Jolanta Fainstein Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/jolanta-fainstein/ Lubuskie Czasopismo Literackie Pro Libris Thu, 05 Jun 2025 08:46:44 +0000 pl-PL hourly 1 https://prolibris.net.pl/wp-content/uploads/2022/09/cropped-ProLibris2-32x32.png Jolanta Fainstein Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/jolanta-fainstein/ 32 32 Cho na solo! Victor Ficnerski, [kradłem od wszystkich] https://prolibris.net.pl/cho-na-solo-victor-ficnerski-kradlem-od-wszystkich/ Thu, 05 Jun 2025 06:45:42 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=16179 Jolanta Fainstein

The post Cho na solo! Victor Ficnerski, [kradłem od wszystkich] appeared first on Pro Libris.

]]>

Cho na solo!

Victor Ficnerski, [kradłem od wszystkich], Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Oddział Łódź, Dom Literatury w Łodzi, Łódź 2024, 52 s.

„Was nie można sądzić, was… was trzeba leczyć!”

Od swoich pierwszych wersów utwory w tomie poetyckim kradłem od wszystkich Victora Ficnerskiego atakują czytelnika na różnorakie sposoby. Na pewno są to ataki zaczepne, czy zaczepno-obronne – należałoby zapytać specjalistów z wojskowości, ewentualnie psychologii.

Gdyby podzielić inwektywy na kategorie, można by wyróżnić:

a) wyzwiska: „skurwysynu” [trzy kilo], „idioto” [];
b) życzenia śmierci: „udław się” [ale zaraz];
c) traktowanie z pogardą, oczernianie: „jesteś złożony z lęków” [] „jesteś z mułu i niepewności” [], „jesteś do bólu miałeś być na przekór” [];
d) umniejszanie wartości, pokazywanie wyższości: „nie znasz”, „nie wiesz” [trzy kilo];
e) straszenie odejściem: „przyjechałem do ciebie porzucę cię jak zwykle” [długi wiersz powrotny], „miałem rzucić ciebie i picie” [czwarty wiersz powrotny].

A to tylko przedsmak rozmiarami kosmicznej irytacji, czarnej dziury żalu ukrytej w mięśniach, pod odtłuszczonymi tkankami podmiotu lirycznego. Ciągła agresja słowna przenikająca kolejne strony zupełnie niezawiłym tunelem prowadzi do diagnozy atmosfery tomu, diagnozy podmiotu lirycznego – przemoc psychiczna / przemoc emocjonalna. Mamy więc do czynienia z podmiotem-przemocowcem, z przemocową poezją.

Agresja i bezczelność sączące się z kart tomu przywodzą na myśl bohaterów filmu Psy Władysława Pasikowskiego. To ich wypowiedziami pozwolę sobie opatrywać rozwinięcia kolejnych wątków, pojawiających się w kradłem od wszystkich.

„Nie chce mi się z tobą gadać”

Podmiot bezczelnie traktuje czytelnika jak niedoświadczonego młokosa, który nic o życiu nie wie. Ogałaca czytelnika z jego doświadczeń biedy, depresyjnego samopoczucia, urągających istocie żywej warunków życia, męczącej pracy, nieodpowiednich kobiet. Egoistycznie i agresywnie zawłaszcza te wszystkie przeciwności losu, te przeszkody na drodze do szczęścia – sobie. Z góry zakłada, że takie kłody pod nogi turlają się wyłącznie po ścieżce jego doświadczeń, że tylko on zapakował do worka zło całego świata i dzielnie nosi na swoich barkach. My, czytelnicy, nie nosimy na naszych barkach żadnych traum, przykrości, nie. Podmiot wyraźnie nam to wygarnia. Z tej prostej przyczyny – nie znamy prawdziwego życia, nie wiemy, co to jest prawdziwe życie. Na szczęście po tym, jak podmiot liryczny wytknie już nam naszą niewiedzę, zaczyna niezmordowanie uświadamiać nas o tym, jak prawdziwe życie właściwie wygląda. Szczególnie instruktażowe, wręcz edukacyjne, są utwory: [trzy kilo], [etyka pracy], [czystozębi], [większość ludzi], [trzeci wiersz powrotny], jeden z [], [punkty topienia śniegu], [spacer nocny].

„Na pohybel wszystkim. To jest ładny toast, co?”

Poza agresją podmiot liryczny zmaga się z uzależnieniami. Zmaga w stopniu lekkim: „miałem/ rzucić ciebie i picie mam/ w kieszeniach kurtki małpki” [czwarty wiersz powrotny]. Nałogi są raczej natrętną muchą niż czynnikiem rujnującym życie. Chyba że podmiot jeszcze tego nie wie. Będąc świadomym swojego nałogu, ma świadomość, że pozbywając się jednego – od razu zastąpi go innym: „nałogami należy żonglować” [trzeci wiersz powrotny], „zastąpiłem/ jeden nałóg drugim” [pierwszy wiersz powrotny]. Zupełnie bezpardonowo oznajmia: „do mnie najlepsze pomysły przychodzą po wódce/ wódka to najczystszy z alkoholi” [], czy „dopiero czwartek a my pijani” []. Podmiot liryczny zdaje się doskonale znać siebie, głębię siebie, swoich potrzeb, ale też limitów. Przyznaje się do nich otwarcie, nie owijając w bawełnę, nie starając się wybielić czy usprawiedliwić. Ta szczerość pozwala na skrócenie dystansu i złamanie lodów między podmiotem a czytelnikiem. Podmiot obnaża się ze swoich wad, jednocześnie nie linczując się za nie. Tym sposobem wyciąga do czytelnika rękę, nie robiąc przy tym skruszonej miny. Jakby mówił – piję, taki jestem, czy ci się to podoba, czy nie.

„Jezu, ale ty piękna jesteś.”

