakujących lakonicznością i trafnością, innym razem – zaskakujących tokiem rozumowania i konkluzją. Właściwie każdy utwór zamyka tego rodzaju finał. Nie bez wątpliwości wypada zarejestrować tę opinię w obliczu deklaracji „nie dzielę ludzi na/ wierzących i niewierzących/ musiałbym samego siebie/ podzielić/ przez zero” (*** nie dzielę ludzi na), a wiadomo przecież, że taka operacja jest matematycznie i logicznie błędna, stąd też płynie atrakcyjność jałowego, aczkolwiek – paradoksalnie – zrozumiałego podsumowania, bazującego na postulowanej i koniecznej powściągliwości w związku z ferowaniem opinii w odniesieniu do religijnej „odpowiedniości” innych. Zero ponadto cieszy się jeszcze kolejnymi konotacjami językowymi, co może prowadzić do dalszych skomplikowań w odbiorze tego tekstu, jednak tryb przypuszczający czasownika osłabia możliwą wymowę utworu i tego wielkości ilorazu nie poznajemy. Słowem, to inny wymiar „szram”, jakie zauważyła M. Szott (Ciepło zimno), a dokładniej – źródła blizn w zderzeniu z rzeczywistością. „Moje wnętrze to/ jedna wielka/ szrama” (Moje wnętrze) i oto dosadniej wybrzmiewa pytanie, „czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?” (Mt 7, 3). Pominąwszy zupełnie wcześniejszą dygresję, należy odnotować, iż tekstom C. Gawrysia deficytu puenty nie sposób zarzucić, pojawia się, a jakże, choćby w utworze Idąc: „byle dotrwać do świtu/ i nie paść na twarz/ przed czasem”. Oto ważny, wciąż obecny, instrument metody literackiej autora, stosowany niemalże rutynowo.

Język kompletu enuncjacji prosty, dążący do zwięzłości, zrozumiały, mimo że wzrok czytającego prawie w ogóle nie natrafia na znaki przestankowe, pominąwszy oczywiście wyjątkowe w tych okolicznościach ekscesy z kropką, przecinkiem, wykrzyknikiem. Wydatnie służą tej taktyce odpowiednie wyróżnienia graficzne – niby strof bądź strofek lub wersów i wersecików. Czasem w wierszu zagnieździ się rekwizyt, zwyczajny, jak np. pościel, a świeży zapach poszew przywołuje wspomnienie domu rodzinnego z dzieciństwa. Jej zmiana zmęczyła, co także znalazło swoje miejsce w tekście pt. Zasypiając w świeżej pościeli. W innym miejscu, gdzieś na ulicy, przejście utrudnia „kamień filozoficzny”, dlatego też „stawiam krok za krokiem/ ostrożnie”, by się nie potknąć o tę przeszkodę (Idąc), by uniknąć eliksiru życia, by nie stać się nieśmiertelnym „przed czasem”. Gdzieś zamajaczy trzepak na jakimś blokowisku, to w jego pobliżu samobójczą śmiercią zakończył swój żywot „pan Chudy” (Widok z tarasu). Są narty w dwu konfrontacyjnych odsłonach – najpierw te współczesne z profesjonalnym kombinezonem mężczyzny wtopionego w „śnieżną pustynię” fotografii i te rachityczne, improwizowane „deski” sprzed dekad, spontanicznie, pomysłowo mocowane „do filcowych butów” (W zimie, w słońcu). Jedynie właściciel i beneficjent tego sprzętu wypada neutralnie – wnioski poety zaś sięgają krańcowych biegunów uczuć zgnębionego i cokolwiek zdezorientowanego ojca.

