Barbara Wauben-Czekalska Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/barbara-wauben-czekalska/ Lubuskie Czasopismo Literackie Pro Libris Fri, 05 Apr 2024 12:55:27 +0000 pl-PL hourly 1 https://prolibris.net.pl/wp-content/uploads/2022/09/cropped-ProLibris2-32x32.png Barbara Wauben-Czekalska Archives - Pro Libris https://prolibris.net.pl/tag/barbara-wauben-czekalska/ 32 32 2023 https://prolibris.net.pl/2023-2/ Thu, 14 Mar 2024 13:16:35 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=12217 Barbara Wauben-Czekalska

The post 2023 appeared first on Pro Libris.

]]>

Barbara Wauben-Czekalska

2023

Pępowina jeszcze tętniła, łącząc nowo narodzone dziecko i matkę, zapach wód owodniowych zmieszanych z potem penetrował nozdrza, a niemowlę już ssało matczyną pierś, wydobywało z niej pierwsze krople słodkiego colostrum. Połączone z matką, niby już urodzone, lecz wciąż jeszcze stanowiące jedność z rodzicielką, podniosło głowę do góry i w rozszerzonych źrenicach dziecka dojrzała matka nieśmiertelność. Obie, umorusane meconium i krwią, wycieńczone czterdziestodwutygodniową ciążą, znajdowały się przez chwilę w stanie przejściowym między razem i oddzielnie, kolektywnie i jednostkowo, będąc klockiem w budowli wszechświata, komórką karbowanego liścia na rozłożystym dębie, rzadkim nadgranicznym językiem w chaosie powstałym po zbudowaniu wieży Babel. Czarne oczy dziecka (niebieski, niebiański kolor tęczówki, miał się dopiero ukazać po dostosowaniu akomodacji do nowo poznanego świata) jak lustro odbijały egzystencjalne lęki matki, fakt narodzin tak nierozerwalnie związany z imperatywem śmierci, śmiechu, cierpienia i zapomnienia. Będziesz miała na imię Dara, dąb – powiedziała matka, zdecydowanym ruchem odebrała nożyczki z rąk położnej i przecięła pępowinę.
Parę miesięcy później w innej rodzinie również została przecięta nić. Nić życia. Mojry, przędzarki losu, cichaczem zrobiły dziurę w aorcie, gdy André schylał się, by przenieść pustaka na niską ściankę. To był kluczowy tydzień w rozbudowie domu. Potem miało być już tylko lepiej, przestrzenniej, spokojniej. Trumnę z rysunkami dzieci nieśli przyjaciele. Ostatnia przysługa; już nie będą proszeni o pomoc w skręcaniu mebli, wypalaniu chwastów, układaniu podłogi. Nie będzie zaproszenia na czterdzieste trzecie urodziny, świętowane w dużym gronie. Trójka dzieci grzecznie kroczyła za skupioną matką, spoglądając na wymalowane bukowe deski, które przykryły ojca: odciski rąk półtorarocznej Valerie, różowe kwiaty i kolorową tęczę wymalowane przez czteroletniego Renze. Najstarsza córka, Liselot, dopiero uczy się pisać. Wysportowana, gra w koszykówkę, nie zna lęku; przypomina ojca. Ten październikowy dzień, gdy chowała rodziciela, był ciepły; słońce przyjemnie łaskotało skórę; jesienny gratis, kompensacja po deszczowym lecie. André zawsze miał szczęście, co nie konkurs, to wygrywał. I nawet teraz, tym ostatnim razem, miał farta. Pogoda sprzyjała potomnym towarzyszącym mu w jego ostatniej drodze. Koniec pieśni, która zdawała się wieczna. Smętny akompaniament wyjących dud odprowadził trumnę na miejsce wiecznego spoczynku. Ciało André spoczęło w lesie, wśród przyrody, by znów stał się z nią jednym. Dara przespała cały pogrzeb w nosidełku, z przerwą na karmienie; poznawszy smak matczynego mleka tuż przed odcięciem pępowiny, butelki ani smoczka nie tykała.