Agresja i nałogi siedzące we wnętrzu podmiotu lirycznego są otulone jego… właśnie. Ciało dla podmiotu lirycznego to opakowanie: „zajdę poniżej dziesięciu procent tłuszczu […] przynoszę ci w pełni wyrzeźbiony sześciopak wystające żyły/ stertę mięśni/ stertę mięsa” [ale zaraz]. Podmiot jawi się jako pozór, ma schudnąć, pokazać swoje piękne, wyżyłowane, muskularne ciało, pozbawione tłuszczu: „miałem czyste niemal nieludzie wycyzelowane ciało/ wystające żyły/ teraz muszę zrzucić trzy kilo” [trzy kilo]. Nie daje siebie, lecz swoją otoczkę, opakowanie. Fizyczność, czytaj: brak głębi, przejawia się także w podejściu do pracy: „etykę pracy znam jedynie z łóżka/ potrafię być delikatny i dokładam starań potraktuję/ twoje ciało jak płótno” [etyka pracy]. Wnętrze podmiotu lirycznego wypełniają złość, żal, używki, zatem warstwa zewnętrzna to piękna, ale pusta wydmuszka. Pozór stanowią także te momenty, w których podmiot liryczny stwarza ułudę bycia miłym: „to taka zagrywka” [mówić dobrze o wszystkich].

„– Czy jest pan gotów stać na straży porządku prawnego, odnowionej, demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej?
– Bezapelacyjnie, do samego końca. Mojego lub jej.”

Stosunek podmiotu lirycznego zalatuje syndromem sztokholmskim. Z jednej strony podmiot akceptuje własną ojczyznę i istnienie Boga: „wysiadłem na dworcu […] pozdrowiłem/ matkę Boga i orzełka” [pierwszy wiersz powrotny], ale z drugiej – czyni Polsce wymówki: „w tym kraju nic się nie zaczyna […]/ w tym kraju wali się w szyję/ w tym kraju Bóg kojarzy się najgorzej” [kiedy budzę się w Polsce]. Na jednej szali podmiot wita swój kraj, na drugiej gardzi nim: „powiedziałem pierdolę to: BIEDNE POLSKIE GÓWNO” [znów będziesz mnie besztać]. A może to nie forma obrony psychicznej w obliczu ekstremalnego stresu, tylko zwyczajny, codzienny ambiwalentny stosunek do kraju i jego rodaków?

„Pan mi nie udziela rad!”

Wielokrotnie wspomniana bezczelność podmiotu lirycznego w połączeniu z jego pychą nie pozwala mu przyznać się do ubóstwa ducha, braku ambicji, skłonności do narzekania: „[…] nie starałem się jak mogłem/ starałem się w najmniejszym stopniu” [proszę opuścić lokal]. Duma nie pozwala podmiotowi przyznać się choćby do próby zaakceptowania istnienia Innego: „pierdolę współczesne malarstwo” [etyka pracy]. Czytelnik może być w kropce, ponieważ skoro podmiot odrzucił nihilizm [punkty topienia śniegu], to nie powinien mieć współczesnego malarstwa w głębokim poważaniu. Odrzucenie odrzucenia to dwa minusy, a one, z kolei, dają plus, czyli akceptację, która jednak z lektury tomu Victora Ficnerskiego nie wynika.

„Ta prowokacja zaczyna mnie z wolna nudzić, panie oficerze.”

Podmiot jednak nie szuka winnego, nie robi swojej własnej lobotomii dzieciństwa, psychoanalizy nieudanych związków. Pomiot wyrzuca gniew jak karabin maszynowy pociski, jeden za drugim, bez wytchnienia, bez zmęczenia materiału.

Zatem tytuł kradłem od wszystkich i wiersz [kradłem od wszystkich] nie jest okazaniem skruchy, spowiedzią w oczekiwaniu na przebaczenie. Wręcz przeciwnie, to wyznanie stanowi akt bezczelności i pychy, poczucia wyższości, śmiech w twarz tym, którzy są idiotami, mają się udławić, są z mułu i niepewności.

Spotkanie na górce za szkołą w trakcie długiej przerwy?

Podejmuję rękawicę, idę na solo.

Jolanta Fainstein

 

 

The post Cho na solo! Victor Ficnerski, [kradłem od wszystkich] appeared first on Pro Libris.

]]>
Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ) https://prolibris.net.pl/podskorny-przyplyw-ulgi-natalia-haczek-przeplyw/ Wed, 30 Oct 2024 11:33:44 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=14796 Jolanta Fainstein

The post Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ) appeared first on Pro Libris.

]]>

„Zanim przyjdzie ukojenie”

Zmagania w wierszach Anety Długołęckiej z tomu Pierwszy tatuaż

Aneta Długołęcka, Pierwszy tatuaż, Związek Literatów Polskich Oddział w Gorzowie Wielkopolskim, Gorzów Wielkopolski 2024, 56 s.
Uprzejmości

Po zeszłorocznej lekturze Głodu Natalii Haczek z przyjemnością przepływam przez jej Przepływ.

O poezji Haczek możemy powiedzieć to samo, co o dobrej minimalistycznej poezji w ogóle, że jest lapidarna i powierzchowna w słowie, a jednocześnie zagęszczona w sensy i insynuacje, że jest epicko fotograficzna. Odstawmy więc adoracje na bok i przejdźmy do rzeczy.

Niby-wstęp

Wcale nieduża ilość motywów (akceptacja, a także dojrzewanie, przeplatanie się światów, niedyspozycje psychicznofizyczne, jedzenie i relacje międzyludzkie i międzyswoje) przepływających przez utwory pozwala skupić się i powracać do już raz wywartych przez 50 wierszy wrażeń, zgłębiając i rozbudowując je impresyjnym palimpsestem. W Przepływie znajdziemy także randomowe 

i powierzchownie nic nieznaczące (a może nie?) wspomnienia z dzieciństwa, uświadomienie sobie, że zarówno samemu, jak i z kimś człowiek jest nadal pełnym bytem, bez uszczerbionego ucha, bez odłamanej rączki, nie gorszym, ale też nie lepszym – po prostu istnieje, trenując uważność, celebrując drobne pozytywy codzienności.