Trafiają się, warto odnotować, udane i ciekawe sformułowania: „cytat z niemego filmu”, co wszelako można obecnie rozumieć szerzej, nowocześniej, a nie wyłącznie literalnie (Porozmawiaj z nią); „zmieniały się jak w filmie/ klatki obcych twarzy” (Dziwne zdarzenie na Dworcu Centralnym); podlotki „z namaszczeniem/ przeglądają się/ same w sobie” (Ciepło zimno); „przez całe życie przytulałem się do liter/ i do ukochanych osób” (Lekcje kaligrafii). To jedynie wybór. Niektóre passusy nabrzmiewają dodatkowymi kontekstami poprzez przywołanie nazwisk: Pedro Almodóvar, David Lynch, wspomniany już Pier Pasolini – to filmowcy, są też reprezentanci świata nauki, wśród nich m.in. Martin Heidegger, Edmund Husserl, Leszek Kołakowski, Krzysztof Pomian, Edyta Stein, Maria i Stefan Swieżawscy czy „ksiądz T.”, a „domyślamy się, o kim mowa” – pisze M. Szott (Ciepło zimno). Ponadto jest i „M.” – obiekt westchnień piętnastolatka („miała głos chrapliwy kiedy się śmiała”) oraz „nauczycielka”, a także „Piotr H.”. Osobno trzeba wymienić jeszcze „wielkich poetów”, a właściwie ich kariery literackie pozbawione noblowskich szlifów: Zbigniew Herbert, Jarosław Iwaszkiewicz, Tadeusz Różewicz – z jednej strony, z drugiej zaś ten zapomniany i zupełnie nieznany – „Wiktor Chorodczinski/ rozstrzelany w gułagu w roku 1937/ zostały po nim tylko trzy wiersze” (Niewydarzeni poeci). W galerii tej nie zabrakło Wisławy Szymborskiej, wskutek autocenzury bodaj „połowa” jej wierszy lądowała w koszu na śmieci (Jak poznać dobrego poetę). Inaczej jeszcze – poczet znakomitości, a wśród nich autor – świadek zdarzeń, niekiedy ich uczestnik w różnych rolach (to nie argumentum ad auctoritatem).

Z feerii zawirowań znaczeniowych wyłania się zarys jakiejś topografii, przefiltrowanej intencjonalną, bo chyba nie przypadkową, selekcją autora. Oto bowiem małe wierszowane fabuły „dzieją się” w miejscach konkretnych – nowojorskim Metropolitan Museum of Art, Pewli Małej, Rudniku, nad Sanem, ale też w nieco mniej rozpoznawalnej scenerii – w „zadymionych kawiarniach”, na uczelni, w mieście albo w sypialni lub i w wyimaginowanym kocim niebie, nadto gdzieś pod „wysokim drzewem” w zaświatach. Poza ostatnim wypisem, wszystkie inne przykłady przydają czynionym rozrachunkom waloru realizmu, włączywszy w ten zamysł także incydentalnie wpleciony w jedną z obserwacji leksem z niższego rejestru mowy – „zajebisty”, a jest oczywistą repetą odtworzonego w telegraficznym skrócie dialogu, zasłyszanego niezbyt dawno w autobusie. Dotyczy ten epitet Paryża, tak ponoć stolica Francji funkcjonuje w wyobrażeniu nastolatek, a nie ma powodu, aby w tej kwestii nie wierzyć C. Gawrysiowi. Za sprawą owej przelotnej „przygody” w środku transportu publicznego, za sprawą mimowolnego świadectwa rozmowy do tomu trafił kolejny materialny przejaw dzisiejszej ikonosfery, precyzyjniej – mody, a mianowicie „fioletowe tipsy” (Ciepło zimno). Dlaczego? I kto to mówi? Mówi przecież nie ten, który może o sobie wyznać „I am sixteenyears old – powiedzmy nieco enigmatycznie, zachęcając może w ten sposób do lektury tych wierszy – lecz ten, który w istocie wcale nie dopiero wczoraj przekroczył sześćdziesiątkę (Stan wolności), co jeszcze bardziej urealnia zaprezentowany obraz (ułamkowego) procesu rozrachunku, często zestawianego i konfrontowanego ze współczesnością.

Ostatni już akapit. To teksty, które mogą przejść bez echa, ale nie muszą. Świadczą w końcu o nas, o wspólnym losie, mimo iż z różnym nastawieniem, losie prawie zawsze jednakowym, niemniej odmienionym zaledwie jakimś niuansem, hojnym łutem szczęścia lub przesadnie sporą dawką pecha. Siłą Niepisanego (ewentualnie Niepisanych) jest jego (ich) szczerość, aczkolwiek zanurzona w subiektywnym szkicu przedstawianego świata, a to kolejna właściwość pamiętników i niezbywalna cecha autentycznych wypowiedzi literackich. I bronią się te wypowiedzi, pomimo braku umiejętności lub prędzej woli, by „zrezygnować z jednego słabego wiersza”, zwłaszcza że „dotykam nim boleśnie/ twojej rany” (Jak poznać dobrego poetę), bo „errare humanum est” – a to dodatkowa przesłanka, dowodząca prawdziwości, za wszelką cenę, serii tych prywatnych wyznań. Takie mniej więcej jest lub są już spisane Niepisane.