Matka patrzy w lustro. Powieki niemowlęcia powoli opadają, głowa przytulona do piersi wystaje z chusty. Jak zdecydowana większość matek w mniej rozwiniętej części globu, matka Dary wciska kończyny dziecka do materiałowej chusty, przydusza dziecko blisko do siebie, pisząc te słowa. Delikatne, pulchne ciało pachnące mlekiem, wduszone w pomarańczowo-różowe fałdy nosidełka. Nos czubkiem przytulony do krawędzi lazurowej sukienki, umorusanej wcześniej kwaśną cieczą ulaną z ust noworodka, produkt wydzielin własnego ciała. Rozwój więzi między matką i dzieckiem, podstawa, baza, jak dopiero co umyta podłoga, bez tumanów kurzu zalegających po kątach. Plecy bolą, paski nosidełka wpinają się w mięsień podłopatkowy. Kwaśna woń ulanego mleka dociera do nozdrzy, mieszając się z nieświeżym oddechem nieumytych zębów. Dola matki.
Śmierć i narodziny – bliskie przyjaciółki, jak przemijalność i nieśmiertelność, miłość i obrzydzenie. Wyczesywanie wszy to też rodzaj afektu, małpie łapy niezgrabnym ruchem wyłapują sobie wzajemnie pasożyty z futra – pomyśli matka, łamiąc kolejny ząb chybotliwego grzebienia na gnidy. Mała Dara zaprotestuje cicho w chuście. Nieśmiertelność rośnie i domaga się własnego już chleba i igrzysk, zamiast pasywnie przypatrywać się, jak matka wyczesuje wszy z włosów siostry. Pępowina została przecięta. Kości rzucone. Mleko nadal płynie krainą szczęśliwości beztroskiego dzieciństwa. Björk Annette Apolonia siedzi dostojnie na starym stołowym krześle z Ikei, z nosem w „Kaczorze Donaldzie”. Od czasu do czasu wydaje cichy pisk, odgłos niezadowolenia, podczas gdy matka po raz kolejny natrafia na skołtunione jak ostatnie tygodnie włosy. Czy są pytania o ojca Liselot? – zapyta matka, ciągnąc za kosmyk. Czarna wesz spada na białą umywalkę. Włosy Björk są grube, jak Apolonii, prababki. Z trudem wyczesując przyklejone do włosów gnidy, matka wspomina, jak niegdyś czesała siwe włosy babki. Nieśmiertelność w grubych kosmykach w kolorze ciemny blond. Wszy wiedziały, gdzie znajduje się luksusowy hotel. Kiedy będę mogła się znów z Liselot pobawić? – odpowie sześciolatka. Śmierć, zapomnienie, zabawa.
Za każde dziecko jeden ząb, głosi niderlandzkie przysłowie. Piątki wyrzynają się jako pierwsze trzonowce, mówił chirurg szczękowy, ciągnąc za obcęgi. Karmienie piersią ma swoją cenę. Kropla deszczu na liściu za oknem błyszczała jak srocza błyskotka, nadając sygnał alfabetem Morse’a, lekko kołysząc się na wietrze. Kropka, kreska, kropka. Matka na sterylnym fotelu w pokoju zabiegowym myślała: „ratuj mnie, Boże”. Krucha korona trzonowca pękła pod naciskiem mocarnej ręki, okruchy szkliwa rozbiegły się po jamie ustnej. Odgłos piły dentystycznej. Zapach palonej kości. Deszcz za oknem komunikował to, co nienamacalne, pozazmysłowe, transcendentne. A potem był koniec, finisz, zapłacona w naturze cena za spoglądanie w wiekuiste oczy dziecka. Na wieki wieków amen. Trzonowiec został wyrwany. Przyjaciółka w poczekalni przytuli, pocieszy, odwiezie do domu.
W lodówce tłuste mleko w butelce rozdziela się na wodę i żółty tłuszcz; mleko matki, wydzielina ciała, płynne złoto, ambrozja. Karmienie piersią to też woda, podstawa życia. Obok odciągniętego z piersi mleka leżą mizernie zapakowane kanapki do szkoły dla Björk, by zaoszczędzić czas w trakcie stresującego poranku kolejnego dnia. Niedojedzony ryżowy makaron, posiłek przerwany płaczem Dary, wysycha na półce w lodówce. Wszyscy się śpieszą. Codzienność i nieśmiertelność. Nieistotność i Schopenhauer. Makaron, mimo iż wyschnięty, zostanie przeżuty przez szczękę z brakującym zębem. Recykling zasobów; kotka, która zjada poroniony miot; w naturze nic nie ginie. Tylko drzewa wydają się wieczne. Majestatyczne buki na cmentarzu, gdzie spoczął ojciec Liselot. Ciało człowieka staje się pokarmem dla przyrody. Drzewa cokołem otaczające ogród: dęby – Dary i brzozy – Biorcie otulają dom, niczym matka tuląca w ramionach niemowlę. Immortalitas, biblijne drzewo życia, dziecko, człowiek.