Pozytywnie akceptujący dekadentyzm

Utwór otwierający tom, Avocado, stanowi bazę palimpsestową. Podmiotka na pierwszej stronie bezżałośnie zrzuca maskę twardzielki, obnażając nawet nie twarz, ale całe wnętrze: „to co zewnętrzne odchodzi bez żalu/ jest całkiem miło/ w końcu nie musimy się zgrywać”. Dokładnie jak owoc awokado pozbawiony sztywnej skorupki, maślanie dojrzały w środku, tak podmiotka uświadamia sobie, że może być emocjonalnie, fizycznie, psychicznie i na jakikolwiek inny sposób miękka, nie doszukując się w tej miękkości słabości. Wstęp niczym zrzucony balast, kamień z serca, ciężar z głowy otwiera tom pod hasłem „akceptacja”, czy świadoma, czy dojrzała, czy rozsądna – to już sprawa dalszorzędna. Akceptacja działająca nie na zasadzie porzucania pragnień, ale na zasadzie gotowości i otwartości na to, co pozytywne. W podobnym tonie przedstawiony zostaje pierwszy naleśnik: „zawsze rozwalony/ konając wnętrznościami do zewnątrz/ obnaża wszystkie odcienie spalenizny” (Naleśnik). Podmiotka bierze siebie i swoje niedoskonałości na warsztat, i zadowalająco lepi z nich siebie na nowo – siebie kompletną.

Tom wycisnął w mojej wyobraźni kilka znamion współczesnej osoby świadomie dekadenckiej z tendencją do pozytywnego myślenia i nadzieją. Podmiotka liryczna na ten właśnie sposób ujarzmia samotność, narzuconą samodzielność i brak (relacji). Jest świadoma przeszkód i kłód, ba!, części z nich nawet oczekuje czy spodziewa się, ale jednocześnie akceptuje, nie dramatyzując: „ważne że jeszcze trzymamy się wzajemnie” (Trzymamy się); „nawet nie wiem co znowu przegapiłam” (Jeleń); „[…] czasem się uśmiechasz/ ładnie ci to wychodzi/ smutno mi trochę że nie do mnie” (Chora); „śniło mi się że zadzwoniłaś/ […] /no dawaj/ obiecuję że odbiorę” (Fotografia). Podmiotka należycie bezwstydnie, otwarcie mówi o swoich stanach psychicznych, nie ukrywa bolączek głowy i myśli: „sorry dzisiaj jestem na niżu” (Niż); „dziś czuję się chora” (Chora); „egzystencjalna pętla zaciska mi się na szyi” (Zabawa w chowanego). Podmiotka traktuje obniżenia nastroju jako element życia, cząstkę swojej codzienności, siebie, i w pełni je akceptuje, daje im przestrzeń do przeżycia z nadzieją na odejście, przeminięcie. Nie da się jednak ukryć lęków społecznych, lęków przed oceną podmiotki: „nakładam dziś wyjątkowo wiele/ aby nikt nie rozpoznał/ pustki (Nie do poznania); „proszę się nie oglądać/ nie ma za czym/ większość żywotności/ skrywam w kieszeni marynarki” (Kieszeń); „wolę zachować trochę przestrzeni dla siebie” (Kukurydza). Czytelnicy dostają jasny sygnał, że uświadamianie sobie siebie, uzewnętrznianie się nie jest dla ich oczu, z tego względu że podmiotka robi całe to obnażanie się dla siebie, dla swoich oczu, przed swoim własnym mentalnym lustrem. A my, czytelnicy, możemy wziąć z niej przykład i także poczuć podskórny przypływ ulgi.

Nienuda

O tym, że codzienność jest piękna, a nie nudna, Haczek przekonuje nas nieraz – bez ironii, bez podtekstu, bez znaku zapytania, za to z twardą domyślną kropką. Wydawać by się mogło, że gatunkowo podjęcie tematu powszedniości leży poza poezją, a jednak Haczek podejmuje tę rękawicę, spogląda typowemu dniu w prosto w twarz, i wygrywa. Trening mindfulness w pełnej krasie: „będziemy/ razem wyjadać dżem ze słoika/ wypasać koty kurzowe/ wywracać skarpetki na właściwą stronę/ […] chodź się całować” (Banał); „dotykasz moich włosów/ i mówisz że fajne” (Wieczór); „kupiłam wielki wór jarmużu/ będę go teraz pochłaniać/ na śniadanie obiad i kolację” (Zielenina); „na koniec uwaliłaś mnie szminką” (Szminka). Kiedy skupiam się na detalach prozaiczności podmiotki, nie myślę o katastrofach XXI wieku, czy o „śmiertelnych czasach”, o których śpiewał Krzysztof Grabaż Grabowski, kiedy działa się zwykła, piękna rzecz – jego dziewczyna zostawała u niego na noc. Powszedniość to nie nuda, powszedniość sprawia, że życie jest możliwe, że codziennością można, a nawet trzeba upajać się, patrzeć jak w obraz w autentyczną egzystencję.

Liściki

Ciekawym zabiegiem jest uformowanie utworów, w których podmiotka zwraca się do bliskiej osoby, którą kiedyś (nadal?) zna(ła), na kształt notatek, które w ramach przypominajek zostawiają sobie domownicy, albo w postaci esemesów. Nadana forma sprawia, że podmiotka staje się dziewczyną z sąsiedztwa, kimś podobnym do nas w codzienności, w potknięciach i marzeniach: „znowu rozdrapałeś strupa” (Krew); „dziś z trudem weszłam do domu/ przed klatką/ jakieś zwierzę chciało odgryźć mi głowę” (Dla kolegi z czasów dziecięcych); „wciąż masz to samo profilowe” [(Nie)znajomość]; „znowu zapomniałaś okularów” (Wzrok); „daj mi proszę chwilę” (Rozsypka); „kiedyś myślałam/ że osełka to samica osła” (Świeża trawa); „wpadnij kiedyś do mnie / to zrobię sałatkę z rukoli” (Zielenina); „nie mogę się dzisiaj śmiać/ […] nastąpił bunt żeber” (Żebrostan); „wyobrażam sobie/ że wszystkie szare i czarne/ samochody/ należą do ciebie” (Przejazd); „zawsze ożywiam się na twój widok” (Na). Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie powiedział: „przestań mnie rozśmieszać, już boli mnie brzuch” albo „wpadnij, to coś razem ugotujemy”. Kto nie pomyślał: „nadal masz to samo profilowe” albo „wyobrażam sobie, że X jest twoje”? Czytelnicy z pewnością rozpoznają te odpryski dnia w swoich rutynach. Podmiotka liryczna składa hołd codziennym ludzko-domowym frazom, intencjonalnie włączając je w pełnię swojej podmiotowości.