Radosław Sztyber

 

The post Pamiętnik wierszem. Cezary Gawryś, Niepisane appeared first on Pro Libris.

]]>
Dłonie w spotkaniu godzą zwierzę z człowiekiem. Agnieszka Tymoszczuk, to ciche zwierzę jakie tam w tobie https://prolibris.net.pl/dlonie-w-spotkaniu-godza-zwierze-z-czlowiekiem-agnieszka-tymoszczuk-to-ciche-zwierze-jakie-tam-w-tobie/ Thu, 05 Jun 2025 06:33:08 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=16166 Radosław Sztyber

The post Dłonie w spotkaniu godzą zwierzę z człowiekiem. Agnieszka Tymoszczuk, to ciche zwierzę jakie tam w tobie appeared first on Pro Libris.

]]>

Dłonie w spotkaniu godzą zwierzę z człowiekiem

Agnieszka Tymoszczuk, to ciche zwierzę jakie tam w tobie, Pro Libris – Wydawnictwo WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, Zielona Góra 2024, 76 s.

Teksty Agnieszki Tymoszczuk niewątpliwie stanowią czytelnicze wyzwanie. Liczne wypowiedzenia kluczą po myślach, słowa zaś – po sensach. Przejrzystych, jednakże często tylko pozornie. Swobodzie wibracji eksperymentalnego porządku syntaktycznego wtóruje (z)re­for­mo­wana interpunkcja; wprawdzie rzadko, ale całość nadto przyprawiana bywa innowacjami leksykalnymi – to, jak się zdaje, istotne elementy strategii językowej, mającej na celu wyrażenie niewyrażalnego. Rozwiązanie nienowe, zarazem pozbawione skrajnego radykalizmu i realizowane dość konsekwentnie. Roztropnie skrywane konkluzje giną w odmętach płynącej wody, w zapachu ździebeł trawy (tych prężących się ku promieniom słonecznym i tych już zżętych), w ruchu ptasich skrzydeł, w śladach życia sprzed tysiącleci. Dominuje w tej refleksji uwaga skoncentrowana wokół fenomenów natury z majaczącymi – niekiedy w oddali, niekiedy gdzieś bliżej – przejawami osiągnięć cywilizacyjnych.

Walorów estetycznych poszczególnych enuncjacji wolno upatrywać w manifestowanym niepokoju pomieszanym z zadumą i zdziwieniem, nadto w pewnym poruszeniu, jednak powściąganym osobliwą (niezgodną) zgodą na zastane. Wszystko jakoby w dialogu, choć raczej monologiem wypada nazwać tę książkę, skoro wielokrotnie dochodzi w niej do konfrontacji z niemym „tobą”, z tym kimś ujawnionym już w samym tytule, mimo iż bez imienia i nazwiska. Może zatem z każdym. Ten układ komunikacyjny decyduje nie tylko o indywidualnym charakterze tomu, ale i jego konfesyjności wobec adresata, a w następstwie okoliczności publikacyjnych – wobec każdego odbiorcy. Słowem, z czego to zwierzenia? A może to jednak psychologiczno-detektywistyczna wycieczka w meandry „cichej” (skrywanej?) zwierzęcości człowieka? Ogląd, poparty serią stwierdzeń, orzeczeń, obserwacji. Taka obleczona w literacką formę diagnoza, odarta ze zbędnych elementów fraz lub ich części (elipsy), dodatkowo uwypuklona poprzez zamierzony deficyt znaku przestankowego (przecinek) i z intencjonalnym pogwałceniem norm ortograficznych (pisownia dużymi literami) – to tylko opis karty tytułowej. Niemniej – czy zaimek wskazujący „to” rzeczywiście zasługuje na typograficzne wyróżnienie? Nie ma powodów, by w tych właśnie rozstrzygnięciach autorki nie widzieć klucza otwierającego tajemnicę tych tekstów.