The post 2023 appeared first on Pro Libris.

]]>
Drenthe dla Ukrainy https://prolibris.net.pl/drenthe-dla-ukrainy/ Tue, 27 Jun 2023 03:51:38 +0000 https://prolibris.net.pl/?p=9098 Barbara Wauben-Czekalska

The post Drenthe dla Ukrainy appeared first on Pro Libris.

]]>

Barbara Wauben-Czekalska


Drenthe dla Ukrainy


Dziurawa skarpetka, patyczek do czyszczenia uszu, lalka z podrapaną twarzą – przeglądam podarowane
rzeczy. Odkładam je na lewą stronę korytarza. Ryż, kasza, anyżowa herbata z arabskim napisem. Przedmioty
te wędrują na prawą stronę. Otwieram kolejny karton – pełen szamponów z napisanym ręcznie przesłaniem
i ukraińską flagą namalowaną niewprawną, dziecięcą ręką. Karton jest ciężki. Gdy go przesuwam
w prawo, czuję ból w odcinku lędźwiowym kręgosłupa.


Jak się w to wpakowałam? Zastanawiam się przez chwilę, wchodząc po schodach na górę po kolejny
worek na śmieci. Przez chwilę widzę pakunki z góry, z innej perspektywy. Spoglądam na nie niczym anioł na
ziemię, klnąc na zło tego świata, wszystkie wojny i przeszywający ból prawej łopatki. Widzę wielkie, czarne
worki, kartony, plecaki, śpiwory. Stos pieluch – cierpienie dzieci najbardziej porusza serca. Dostrzegam
posegregowane kartony z krzywo przyklejoną etykietą w trzech językach. Przypomina mi się kobieta, która
w pośpiechu wręczyła mi trzy półpuste buteleczki z żelem do dezynfekcji rąk – w zmierzchu pandemii
zbędnych. „To na akcję!” – rzuciła od niechcenia.


Skąd pomysł? Kees musi posiać kukurydzę. Kees zostaje na Ukrainie. Nie, Kees wyjechał z Ukrainy. Brakowało
kukurydzy na posiew. Krowy muszą jeść. Bez paszy nie będzie mleka, cielęciny, zakład nie będzie produkował.
Bez produkcji nie ma pracy, a światowy głód zagraża ludzkości. Bomby spadły wprawdzie w sąsiedniej
miejscowości, lecz jeszcze nie na teren zakładu, 200 kilometrów od Kijowa. Będzie dobrze. Żona
i dzieci wyjechały do dziadków do Niderlandów, na wszelki wypadek. Tęsknią, nie są przyzwyczajone rozmawiać
z innymi dziećmi po niderlandzku. Dostawa kukurydzy na posiew nie dojechała. Brakowało diesla
do ciągników. Kees ogarnięty wizją mondialnego niedoboru żywności pod koniec marca spakował golarkę
i parę majtek do samochodu i wyjechał przez Rumunię do rodzinnego kraju, lobbować przeciw tej okrutnej
wojnie. Oraz po parę ton kukurydzy do posiania. Trzeba zasiać do pierwszego kwietnia, inaczej nie wzejdzie.


Kolejny worek lepi się od czekolady. Zdrapuję resztki klejącej papki z palców. Kawałek ucha czekoladowego
zająca wkładam do ust, słodka nagroda za mrówczą pracę. Wielkanocna figurka poległa pod ciężarem podarowanych kołder i pościeli. W trzecim kartonie odkrywam trzy smartfony, baterie i powerbanki. Rzeczy, których nie było na liście. Każdy kreatywnie przynosi to, co sam sądzi, że się przyda w kraju ogarniętym wojną.
Moje skupienie na sortowaniu przerywa dzwonek do drzwi. Zanim dojdę do drzwi przez kartonowo-workowo-
pakunkową entropię, dojrzę w oddali dwóch niskich mężczyzn o śniadej skórze, którzy zostawili przed domem
dwa worki pełne dziecięcych kurtek, swetrów i czapek. Oraz kolejny zestaw syryjskiej, anyżowej herbaty.


Kolejna dziurawa skarpetka męska, czarna w niebieskie paski. Znoszone dziecięce buty, pojedyncza rękawiczka.
Zabawkowy piesek z oderwanym ogonkiem. Dlaczego zdecydowałam się udzielać w zbiórce?
Czasami przypomina to sortownię śmieci. Czy dlatego, że znajomi Keesa z dzieciństwa byli tak przekonujący?
Czy po prostu chciałam poczuć fizyczny ból, by w pewien sposób dzielić z uchodźcami ciężary tej wojny?
Na lewo góra śmieci. Na prawo – pasty do zębów, mleko w proszku dla niemowląt. Jutro odjeżdża trzecia
ciężarówka, dwie dotarły już na teren Ukrainy. Wiele rzeczy śmieciarka zabrała na wysypisko. Dzwonek
do drzwi – matka z dwójką dzieci w wieku dziewięć i jedenaście lat przywiozła kilka palet zupy pomidorowej
w puszkach. Za odłożone kieszonkowe, mówiła matka. Inicjatywa dzieci.


Ruch, akcja, udzielanie się daje ludziom poczucie, że coś robią, że nie są pasywnymi obserwatorami
okrucieństwa transmitowanego na żywo na kanałach YouTube’a. Pozwala to wysublimować paraliżujący
lęk w poczucie kontroli. Dziurawa skarpetka ląduje po lewej stronie – ruch, akcja, niezgoda na wojnę. Rozlany
szampon z ręcznie napisanym przesłaniem w cyrylicy – szus, szus, okrężnym ruchem wycieram plamę
wstydu własnego człowieczeństwa.

The post Drenthe dla Ukrainy appeared first on Pro Libris.

]]>