Polecajka

Smakoszom polecam zapoznać się z utworami znajdującymi się na stronach: 5, 10, 11, 16, 21, 22, 34, 35, 36.

Zakończenie

Przeczytanie książki Haczek przynosi ukojenie. Uff.

 

Jolanta Fainstein

 

The post Podskórny przypływ ulgi (Natalia Haczek, Przepływ) appeared first on Pro Libris.

]]>
Wiersze [gwiazdy, tradycja, kostka cukru była naszym marzeniem, nie może wziąć ślubu] https://prolibris.net.pl/wiersze-gwiazdy-tradycja-kostka-cukru-byla-naszym-marzeniem-nie-moze-wziac-slubu/ Mon, 18 Mar 2024 10:27:19 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=12264 Jolanta Fainstein

The post Wiersze [gwiazdy, tradycja, kostka cukru była naszym marzeniem, nie może wziąć ślubu] appeared first on Pro Libris.

]]>

Jolanta Fainstein

 

gwiazdy

tysiące złotych gwiazd które nie znikają w dzień
nie mogą zgasnąć w tej samej chwili
zniknąć tak po prostu

jednak są wchłaniane
unoszą się szarą chmurą popielatym dymem

pierwsze zdjęcie czarnej dziury
wiecznego paleniska
nie tylko hawking nie dożył tego momentu

tradycja

wszystkim mieszkańcom anatewek

najpierw tradycją obyczajem normą
były role małżonków rodziców dzieci
śluby pogrzeby narodziny
jak jeść jak pić jak się modlić
zapytasz – jak to się stało
tradycją obyczajem normą
odpowiem – nie wiem
ale to była tradycja

później tradycją obyczajem normą
stały się ucieczka strach kryjówka
denuncjacja szantaż łapówka
jak milczeć jak nie jeść jak przeżyć
zapytasz – jak to stało się
tradycją obyczajem normą
odpowiem – nie wiem
ale to była tradycja

 

kostka cukru była naszym marzeniem

zapachem róży w latrynie
ugotowaną kością w zupie z pokrzywy
pięcioma pajdami chleba
chowanymi pod siennik

za kostkę cukru
każdy by nie wiem co
baliśmy się pomyśleć

kostka cukru kryształek
majak miraż cel dnia

smak pozaobozowy

nie może wziąć ślubu

nawet najcieńszy tiul
jest dla niej dawną poduszką
która zakryła jej twarz
gdy czarny żołnierz
w czarnych butach
przeszukiwał dom
szukając dzieci o czarnych oczach

The post Wiersze [gwiazdy, tradycja, kostka cukru była naszym marzeniem, nie może wziąć ślubu] appeared first on Pro Libris.

]]>
100% https://prolibris.net.pl/100-2/ Mon, 13 Nov 2023 14:13:22 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=10512 Jolanta Fainstein

The post 100% appeared first on Pro Libris.

]]>

Jolanta Fainstein

100%

Ra kolejny raz nie daje za wygraną, świdrującymi, wibrującymi promieniami obwieszcza kobiecie swoje istnienie.

Procesy zmian zachodzą coraz szybciej. Nasilają się szczególnie wczesnym rankiem, kiedy kobieta wykonuje wszystkie czynności bez zastanowienia, bez zająknięcia i bez zbędnych ruchów. Gorący pot zbiera się między małomlecznymi piersiami i na plecach. Wszystkie rzeczy są ułożone na odpowiednich miejscach: umyta butelka po sztucznym mleku schnie na suszarce, pielucha leży w koszu na śmieci, niemowlę w łóżeczku, a sterta prania w łazience. Mieszkanie wydaje się raczej uporządkowane, mimo że kobieta dopiero wstała.

Bóg leniwie przesuwa się po nieboskłonie. Jest ciepło jak na kwiecień, nic się nie przeplata. Deszcz nie padał już od dawna. Przestrzeń mieszkania osnuwa słoneczna żółć. W cieniach między blokami bezdźwięcznie chowają się ptaki i koty, instynkty łowieckie uległy przegrzaniu, ludzie z zakupami przemykają od cienia chmury do cienia chmury, jak żaby skaczące z nenufaru na nenufar, nad samochodami i chodnikami unosi się falująca jak przedwojenna ondulacja warstwa rozgrzanego powietrza.

Budząc się rano, kobieta nie potrafi przypomnieć sobie wielokrotnego zrywania się do płaczącego dziecka. Jej świadomość zepchnęła wydarzenia nocy w najdalsze otchłanie ciała, w końcówki włosów i paznokci. Byle nie odgrzebać, byle nie mieć refleksji, bo z rozmyślania nad wyczerpaniem można porzucić to chomicze koło, ten koński kierat, zdać sobie sprawę i otworzyć to, przed czym się chowa. Być może nigdy tam nie zajrzy. Albo zajrzy z kojącym opóźnieniem.