Czyli o czym „to ciche” właściwie jest? To poezja „dzika” – pisała w posłowiu Mirosława Szott (Wyprawa po dzikie, s. 73), podsumowując w ten sposób całość. Ta poezja „mogłaby się przyśnić” – stwierdzał natomiast Karol Maliszewski – „ale […] jest naprawdę” i nie tylko spod znaku eko (4. strona okładki). Tę ostatnią etykietę jednak przypina sobie sama autorka: „litery z geomyśli z geoczucia z nieodczytanych alfabetów”, wsłuchując się w „niesłyszane głosy z gałązek z igieł z liści” (…lesie lesie u ciebie, s. 10). Odświeżone poniekąd romantyczne czytanie księgi natury? Zawarte w wypowiedzi inicjalnej stwierdzenie wypada dość buńczucznie, gdyż kategorycznie, może zaczepnie i zarazem drapieżnie epatuje pewnością, z jaką autorka usiłuje tropić przejawy wszelkich atawizmów, stąd też książka otrzymuje rys cokolwiek demaskatorski. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wniosek ten brzmi dość radykalnie, niemniej wynika z oczywistego nacechowania jedynego rzeczownika, pomieszczonego w tytule zbioru, wszakże wniosek ten okazuje się błędny – ostatni bowiem utwór (poprzez choćby incipit wskazujący, iż z zasadniczym szyldem tomu stanowi swego rodzaju klamrę kompozycyjną) głosi: „to zwierzę które idzie do siebie […] to ciche było jest będzie gdzie ty” (…to ciche zwierzę, s. 69). Słowem, obcujemy 

z orzeczeniem o bezsprzecznym fakcie, nadto upominającym się o czas przeszły, przyszły i teraźniejszy, fakcie zatem immanentnie wpisanym w byt jednostki ludzkiej od początków jej istnienia, która – wbrew wszystkiemu – każdorazowo wreszcie wraca do swojej biologicznej materii bądź tę ostatnią jednak jakoś sobie uświadamia. W różnych sytuacjach, a przede wszystkim naznaczonych – niejako w kontrze do promowanej koncepcji – poprzez gry, białe rękawiczki, ulice, asfalt, samochód, miasto, głosy, hałas, huk, warkot, stukot, wrzaski, szmery czy sklep lub stragan z zabawkami, wprost – poprzez symptomy zdobyczy współczesności, a ich najbardziej sarkastycznym obrazem są ludzie – z ich szyj „wyrastały żarówki w obrocie handlowym” (…Duchy Ziemi powiedziały, s. 44). Nawet język szkodzi, nazywa przeto nieudolnie, a przynajmniej tylko synonimicznie i poniewczasie: „woda, która zna wilgoć, zanim jej kto powie, jak stawać się mokrą” (…nie wiem, s. 63) – to udana ironia, eksponująca raczej karkołomny, nieistniejący paradoks, choć prawdopodobnie należy tę frazę traktować nieomal jako apel o upodmiotowienie wody, zwłaszcza że… zna – przynajmniej w tej literackiej enuncjacji – własne podstawowe cechy. Dopiero co rzeczony passus przytoczyła także Miro­sława Szott, dowodząc, iż to „najchętniej przywoływany przez poetkę” żywioł (Wyprawa po dzikie, s. 72). Dlatego też, bez wahania konstatujemy, kroczymy ścieżką, w której hołd składa się naturze we wszelkich jej fenomenach, a życiodajny płyn zajmuje tu zapewne jedno z pierwszorzędnych miejsc. To idea przewodnia, dająca absolutny prymat dla człowieczeństwa w jej pierwotnej i najczystszej postaci, a genezę takiego ruchu pióra wyjaśnia spisany bunt, brak zgody na behawioralną rutynę próżności i społecznie oczekiwaną poprawność:

na cóż dalej jaskrawić się by przejaskrawić się na wylot do zwierząt
bezsierstnych bezzwierznych zwierząt oczyszczonych
oczyszczonych z barw
oczyszczonych z dźwięków
oczyszczonych z łap z oczu z języków z ruchu wyszorowanych do
czystej śmierci łaknącej frazesów i tłumu na pożarcie
(…I tak spośród hałasu, s. 27).