Noc nie przyniosła wytchnienia. Ciało kobiety odczuwa przenikające zmęczenie, boli ją każdy mięsień, więzadło, staw, czoło nieprzyjemnie ciąży, pod powiekami nagromadziły się zbyt grubo zmielone ziarnka zatęchłej kawy. Uporczywie uwierają. Kobieta nie jest pewna, czy jej ciało należy do niej, czy to nadal ona. Choć lustro nie odzwierciedla żadnych odstępstw, ona odczuwa je jak za ciasny skafander, jak wylinkę, którą próbuje nieudolnie zrzucić. Opóźnionym wzrokiem ogarnia pokój, szukając wczorajszej koszulki na ramiączkach. Wącha ją i decyduje się wrzucić ją do kosza na brudną bieliznę. Dowlókłszy się do szafy, wybiera świeżą bluzkę. Zagląda do majtek po nocy, plamienie połogowe zauważalnie ustaje, więc dzisiaj kobieta decyduje, że nie założy już wkładki. Najwyżej zmieni majtki dwa czy trzy razy. Chce czuć świeżość. Przynajmniej między nogami.

Kobieta cicho klnie, ze zmęczenia zapomniała się wczoraj wieczorem doładować, a wie, że w dzień nie będzie miała na to wystarczającej ilości czasu.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Kobieta przysiada. Z rozmemłanych myśli wyrywa ją płacz. Świdruje jak szydełko wbijane w bębenki. Kobieta natychmiast prostuje się i szybkim krokiem udaje się do pokoju obok. W lewitującej kołysce wierci się różowe zawiniątko. Kobieta bierze je na ręce wprawnym automatycznym ruchem i przykłada do piersi. Dziecko szamocze się jeszcze chwilę i zaczyna ssać. Pokarmu wystarcza zaledwie na uspokojenie zawiniątka. Kobieta włącza unoszącą się w powietrzu zabawkę dynamo w kształcie meduzy i odchodzi przygotować mleko zastępcze z żelowych kapsułek. Meduza zabawia dziecko, faluje kojąco. Jest wykonana z nietoksycznej pleksy grafitowej, więc kiedy dziecko zacznie ząbkować, będzie mogło pogryzać szorstkie parzydełka, żeby uśmierzyć natarczywe swędzenie dziąseł. Po chwili kobieta wraca z butelką, bierze dziecko na ręce, siada na łóżku i zaczyna karmić. Krople białego mleka wypływają z kącików ust dziecka, a jego brzuch opróżnia się od gazów. Kobieta ma przymrużone oczy, oddycha wolno, delektuje się milczeniem.

Mechanizm wewnętrzny rozkładu doby kobiety przypomina koła zębate: jeden ząbek – płacz dziecka, drugi ząbek – kobieta przygotowuje sklepowy pokarm lub próbuje wydusić resztki własnego, trzeci ząbek – karmi, czwarty – nosi dziecko, piąty – dziecku się odbija, kolejny ząbek – kobieta przewija niemowlę, lula, dziecko zasypia, dziecko płacze, mleko, odbicie, noszenie, ulanie, pieluszka, lulanie, spanie, płacz, mleko… Koła zębate trzymają kobietę przy życiu, jeszcze jedno tik, jeszcze jedno tak. Jedno tik, jedno tak, tik, tak, tik, tak. Prostota tak skomplikowanego mechanizmu. Byle do wieczora tik tak. Byle do rana tik tak. Jeszcze jedna godzina tik tak. Tik tak.

Ra to przegrywa, to odbija się od dna.

Moment doby nie robi kobiecie żadnej różnicy. Dziecko nie zwraca uwagi na wszechsprawczego boga, za nic ma jego wędrówkę po drugiej stronie lustra i powrót na nieboskłon. Dziecko nie respektuje boskich zasad, a kobieta, wcześniej będąca żarliwą wyznawczynią, teraz musi poddać się rządom niemowlęcia. Bóg nie umarł. Ustąpił istocie kruchej i nieświadomej jak dorosły pies ulegający szczeniakowi.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Sen kobiety jest zależny od snu dziecka, więc południowy spacer Ra pozostaje przez nią niezauważony. Mimo że kobieta wyczuwała od siebie kwaśno-mdły odór cebulowego potu, to tym razem coś kiełkującego i kłującego nie pozwalało jej w nocy zasnąć. Zwykła maszynka do golenia stała się nieosiągalnym luksusem. W zasięgu manualnym, ale nie temporalnym. Kawałek cienkiego ostrza osadzonego w różowym plastiku nigdy nie był tak pożądany. Leży zaledwie w łazience. Nawilżający listek rozmiękł się i przykleił do wanny. Jednak kobieta nie jest pewna, czy oddałaby za niego jakiekolwiek królestwo. Odrastające włosy dziobią ją, gdy ociera nogą o nogę, kłują ją w pachy i pachwiny, szczypią jak jad czerwonej mrówki. Według poradnika dla matek jej skóra już niebawem powinna zacząć proces mutare in metallum. Naskórek kobiety zacznie przeźroczyścieć z dnia na dzień, ale nigdy do momentu pokazania się żywego mięśnia. Mikrometry przed tkanką mięśniową proces cieniowania skóry zacznie odwrót, zastępując transparentny naskórek miękką i cienką warstwą prazeodymu. Dzięki niemu metaliczna powłoka kobiety nie ulegnie korozji. System opracowujący poradnik zasugerował, żeby w tym czasie unikać nadmiernych ilości wody i promieniowania UVB i UVA. Na szczęście, kobieta jest w takim stanie, że na spacery nie ostrzy sobie zębów. Nawet werandowanie dla zdrowia dziecka nie jest priorytetem. Skutki zmarnowanej szansy na równomierne rozłożenie się prazeodymu na ciele odczuwałaby przez długie lata; gniecenie w kolanach, łokciach, zgrubienia w pachwinach, kto wie, czy nie zagnieździłaby się w nich kropka rdzy, która powoli, latami doprowadziłaby całą powłokę do ruiny.

Opracowanie mutare in metallum stało się wybawieniem dla wielu ludzi, dla których bycie kobietą czy mężczyzną nie miało znaczenia, było wygodą albo łączyło się z zagrożeniem życia. Zmiana pozwala na wiele oszczędności ekonomicznych, w tym wody czy zimowej odzieży, daje możliwość wstępów do miejsc zarezerwowanych wyłącznie dla jednej płci, gwarantuje poczucie bezpieczeństwa fizyczno-psychicznego, nie mówiąc o uwolnieniu od tożsamościowania. Bezpieczne pozbycie się cech płciowych męskich lub żeńskich dla wielu stało się czymś więcej niż biologiczna interpłciowość, to był początek epoki bezpłciowości, bycia człowiekiem bez narządów rodnych, zachowując jednocześnie narządy układu wydalniczego. Osoby, które zdecydowały się na przejście procesu, długo przyzwyczajają się do myśli, że ich zdrowiu nie będą zagrażać nowotwory przyczepiające się do jajników, szyjki macicy, jąder czy prącia. Istnieje tylko jeden skutek uboczny procesu – bezpłodność. Wiele kobiet i par decydowało się na uruchomienie mutare in metallum dopiero po urodzeniu dziecka.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Kobieta zastanawia się, czy to nie jej zapach drażni nos dziecka. Boi się wziąć prysznic z obawy przed rdzewieniem. Zdaje jej się, że zauważa delikatne pomarańczowe zabarwienia między zgięciami palców. Uświadamia sobie, że będzie musiała dbać o higienę dziecka w rękawiczkach gumowych. Maszyna licząca w głowie kobiety wykonuje serię działań prowadzących do ustalenia opłacalności posiadania naturalnej skóry: najzwyklejszy krem do pielęgnacji rąk – 2 hominy, przeciwko korozji – 50 hominów. Jednak po chwili ściągnięte czoło kobiety wygładza się, przecież wykupiła usługę mutare w wersji premium – w całości z prazeodymu z dodatkiem dezynfekujących cząsteczek nanosrebra. Żadnych balsamów, kremów, maści, już niebawem nigdy nie będzie musiała niczego wcierać, wklepywać, wmasowywać, nigdy nie zarazi się żadną chorobą skórną, nie dostanie poparzeń słonecznych, nie będzie się pocić. Nie będzie także zużywać wody na prysznic, na mycie rąk.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Autonomicznie, bez wiedzy kobiety Google Eye zintegrowany ze skronią przegląda oferty pieluszek i sztucznego mleka w osiedlowych dyskontach. Podświadomie tworzy listę najpotrzebniejszych rzeczy. Mechanizacja postępuje codziennie. Kobieta zaczyna odczuwać nienaturalnie silne parcie na pęcherz. W toalecie jej ciało pozbywa się płynów ustrojowych, krwi oraz moczu. W miejscu pęcherza, kanalików i żył kobieta wyczuwa pojawiające się zgrubienia – światłowodowe bioprzewody – na dniach zaczną rozprowadzać energię słoneczną w ciele. Póki co musi doładowywać się co kilka godzin.

Płacz.

Kobieta kładzie dziecko na plecach, rozpina body, zdejmuje wilgotną pieluszkę, zakłada świeżą. Chodzi jak w zegarku. Czysta mechanika. Ruchy bez zbędnych ociągnięć, bez dłużyzn. Wkłada dziecko do wiszącego w powietrzu bujaka i nastawia tryb lulania. Zawiniątko powoli zamyka oczy i zasypia.

Kobieta wkłada zużyte butelki po mleku do wielkiej metalowej miski, wrzuca do niej jonizator i nakłada pokrywkę. Jony lepiej niż jakikolwiek płyn odkażają butelki. Dzięki nim kobieta nie musi zużywać wody i martwić się o niedomyte miejsca w butelkach.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Kobieta wodzi wzrokiem po domu w poszukiwaniu ładowarki. Zrezygnowana podpina się w kuchni, zalewając kawę zbożową. Twarz kobiety w świetle dnia przybiera ze zmęczenia zielonkawy odcień, a cienie pod oczami z poranka na poranek stają się coraz bardziej fioletowe. Brak snu nie powoduje u niej napadów lękowych czy zdenerwowania, kobieta realizuje go w postaci przeciągłych ociężałych ruchów. Zamienia się w ślimaka, zostawia po sobie zapach, jak ślimak śluz. Zerka na monitor smartwatcha osadzonego na przegubie – 7%. Jak dobije do 20, wystawi kosz ze zużytymi pieluszkami za drzwi, nastawi pranie i zje kromkę chleba z serem i pomidorem. Poza ładowaniem kobieta musi spożywać pokarmy do momentu zaprzestania karmienia własnym mlekiem. Kobieta odciąga koszulkę i przygląda się swoim piersiom. Małe i niemleczne. Wyciśnięcie nawet kilku kropel stanowi dla dziecka wyzwanie. Ten, kto wymyślił mleko w proszku, von Liebig czy Pratt, powinien mieć ołtarzyk w każdym domu, w którym pojawia się dziecko, a jego podobizna i krótka biografia powinna zdobić każde opakowanie mleka.

Płacz, kolka, lulanie, lulanie.

Zamykając drzwiczki od pralki, kobieta pożałowała, że zaraz po pojawieniu się niemowlęcia na świecie nie zdecydowała się na zabieg wbudowania pralko-suszarki w pozostałej po dziecku przestrzeni brzucha. Nie pamięta już, czy była zbyt zmęczona, zapatrzona w dziecko, a może miała obawy. Zresztą, słyszała wiele nieprzychylnych opinii na ich temat – a to wylewały nagle podczas robienia zakupów w sklepie, a to w nocy, zalewając łóżko, a to niektórym kobietom odbijało się wodą po płukaniu. Nie. Dobrze, że tego nie zrobiła. Sterta brudów jeść nie woła, jak będzie silniejsza, to wstawi pranie.

Kobieta jest w połowie przeżuwania kanapki.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Kreski podskoczyły do 25%! Pakietem nowych sił kobieta wystawiła dziecko na werandowanie na balkonie w ciepłych ledwie popołudniowych promieniach Ra. Pranie już się nawet wyprało, a wieszając je, kobieta dojada kanapkę i wypija wystygłą kawę. Po chwili zalewa coś wrzątkiem. Tym razem to płatki błyskawiczne. Kobieta uśmiecha się pod nosem – tyle rzeczy udało jej się zrobić między pobudkami dziecka.