Ten pochód liter urasta do rangi manifestu, sprzeciwu. Uwypukla go zaś forma nieco zawoalowanego (pozbawionego, a przecież spodziewanego w zamknięciu zawijasa) pytania retorycznego. Na cóż? Dla blichtru i nieskutecznie, zdaje się utrzymywać podmiot mówiący. Ale nie stroni przed udzieleniem jasnej, podkreślonej anaforyczną konstrukcją, odpowiedzi: „na cóż dłużej pysznić się rok by się rozkładać i szpecić tysiąc lat […] po wielokroć w ogniu w wodzie w powietrzu na ziemi” (…I tak spośród hałasu, s. 27). Marność nad marnościami… Remedium na tę znaną i wielokrotnie petryfikowaną przypadłość jawi się w innym sformułowaniu: „ciałodusza żyje/ na twoje życie na Ziemi, a nie na koniec” (…I kiedy mówisz, s. 22), bo „jesteś ciało – i bez granic/ jest/ ziemia z jej ogniem łagodnym w powietrzu” (i, s. 13). Wybija się także więź z kosmosem – „na jednej z planet żyło powietrze” i puenta tej cząstki tomu: „a jednak na jednej z planet żyje powietrze” (…na jednej z planet, s. 68). To wyznanie wiary. W to, co wciąż razi mirażem hipotezy – rezultat najnowszych odkryć, które autorka raczej postponuje i wcale się z nimi nie liczy, ponieważ są jej własne, przedwieczne i… wieczne, mistycznie obecne od zawsze i na zawsze. Trafne, świadczą badania uczonych. Toteż powietrze, jak i woda, wie, a skoro tak – również żyje. A ogień? A ziemia? Szkoda dopowiadać – wiadomo. W końcu „Łąki wzdłuż rzeki piszą” (Nie wiem, czy można, s. 16), zresztą woda i „śpiewa” (…Ludzie zaczęli, s. 36), Ziemia zaś „pisze” (…Ziemia zamknięta w butelce, s. 56). Uprzywilejowaną pozycję tych żywiołów pieczętują wartości frekwencyjne, wyraz „powietrze” i pochodne występują blisko 20 razy, rzadziej „ogień” (5), „ziemia” zaś najczęściej (40), „woda” zjawia się prawie trzydziesto­krotnie, co wymowne, gdy obcujemy z nieco ponad sześćdziesięcioma nie w pełni zadrukowanymi stronicami. Wreszcie –

Jesteś piękna, Ziemio, i chyba zmęczona
[…]
prostowaniem twoich rzek, naprawianiem
twoich drzew od deski do deski, nakrywaniem
cię po ludzku gładkim i stwardniałym, jakbyś była – pełnym
uprzejmości – nagrobkiem […]
(*** „Jesteś piękna, Ziemio”, s. 35).