Płacz, płacz, płacz, lulanie.

Płatki zmieniły się w kluchę. Kobieta nie wybrzydza – nie ma możliwości, ale nie ma też siły. Nie ma mózgu, tylko muzg, baby brain. Już niebawem jej metaliczna porazeodyczna powłoka wygeneruje na czaszce mikropanel solarny, który będzie ją zaopatrywał w energię od Ra podczas spacerów na świeżym powietrzu, a ładowanie per funem będzie tylko nienachalnym obowiązkiem jesieni i zimy. Kobieta dziwi się, jak kobiety nosiły kiedyś wielkie i niewydajne panele pół metra na metr, nie wspominając o ich ciężarze. Ten w jej czaszce będzie niemal niewyczuwalny palpacyjnie. Nie będzie co prawda najnowszej generacji, ale 18 000 kWh miesięcznie to też nie byle co. W pełni naładowane światłowody w słonecznym wrześniu przechodzą bez ładowania w domu przez cały październik, a jeśli i ten będzie nie najgorszy, to może kawałek listopada.

Po zjedzeniu zimnej pulpy kobieta czuje, że musi usiąść. Słabnąca bateria zaczyna wyładowywać się coraz szybciej i kobieta znów musi podpiąć się do ładowarki. Opiera się o blat jak nieużywana marionetka. Świeża dawka energii zaczyna ją usypiać. Głowa łagodnie opada na ramię, na ustach pojawia się bąbel powolnego oddechu, między piersiami spływa kropla potu. Budzi ją dźwięk alarmu bombowego. Zdezorientowana uspokaja się, gdy uświadamia sobie, że natrętny dźwięk wydobywa się z płuc i gardła jej zdublowanego ja.

Płacz, karmienie, odbicie, przewijanie, lulanie.

Kobieta uświadamia sobie dopiero teraz, że od kilku godzin nie boli jej kręgosłup, wygina się i maca swoje plecy, sięga dłońmi do podłogi – nic, odchyla się – nic. Ludzki, kostny kręgosłup przetransformował się w tytanowe anatomiczne kręgi połączone biożywicą. Odkrycie wywołuje zadowolenie na twarzy kobiety i niemal obłąkańcze myśli: „Już nigdy więcej łupania w krzyżu!”. Tanecznym krokiem frunie do łazienki i nalewa do wanienki wodę. Rozbiera zawiniątko i czule wkłada różowe ciałko do wody. Polewa je wodą i masuje. Pachnąca woda paruje i miesza się z jej kwaśnym potem. Kobieta nieświadomie posyła dziecku uśmiechy. Tętno obydwojga uspokaja się.

Kobieta kołysze w ramionach przebrane i najedzone zawiniątko. Kiedy ono zamknie oczy, ułoży je w łóżeczku.

Na podładowanej baterii kobieta włącza Google Eye i zaczyna szukać ubranek organicznych. Kilka sztuk, które dostała od koleżanek, są już za małe, inne zaczynają się przecierać. Będzie mogła wykorzystać je jako nawóz pod biopomidory, które hobbystycznie hoduje na balkonie. Uzupełnia nimi potas, zanim dzięki antropotechnice całkowicie przeistoczy się w transhumanistyczną istotę. Kobieta dba, aby nie zardzewieć – zakłada rękawiczki, gdy pieli i nawadnia minigrządki pomidorów. Najwidoczniej światłowód zaczyna działać coraz prężniej. Budzi się. Co za kojący sen! W rzeczywistości większość krzaczków ma już zeschnięte liście, a ziemia w donicach zdążyła popękać. Potasu na ostatnie cielesne dni musi dostarczyć jej osiedlowy warzywniak. Pochłonięta obrywaniem uschniętych części, nie zauważa, że dziecko nie wydaje żadnych dźwięków od dłuższego czasu. Prostuje się i biegnie do łóżeczka. Zawiniątko zaczyna się przewracać – zdążyła w samą porę. Jednak na wszelki wypadek wkłada dziecko w tubę rezonansową: skurcze mięśnia sercowego – 135 uderzeń na minutę – w normie, 35 oddechów – w normie, ciśnienie tętnicze – 102/55 – w normie. Fala ulgi oraz wyczerpania sprawia, że kobieta zaczyna mechanicznieć coraz szybciej. Idzie do kuchni podładować się, może dziś weźmie ostatni prysznic, może już jutro obudzi się w pełni rozwiniętej powłoce. Kobieta postanawia, że dzisiaj skupi resztki swoich sił i poczuje każdą ciepłą kroplę wody łaskoczącą jej ciało, będzie długo myć włosy, masować skórę głowy, wczuje się w zapach piany i, jeśli to ma być ostatni raz, to starannie, kolistymi ruchami od stóp do ramion, wetrze balsam nawilżający o zapachu mango w swoją skórę, cienką jak pergamin, jak błona na piersi kurczaka.

Ra kolejny raz odchodzi zaćmiony. Coraz szybciej chce schować się za płaskim krańcem ziemi unoszonym przez stado słoni. Złocisty bóg niespiesznie umiera u każdego schyłku dnia, dopóki osamotniały i zapomniany nie zdecyduje się odejść na zawsze, zabierając ze sobą swoją świtę. Z każdym niższym położeniem szkarłatnieje jeszcze bardziej. Kobieta wyrzuciła go poza obszar swojej uwagi, a myśli o nim błądzą samotnie po najciemniejszych i najmniej świadomych zakamarkach jej umysłu.

Karmienie, płacz, odbicie, przewijanie, lulanie.

The post 100% appeared first on Pro Libris.