Autorka sugeruje niejako, by człowieka postrzegać w możliwie daleko posuniętej symbiozie z krzemem, kwarcem, azotem, tlenem, (dwu)tlenkiem wodoru czy oczyszczającymi językami ognia, ciepła. Albo precyzyjniej – z mieszaniną tych i nie tylko tych pierwiastków, minerałów. I w ich bardziej złożonych połączeniach – z głębokim dla nich szacunkiem: „Bądźmy tak pradawni, jak w nas zapisane/ cząstki” (…Ciszo, możliwa ciszo, s. 5). To przestrzeń zarazem, w której powódź, pożar, erupcja czy tajfun raczej nie grożą, to oaza wolna od kakofonii mechanicznych, złowieszczych zgrzytów. W tak mniej więcej zarysowanym pejzażu albo – lepiej – środowisku „z bazgrołów na powietrzu” (W drodze do miasta, s. 6) dzieje się byt podniebny; rozgrywają się akty, sceny, bądź choćby błahe scenki lub jedynie ich mdłe refleksy. Wprawdzie plątane rozmaicie, wszelako zawiązują się nici tematyczne, koncentrujące się wokół odwiecznie towarzyszących nam ważnych kwestii. Dom – „jego ściany stoją jak pnie/ pamiętają ptasie sny słyszysz oddycha ktoś/ tam na miejscu taki jaki jest” (…To taki głos z oddali, s. 7). Mowa, milczenie – „Twoja mowa, […], pośród mowy ludzkiej, nieraz mającej język za obcą sobie część ciała” (…Twoja mowo, wodo, s. 8), ale rodzi się nadzieja: „poeta na nowo/ poznaje język” (W poszczególne, s. 9). Wojna – „pewnego dnia kwiaty zwolniły się z armii […] ludzie oddychali i dziwili się” (nie wiem, jaki tytuł, s. 13). Ekspansja: Kolumb – „Zakrywał dzikie swoje jakże ludzkim: ludzką skórą,/ zdartą do żywego, z żywego. Tak jak i w sobie zaczął więzić zwierzę; a to/ w zamknięciu, w dusznym w zamian za duszę,/ zwierzyć się nie może” (*** „Tym razem Kolumb”, s. 14). Wiara – „Mam w […] ręce gąsienicę […] i głupio […] myśleć, że gdy larwa stawonoga […] zwija się w pierścionek ufa” (Spokój motyla, s. 18). Dusza – „I kiedy […] nie ma duszy, nic się nie kruszy, nic się nie wzruszy: zostaje w zamian skurczone ciało” (*** „I kiedy mówisz”, s. 22). Czas – „Będziemy płakać od jutra do dziś, […] że nam się uda żyć całe wieki” (Jak powstają ptaki, s. 28). Rodzicielstwo – „ja dorosły mówię ci że jesteś/ nietakiem że nie ma ciebie chyba że zrobisz/ co ci każę każą chyba że mnie posłuchasz kiedy/ ja nie słucham ani trochę ciebie […] zostaw nietaka tyś mu na nic […]/ dbaj o siebie dbaj o różę dbaj o to co masz za nic” (…Jest ten głos, s. 43). Religia – „przestańcie dręczyć dla dobra” (Ukrzyżowanie, s. 55). Śmierć – „Nie wiem/ […] gdzie teraz/ śmierci spada korona” (…Nie wiem, s. 62). Hodowla – „Na tamtym świecie przestali ludzie zabijać:/ zwierzęta rodziły się w kawałkach od razu, pod szkłem./ Schludne. Podzielone” (Tylko, s. 66). Miłość – „kochać to konać/ i konać i konać” (…Nie wiem, s. 62); „czyjaś dłoń żywa tak w czyjejś żywej dłoni” (…Dobrze, to wracaj, duszo, s. 67). I życie w tym rejestrze niech objawi się na koniec –

Tylko raj do stracenia,
pozostałe do zyskania: wygnanie, zmartwienie,
śmierć, apokalipsa w posuchach i w potopach –
kogo tu prosić, by pozwolił pożyć
(*** „Tylko raj do stracenia”, s. 63).

Ten terminologiczny kalejdoskop definiuje światopogląd piszącego podmiotu, prawdopodobnie – bo dlaczego nie – alter ego Agnieszki Tymoszczuk. Rysuje się tu także postulat powrotu do jakichś dawnych czasów, do naiwnego dziecięctwa ludzkości – „te łzy tobie chcą/ szeptać o źródłach/ płyną stamtąd” (…kiedy z ciebie, s. 40). Marzenie niemożliwe do spełnienia, jak i nierealna jest wyśniona idylla – wprawdzie na kartach tomiku przedsta­wiona w sposób jakoby sygnalny, ewokowana raczej, niejako domniemywana – gdyż całkowicie iluzoryczna, również dlatego że niepozbawiona przesady w idealizujących naturę rojeniach. Ta surrealistyczna sielanka bywa przecież niebezpieczna, opłakana w skutkach, lecz autorka znacznie bardziej pragnie postrzegać utraconą dziewiczość przyrody ożywionej i nieożywionej przez różowe okulary i ewentualnie jako ofiarę cywilizacyjnego rozpędu, co bezsprzecznie dopuszczalne w indywidualnych wypowiedziach artystycznych.

Z obowiązku należy odnotować, iż struktura zaprezentowanego cyklu utworów odznacza się właściwościami wierszy wolnego, białego. Strofika swobodna, nieraz wyłącznie jeden werset wybija się na tle poprzedzających i następujących linii. Nie sposób przeoczyć licznie występujących przerzutni, także i takich, które łamią granice umownych zwrotek. Gdzieniegdzie wybrzmiewa rym wewnętrzny, uwypuklony zaskakująco rytmicznie zorga­nizowaną frazą. Dodajmy jeszcze do tego zestawu anaforę, inwersję, grę słowną, opartą też na polisemii czy homofonii, i (żartobliwą albo/i złośliwą) zabawę z tradycją, aliterację oraz powtórzenia (pełne bądź zbliżone repetycje w rozmaitych układach). Wcale bogate instrumentarium. Niektóre ujęcia zaś odznaczają się oryginalnością – poprzez formę, ale i treść, czasem z niespodziewanym poczuciem humoru. Kilka przykładowych wypisów: „kraksa w przedpokoju” (modlitwa uszata, s. 12), „punkty z gwiazd, punkty z miast, punkty z ciast” (nie wiem, jaki tytuł, s. 13), „stosowani tam stosowni/ w bielejącym i bielszym na wylot białym” (do rzeki, s. 25), „trzeba się spodziewać smoka w dobrym stanie./ Nie dał sobie uciąć ani jednej głowy,/ ponieważ księżniczki chce mieć w siedmiu nosach/ i tyle języków pokazać rycerzom” (stragan z zabawkami, s. 26), „Pewnego razu chmury zdziczeją:/ utopią rzeki w chmurnych przestworach” (Jak powstają ptaki, s. 28), „takie zołzy tylkołzy” (…kiedy z ciebie, s. 40), „muzyka tak nierzeczywista, że zanim się zdarzyła,/ już ją wspominano” (Tylko, s. 52), „Wody/ bzdurzyły się, mętnie gadać o niczym/ mogły do wyschnięcia” (…Kiedy przyszedł ten człowiek, s. 64). Tak wykuwany styl, intencjonalnie naznaczony zarazem swoistym ascetyzmem leksykalnym (wśród czasowników króluje „być” we wszelkich formach gramatycznych), zmusza do szczególnie uważnej lektury, czasem ponawianej lub nawet czynionej kilkakrotnie – ślad wahań interpretacyjnych widać zresztą we wstępnych akapitach tego omówienia. Ten tom bowiem – trafnie oceniał wspomniany już Karol Maliszewski – „przenika i przedstawia sprawę jasno i ciemno na zmianę”. Poza tym, w końcu zawsze jeszcze można wyostrzyć pióro – to akurat da się utemperować, by odpowiednie dać rzeczy słowo. Bo nic w tej publikacji ani nie jest sztuczne, ani powierzchowne – to niewątpliwy atut i wcale nie „cichy”.

Książka w niektórych jej partiach wypada zwyczajnie przejmująco. Dylematy moralne aż pulsują, pokaźny katalog win porusza, natomiast jednoznaczne, skrajne werdykty – na wskroś arbitralne – przygnębiają. Oto jawi się duchowy koszt cywilizacyjnego postępu, cena rozwoju zwierzęcia w ludzkiej skórze (homo sapiens – wynik procesów ewolucyjnych), odpowiedzialnego paradoksalnie, chciałoby się polemicznie rzec i przypomnieć, także za stworzenie etyki. Jednak każdy fundamentalny, niekłamany rozrachunek boli. Tym bardziej że wyartykułowane oskarżenia mają charakter globalny, co nieuniknione dla każdego rozumnego człowieka. Choć, jak głoszą zobowiązania teoretyczne, to fikcja literacka, niemniej trudno oprzeć się wrażeniu, że czytelnik w rzeczywistości obcuje ze szczerą emanacją różnorako przefiltrowanych doświadczeń życiowych, zaklętych w serię oryginalnych zwierzeń, przemyśleń czy fantazji – bo jak „wyżyć z […] bajek, które wyszły i nie wróciły albo wracają, dlatego że nie wyszły” (Nie wiem, czy można, s. 16)?

Radosław Sztyber

 

The post Dłonie w spotkaniu godzą zwierzę z człowiekiem. Agnieszka Tymoszczuk, to ciche zwierzę jakie tam w tobie appeared first on Pro Libris.

]]>