]]>
Wiersze [dla mojej ukochanej klitoris, kobietom żyznego półksiężyca, nie mogła wybierać, a co ty na to] https://prolibris.net.pl/fainstein-wiersze/ Sun, 12 Nov 2023 17:06:26 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=10196 Jolanta Fainstein

The post Wiersze [dla mojej ukochanej klitoris, kobietom żyznego półksiężyca, nie mogła wybierać, a co ty na to] appeared first on Pro Libris.

]]>

Jolanta Fainstein 

 

kobietom żyznego półksiężyca

przyklejone na pot
ubranie do pleców
to wcale nie jest
taki los
bad luck
to jest
pech
historii
geografii
kultury
apokalipsa w imię jedynego

 

nie mogła wybierać

nosiła holistyczne ubranie
czarne z poliestru
rozpoznać ją można było po butach

mogła pomarzyć aby zniknąć
z powodu udaru
od oblepiającego ciepła
ugotowanego powietrza
parującej wody
utopiona potem
poparzona oddechem
od awitaminozy

oblazł ją
wzrok czarnych oczu
w śnieżnobiałej bawełnie

 

a co ty na to

że jej nagie kolano
będzie atrakcją
dla owadów i otarć
żadne wilgotne oko
nie prześliźnie się
przez gorące powietrze
wydychane przez obce usta

The post Wiersze [dla mojej ukochanej klitoris, kobietom żyznego półksiężyca, nie mogła wybierać, a co ty na to] appeared first on Pro Libris.

]]>
Od redakcji https://prolibris.net.pl/od-redakcji-84/ Mon, 26 Jun 2023 19:02:20 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=9021 Żyjemy w świecie kultu młodości. Kojarzy się nam ona z tym, co najbardziej pożądane – ze zdrowiem, urodą, sukcesem, witalnością...

The post Od redakcji appeared first on Pro Libris.

]]>

Od redakcji

Żyjemy w świecie kultu młodości. Kojarzy się nam ona z tym, co najbardziej pożądane – ze zdrowiem, urodą, sukcesem, witalnością. Jest też jednym z ważniejszych etapów w życiu człowieka. To wówczas kształtuje się charakter, psychika, rodzą się zamiłowania. To także czas nauki, nie tylko instytucjonalnej, ale także proces odkrywania siebie i rozpoznawania, jaki jest świat, jakimi prawami się rządzi. Często poznawaniu otaczającej rzeczywistości towarzyszy odkrywanie własnych pasji, predyspozycji, które bywają zabawą, chwilową fascynacją, często zaś są zapowiedzią przyszłej życiowej drogi.

Redakcja „Pro Libris” od początku istnienia ma szczęście współpracować z młodymi twórcami. Niektórzy z nich, wraz z Pismem, nabrali dojrzałości twórczej (m.in. Krzysztof Koziołek, Mirosława Szott, Przemysław Grzesiński, Andriej Kotin, Karol Graczyk, Marcin Mielcarek, Konrad Krakowiak). Jedni są z nami do dziś, inni poszli swoją drogą. Są też tacy, którzy debiutując w naszym kwartalniku, zajęli się profesjonalną działalnością krytycznoliteracką, by dzisiaj współtworzyć z nami „Pro Libris”.

Numer POSZUKIWANIA tworzą ludzie młodzi, także bardzo młodzi, począwszy od uczennicy szkoły podstawowej, poprzez licealistów, studentów, a skończywszy na badaczach literatury czy osobach już pracujących, a parających się pisaniem. Zgodnie z założeniem redakcyjnym tym razem publikujemy teksty twórców, którzy bądź to dopiero wkraczają w świat literatury, bądź też mają osiągnięcia, które warto promować i upowszechniać.

Do współpracy zaprosiliśmy znanego w kraju poetę, krytyka i animatora kultury Rafała Gawina, który w szkicu Wraca temat, ironia się tępi omawia najnowsze trendy w polskiej poezji. Mirosława Szott natomiast przygląda się autorkom i autorom z regionu lubuskiego, wskazując na ważne zjawiska w ich tworzeniu, także na aktywność literacką młodych. Z kolei Joanna Wawryk dokonała przeglądu dorobku wydawniczego środowiska studentów Uniwersytetu Zielonogórskiego. Wśród autorów znajdują się poeci i prozaicy wyłonieni w regionalnych i ogólnopolskich konkursach, w tym w Konkursie na Debiut „Pro Libris”. Prace Patrycji Mierzejewskiej, Barbary Wauben-Czekalskiej, Ewy Franków, Barbary Czyżewskiej, Emilii Ćwik i Anny Cichej, najwyżej ocenione przez jurorów wspomnianego Konkursu, publikujemy w numerze. Łamy Pisma wypełniają ponadto utwory poetyckie Julii Kruszakin i Zofii Ścigaj, które znakomicie zaprezentowały się podczas finału 53. edycji Olimpiady Literatury i Języka Polskiego. Są także z nami młodzi autorzy, którzy kilkakrotnie publikowali w „Pro Libris”, a których rozwój obserwujemy z życzliwością i z podziwem: Marcin Mielcarek, Dorota Grzesiak, Julia Gwóźdź, Piotr Gulewski, Natalia Haczek, Joanna Nawlicka, Weronika Nawrocka, Joanna Marcinkowska i in. Warto ponadto sięgnąć do działu RECENZJE I OMÓWIENIA, w którym m.in. ocenie została poddana książka Jolanty Fainstein, debiutującej dramaturżki. Z kolei wytrawni krytycy starszego pokolenia – Czesław Sobkowiak i Robert Rudiak – zrecenzowali tym razem twórczość młodych autorek – Darii Walusiak i Joanny Marcinkowskiej.

Aby idei przewodniej tego numeru stało się zadość, do współpracy zaproszeni zostali uczniowie Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Zielonej Górze, których rysunki, obrazy i rzeźby zapewniły oprawę graficzną numeru.

Nie wszyscy twórcy zostali wymienieni z nazwiska, ale wszyscy stanowią nasz potencjał, który – mamy nadzieję – również Państwo docenią.

The post Od redakcji appeared first on Pro Libris.

]]>